Czy w Berlinie ucieszono by się na zmianę rządu w Warszawie? Czy w Brukseli strzeliłyby korki od szampanów, gdyby rząd Zjednoczonej Prawicy odszedł w niepamięć? Na każde z tych pytań odpowiedź brzmi: tak. Nie ma co się obrażać, ale taka jest rzeczywistość. Czy Berlin, a za nim Bruksela, mogą podejmować działania mające na celu przyspieszenie tej zmiany? I znów, odpowiedź brzmi: tak. Czy w przeszłości podejmowano działania mające na celu wpływ na kształt rządu, któregoś z państw UE? Tak, w ostatniej dekadzie nawet dwukrotnie i dwukrotnie doświadczyli tego Włosi.
Pułapka na Berlusconiego
W 2014 r. świat obiegła szokująca informacja. Były amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner ujawnił w swojej książce, że w 2011 r. przedstawiciele Unii Europejskiej prosili Waszyngton o pomoc w obaleniu rządu Silvio Berlusconiego. Jaką rolę do odegrania w tym spisku miała ówczesna administracja Baracka Obamy? Chodziło o to, aby Stany Zjednoczone zablokowały pożyczkę Międzynarodowego Funduszu Walut dla Rzymu, a jej ewentualne odblokowanie uzależniły od dymisji ówczesnego szefa włoskiego rządu. Geithner w książce „Stress test” zaznacza, że odradzał ówczesnemu prezydentowi USA wzięcia udziału w tym spisku.
Berlusconi i Tremonti bronili się przed narzucaną pomocą rękami i nogami, bo praktycznie oznaczałoby to oddanie finansów kraju pod komisaryczny zarząd trojki: MFW, Unii i Europejskiego Banku Centralnego. Decydujące okazało się stanowisko Obamy, który w tej sprawie poparł Berlusconiego. Jak domyślają się włoskie media, spiskowcy chcieli osiągnąć dwa cele: zapewnić sobie kontrolę nad finansami Włoch i pozbyć się Berlusconiego. Włoski premier miał pod presją zwrócić się o pożyczkę do MFW i w ten sposób wpaść w pułapkę. USA miały wówczas uzależnić swoją zgodę na pożyczkę od dymisji Berlusconiego, który stanąłby przed wyborem między wycofaniem prośby o wsparcie z MFW, czyli totalną kompromitacją, a dymisją
—pisał w 2014 r. Piotr Kowalczuk z „Rz” relacjonując skandal, którym żyły kilka lat temu całe Włochy.
Czwarty rząd Berlusconiego upadł w listopadzie 2011 r. Kilka lat później we Włoszech wybuchł kolejny skandal. W roli głównej wystąpił ówczesny prezydent Włoch Segio Mattarella, kandydat na ministra gospodarki Paolo Savona i telefon z Berlina. O co chodziło? Mówiąc wprost: Niemcom nie podobał się Savona, który był eurosceptykiem. Berlin naciskał na prezydenta Mattarellę, aby odrzucił kandydaturę Savona i swój cel osiągnął.
Aleksandra Rybińska opisując tamte wydarzenia napisała:
Włosi dobrze pamiętają rząd Mario Montiego w 2012 r., który został im narzucony z zewnątrz. Berlusconi zgodził się wtedy ustąpić wraz ze swoim rządem, pomimo że nie utracił większości w parlamencie. Włosi uznali to za dyktando Niemiec, Francji i Unii Europejskiej, i nie poszło to w niepamięć. A teraz będą mieli powtórkę z imprezy
—pisała w 2018 r. Rybińska.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Skoro Merkel mogła zadzwonić do Rzymu, to mogła i do Warszawy. Kilka zdań o doniesieniach z Włoch
Merkel wybiera ministra Włochom
4 marca Włosi zagłosowali w wyborach parlamentarnych na prawicowy sojusz z Forza Italia Silvio Berlusconiego i Ligi Północnej Matteo Salviniego oraz na antysystemowy Ruch Pięciu Gwiazd Luigi di Maio. Musiały minąć aż dwa miesiące zanim Liga i Ruch doszły do porozumienia i jako wspólnego kandydata na premiera wysunęły Giuseppe Conte. Do utworzenia rządu jednak nie doszło, bo Mattarella nie wyraził zgody, aby resortem gospodarki pokierował Savona. Di Maio i Salvini przekonywali, że prezydent podjął decyzję pod naciskiem UE i wierzycieli Włoch.
