Właściwie nikt nie powinien się dziwić korupcyjnej propozycji, jaką Vadim Strungaru złożył młodemu kandydatowi do parlamentu Mołdawii, Radu Dutcovici. Przed każdą potencjalną zmianą władzy nieformalny system oligarchów i agentury zapuszcza sieć na tych działaczy, którzy zapowiadają się na niezależnych - to oni utrudniają interesy politycznej mafii. Kupowanie polityków jest tam na porządku dziennym.
Odmówił łapówki
Różnica w porównaniu do powszechnych praktyk polega na tym, że Dutcovici, zaledwie 25-latek, przynależy do nowej siły politycznej, która być może stanie się języczkiem u wagi w nowym rozdaniu parlamentarnym, a sam młody aktywista natychmiast po otrzymaniu propozycji upublicznił ją w mediach społecznościowych. Celem propozycji mógł się stać dlatego, że jest bliskim współpracownikiem Vasile Costiuca, koordynujującym jego kampanię w mediach społecznościowych - jedynych mediach, do których ich partia ma dostęp.
30 tysięcy euro to koszt mieszkania w Kiszyniowie, to spełnienie marzeń młodego Mołdawianina, to ogromne pieniądze w naszym kraju
-przekonywał mnie Dutcovici, gdy trzęsącymi rękami pokazywał nagranie rozmowy, jaką przeprowadził z dawnym człowiekiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, dziś mieszkającym i robiącym interesu w Izraelu. Ręce mu się trzęsły z ekscytacji - bo Vadimowi Strungaru natychmiast odmówił, informacje upublicznił. Wśród sympatyków jego partii - Democratia Acasa (DA) - wybuchł szalony entuzjazm, bo uczciwość w polityce jest w Mołdawii pożądana jak woda na pustyni. Trudno w Mołdawii spotkać człowieka, który opowiadając o polityce nie wspominałby z pogardą o złodziejach, korupcji, sprzedawaniu kraju i narodu, a więc zwykła uczciwość jawi się tam jaki prawdziwy heroizm. Oczywiście nie wiadomo czy propozycja Strungaru nie była bluffem, prowokacją, sondowaniem nastrojów w DA czy innym rodzajem rozgrywki. Ale odruch uczciwości jest faktem. Kobieta, która zatrzymała się samochodem na wiejskiej drodze, by do Dutcoviciemu zakrzyknąć „Bravo Radu”, pękała z dumy - a przecież na żywo widziała go po raz pierwszy. Świadectwo uczciwości to w Mołdawii najwyższe odznaczenie narodowe.
Mobilizacja mołdawskich Europejczyków
11 lipca w Mołdawii odbywają się wybory inne niż zwykle. W przeciągu 30-lecia niepodległości tego maleńkiego kraju między Ukrainą a Rumunią nie było tak jednoznacznego wyboru między dobrem a złem, między autentycznie prozachodnimi siłami, na czele których stoi obecna prezydent Maia Sandu, a prorosyjskim, skorumpowanym układem status quo pod przewodnictwem byłego prezydenta Igora Dodona. Gdy w zeszłorocznych wyborach okazało się, że o wyborze głowy państwa zadecydowała liczna emigracja na Zachodzie, w znużonych polityką obywateli Republiki Mołdawii wstąpiła nadzieja. Ale i Rosjanie nie zasypiają gruszek w popiele.
Szalony entuzjazm wśród rumuńskojęzycznej części wyborców wywołuje Partia Akcji i Solidarności (PAS) Mai Sandu, dziś pod przewodnictwem Igora Grosu. Wśród największych entuzjastów jest nadzieja, że PAS zdobędzie samodzielną większość w parlamencie i we współpracy z prezydentem będzie mogła przeprowadzić nieskrępowane i autentyczne reformy. Sandu ma nieformalny certyfikat uczciwości - w rządzie Vlada Filata była ministrem edukacji wprowadzając konsekwentnie antykorupcyjne przepisy. Z perspektywy Polski warto odnotować, że ścisłe powiązania Mai Sandu z Europejską Partią Ludową i wsparcie Berlina wmontowuje prezydent Mołdawii w europejski mainstream.
