Dzierżyńskiemu, Konowi i Marchlewskiemu w 1920 r. się nie udało, bo Polacy ich pogonili. Czy pogonią też współczesnego komiwojażera rewolucji?
Donald Tusk wypowiedział wojnę, a resztę biorą już na siebie jego gwardziści (zarówno z poboru, jak i ochotnicy). Jak to bywało w wypadku wielu wojen, agresor zanim uderzy, musi najpierw przygotować i zrealizować prowokację (odpowiednik prowokacji gliwickiej), żeby potem odgrywać rolę ofiary zmuszonej do reakcji. Donald Tusk na zimno mówi o wojnie ze złem, zaraz potem wyjeżdżając na wczasy do Chorwacji, żeby już podczas jego nieobecności różni fanatycy grzali się do walki. Przecież w tym powrocie nie chodzi o normalną walkę polityczną, tylko o wywołanie rozruchów (upragnionego Majdanu, w szczegółach rozpisanego przez wypuszczonego właśnie z aresztu Bartosza Kramka i przez weterana Michała Broniatowskiego), a nawet rewolucji. Ten powrót nie został pomyślany jako pokojowy, choć oczywiście cała brudna robota ma zostać wykonana cudzymi rękami.
Kiedy Roman Giertych dywaguje o prowokacjach (oczywiście u niego tylko autorstwa obecnie rządzących) i widzi w nich analogie do dojścia do władzy NSDAP oraz Putina, należy to czytać odwrotnie. Tym bardziej że snuty przez niego scenariusz jest chyba najbardziej groteskowym tekstem w jego „twórczości”. Fragment:
Chcą nam zrobić z Polski Turcję, gdzie dziesiątki tysięcy przeciwników Erdogana siedzi w więzieniach za rzekome popieranie rzekomego zamachu stanu (kolejny przykład prowokacji prowadzącej do pełni władzy). Kaczyński uważa, że on tak jak Erdogan dogada się z USA albo będzie balansował pomiędzy Rosją, a USA. Stąd kupuje czołgi w USA, a z UE powoli nas wyprowadza.
Chodzi o pokazanie użyteczności prowokacji, a najlepiej to się sprzedaje i nie grozi konsekwencjami dyscyplinarnymi w palestrze, gdy kot ma futerko przewrócone na drugą stronę.
Donald Tusk wrócił w momencie, gdy całkiem już spora armia gotowa pójść do boju na jego skinienie wręcz fizycznie dyszy zemstą i odwetem. Już są gotowe listy proskrypcyjne obejmujące sędziów i prokuratorów, polityków i urzędników, członków zarządów i rad nadzorczych spółek skarbu państwa, agencji i funduszy, ludzi mediów, nauki i kultury, a nawet zwykłych wyborców. To wszystko jednak mało, bo bez fizycznej rozprawy trudno utrzymać mobilizację. A jest ona największa, gdy za całkiem realną ci wszyscy napaleni ochotnicy oraz neobolszewicy uznają albo „noc długich noży” albo przynajmniej nową Berezę Kartuską. Zresztą „noc długich noży” może być strategią na teraz, zaś Bereza – na później.
Wałęsa idolem i patronem PO
Klimat Berezy Kartuskiej buduje do kilku lat idol i oficjalny patron PO - Lech Wałęsa. To on nawoływał do wyrzucania ludzi obecnej władzy przez okna, do ich represjonowania i izolowania. Także prezydent Bronisław Komorowski nawoływał do „walenia dechą” politycznych przeciwników. 2 kwietnia 2017 r. ówczesny szef Klubu Parlamentarnego PO Sławomir Neumann (w programie Bogdana Rymanowskiego „Jeden na jeden”) zaproponował rozwiązanie problemów z PiS „bejsbolem”. Od tego czasu radykalizm zszedł w dół i się pogłębił. Chodzi o to, żeby iskrzyło, a nawet żeby pioruny biły. I żeby Polska pod rządami PiS była postrzegana jako oblężona twierdza, w której i wokół której się gotuje. Dlatego wraz z powrotem Tuska mamy takie spiętrzenie agresji medialnej i skierowanej przeciwko Polsce aktywności TSUE, Komisji Europejskiej oraz Parlamentu Europejskiego.