A tak opisywała tamte wydarzenia i atmosferę panującą we Włoszech Rybińska:
Powstało wrażenie, że – jak określił to Salvini - „wybory są bezcelowe”, bo i tak ostatecznie rządzić będą ci, którzy mają rządzić. Czyli ci, których u sterów w Rzymie chcą widzieć „UE, Francja i Niemcy”. Według niego gazety i politycy niemieccy obrażają Włochów, nazywając ich żebrakami, leniami i oszustami. „Czy my mamy wybrać ministra finansów, który będzie im odpowiadał? Nie, dziękuje” - dodał. Jego słowa to komentarz do artykułu, który ukazał się w niemieckim tygodniku „Der Spiegel”, gdzie mowa jest o „populistycznych naciągaczach z Rzymu”.
W podobnym tonie wypowiedział się w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Zdzisław Krasnodębski oceniając, że tamta sytuacja pokazała, że „nawet tak duży kraj jak Włochy jest ograniczony w swoich suwerennych decyzjach”.
Ostatecznie to nie Włochy, ani nie włoskie partie decydują o tym, jaki ma być rząd w ich kraju tylko podlega to wpływom zewnętrznym. Respekt i szacunek dla suwerenności członków UE przeszedł do historii. Pokazał to już przykład Grecji. Były już podobne działania wobec Włoch, kiedy zmuszono do ustąpienia Berlusconiego i zastąpiono go Montim Teraz to powtórzono w jeszcze bardziej drastyczny sposób. Jesteśmy świadkami próby brutalnej i bezwstydnej ingerencji we włoską politykę i próbą ograniczenia demokracji. Różne kraje i siły polityczne przekonują się, że suwerenność i możliwość swobodnego demokratycznego wyboru to coraz bardziej fikcją w dzisiejszej Europie. Trzeba o nie walczyć. To dla nas nic nowego, bo przecież od 2015 r. Polska jest poddawana naciskom i podejmowane są próby przywrócenia rządów sił „spolegliwych”, w rodzaju PO. Wobec Włoch legitymizuje się ograniczenie demokracji zagrożeniami związanych ze strefą euro, w naszym przypadku rzekomym zagrożeniem praworządności
—mówił pod koniec maja 2018 r. prof. Krasnodębski.
CZYTAJ WIĘCEJ: NASZ WYWIAD. Prof. Krasnodębski o chaosie we Włoszech: Możliwość swobodnego wyboru to coraz większa fikcja w dzisiejszej Europie
Te dwa przypadki powinny nam przypomnieć o sile Niemiec i o tym, kto w rzeczywistości rozdaje karty w Unii Europejskiej. O determinacji Berlina w forsowaniu swoich interesów najlepiej zresztą świadczy zawarte ostatnio z Waszyngtonem porozumienie ws. Nord Stream 2. Merkel doprowadziła do niego wbrew krytyce płynącej niemal z każdej strony. I co tu dużo mówić, doszło do niego ponad głowami mniejszych państw, z którymi ani Berlin ani Waszyngton się w tej kwestii nie liczyli.
Pytanie, czy Niemcy mogą w podobny sposób działać wobec Polski pozostaje otwarte, choć odpowiedź nasuwa się sama. To jednak nie powód do obrażania. Niemcy jako najsilniejsze państwo na kontynencie i jeden ze światowych liderów, realizuje po prostu swoje interesy. Czy w interesie Berlina jest zmiana rządu w Warszawie? Z pewnością. Czy Niemcy mogą wspierać ten cel poprzez instytucje unijne, zachowując poniekąd czyste ręce? A czy mogą wspierać opozycję w Polsce poprzez różne instytuty czy fundacje? Mogą. Wachlarz możliwości jest ogromny. Nie wierzę, że Berlin z nich nie korzysta. Czy polski rząd umie te działania rozpoznać i skutecznie na nie odpowiedzieć?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/560017-berlin-i-bruksela-meblowaly-juz-rzym-teraz-warszawa