Nie warto mieć złudzeń. Donald Tusk przyjechał do Polski niczym Lenin do Piotrogrodu, by robić rewolucję. Gdyby wejść w szczegóły tych dwóch powrotów, łatwo byłoby znaleźć wiele analogii. Już podczas wystąpienia Tuska w Gdańsku (19 lipca 2021 r.) można się spodziewać podgrzewania nastrojów i wzywania do obrony przed Polexitem. Im cel bardziej górnolotny, tym łatwiej znaleźć usprawiedliwienie dla nawoływania do wojny. Wojny sprawiedliwej i obronnej. To zgranie w czasie różnych wydarzeń oraz powrotu Tuska wydaje się idealne dla wojennego scenariusza. Chyba że to czysty zbieg okoliczności (można się śmiać).
Scenariusz wydaje się prosty. Wielki szermierz pokoju (prawie tak wielki jak Stalin w czasie, gdy we Wrocławiu zorganizowano Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju - 25-28 sierpnia 1948 r.), nie chce żadnej wojny, ale przecież musi bronić fundamentalnych wartości, pokoju oraz Polski w Europie. A wtedy wszystkie metody są dozwolone, zaś wróg jest sam sobie winny. A potem będzie scenariusz realizowany po raz pierwszy nie przez Lenina, tylko przez jakobinów podczas rewolucji francuskiej. Tam początkowo niegroźny Klub Bretoński (powstały w 1789 r.), przemianowany na szczytne Stowarzyszenie Przyjaciół Konstytucji ewoluował w skrajnie radykalną dyktaturę.
Obraz Polski zagrożonej
W rewolucyjnej Francji najpierw tylko straszono rządzących żyrondystów (konserwatystów, przedstawicieli inteligencji i burżuazji, którzy początkowo byli prawym skrzydłem jakobinów), potem ich masowo aresztowano, a wreszcie brutalnie się z nimi rozprawiono, wielu po prostu pozbawiając głów. Jakobini działali w sytuacji zewnętrznego zagrożenia i im było ono większe, tym silniejszy był terror wewnętrzny. I Donald Tusk też kreuje obraz Polski zagrożonej, ale nie zewnętrzną agresją, lecz wykluczeniem ze wspólnoty europejskiej, co ma nas izolować i wystawiać na zewnętrzne niebezpieczeństwa. Konsekwencją takiego „ustawiania” obecnej władzy jest wywoływanie nienawiści do niej jako do tych, którzy sprowadzają na Polskę śmiertelne zagrożenie. O to samo jakobini oskarżali żyrondystów, a potem się z nimi krwawo rozprawili.
Gdy francuski politolog Jacques Rupnik mówi w „Newsweeku” Tomasza Lisa, że „albo polscy populiści stracą władzę, albo Unia przestanie istnieć w dotychczasowej postaci”, dodaje jeszcze jeden element do układanki, czyli Polskę w roli „chorego człowieka Europy”. Taką rolę przypisywano już I RP przed zaborami oraz w ich trakcie, taką była II RP w 1920 i 1939 r. Trzeba było z „chorym człowiekiem Europy” coś zrobić, czyli poskromić i znowu mamy powtórkę z rozrywki. I mamy Donalda Tuska. On, niczym Feliks Dzierżyński albo Julian Marchlewski, albo Feliks Kon, którzy w sierpniu 1920 r. na probostwie w Wyszkowie przygotowywali się do odzyskania Polski dla świata demokracji, czyli Rosyjskiej Republiki Rad, chce odzyskać Polskę dla Europejskiej Republiki Rad.
Nowi gwardziści bardzo przypominają komunistów, którzy w sierpniu 1920 r. mieli od tyłu zaatakować polskie wojska walczące z bolszewikami. Dzierżyńskiemu, Konowi i Marchlewskiemu (i wysyłającemu ich Leninowi) się nie udało, bo Polacy ponad wszystko cenili niepodległość i suwerenność, i towarzyszy pogonili. Czy i tym razem pogonią komiwojażera rewolucji, zanim zdąży rozpętać wojnę domową?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/558892-tusk-przyjechal-niczym-lenin-by-robic-rewolucje