CZYTAJ TAKŻE:
Prezydent Mołdawii Maia Sandu spotkała się z prezydentem Andrzejem Dudą
Według nieoficjalnych sondaży w PAS tej proeuropejskiej sile brakuje jeszcze od 2 do 9% poparcia dla samodzielnego stworzenia rządu. I tu pojawia się wspomniana Democratia Acasa, na czele której stoi Vasile Costiuc. Choć partia istnieje od 10 lat to dopiero teraz zyskała popularność. Spektakularnie prowadzona kampania z charyzmatycznym liderem mobilizuje tę część prowincji, która w poczuciu beznadziejności sytuacji, zazwyczaj nie głosuje. Prorosyjscy socjaliści twierdzą, że PAS jest dogadana z DA, że obie proeuropejskie partie rozpisały role dla zapewnienia sobie zwycięstwa nad siłami oligarchów. Wewnątrz PAS spekuluje się jednak, że ludzie Costiuca mogą być finansowani przez Vlada Plahotniuca, czyli zbiegłego przed dwoma laty, skorumpowanego oligarchę, który przez kilka lat miał w kraju władzę nieomal dyktatorską. Costiuc jest typem patriotycznego populisty, unika jednak tematów ściśle politycznych, a kampanię kieruje głównie na prowincję i do diaspory. Codziennie można go zobaczyć a to rozmawiającego z właścicielami chlewni, a to z rolnikami, pracownikami fabryki konserw, a to na miejskim jarmarku. Naturalny, chłopski wygląd, swobodne zachowanie, fakt, że nie jest to człowiek zamożny, wynajmujący skromne mieszkanie w stolicy, tytaniczna i bezpretensjonalna pracowitość oraz jego szczerze zaangażowane kadry, dają mu szansę na przeczołganie się nad 5-proc. progiem wyborczym.
Między połączeniem z Rumunią a rosyjskim lennem
Po prawej stronie należy odnotować jeszcze mołdawską odmianę unionistów (zwolenników połączenia Mołdawii z Rumunią w jedno państwo|) - AUR Moldova ma nie tylko finansowe i organizacyjne wsparcie swojej rumuńskiej odpowiedniczki, która w zeszłym roku przebojem weszła do parlamentu, ale też kilku pracowitych i rozpoznawalnych polityków. Valeriu Munteanu był już kilkakrotnie ministrem, członkiem parlamentu, osobowością medialną, często występującą w telewizji. Vlad Biletschi jest młodym obiecującym politykiem, od kilku lat organizującym dziesiątki wydarzeń o charakterze narodowym i wspólnotowym. Drużyna unionistów w żółtych barwach objeżdża kraj ze spektakularnym autobusem i głośnymi akcjami - ostatnio ekipa próbowała na moście Rezina-Rybnica wjechać do separatystycznej republiki Naddniestrza, by - jako na integralnym terytorium ich państwa - przeprowadzić tam legalną agitację. Działaczy nie wpuszczono, ale pozwoliło to nagłośnić asymetrię polityczną, bo prorosyjscy socjaliści mogą pozyskiwać wyborców z obu stron Dniestru, a prozachodni politycy nie mają wstępu do wschodniej części kraju.
Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych z 2019 roku Naddniestrze pokazało, że może zorganizować ponad 30 tysięcy kupionych głosów oraz dziesiątki tysięcy spontanicznych głosów antyzachodnich. Parlament zmniejszył ilość punktów wyborczych dla emigracji, żeby ograniczyć głosy prozachodnie. Dodon spotkał się z Łukaszenką, który w prowschodniej części społeczeństwa cieszy się ogromną popularnością a jego bon mot, że mógłby w 5 lat zamienić Mołdawię w raj, jest popularnym wśród rosyjskojęzycznej ludności sloganem.
Nuta idealizmu w symfonii fałszu
Bez większych szans na wejście do parlamentu jest jeden z największych intelektualistów prozachodnich sił - Octavian Ticu, który nie skorzystał z możliwości połączenia sił z AUR-Moldova i kandyduje ze swoją niewielką partią. Podobnie partia niedawnego współpracownika Mai Sandu, Andrieja Nastase oraz do niedawna rządzące ugrupowanie Plahotniuca - PDM też wypadną z ciała ustawodawczego. W parlamencie pojawią się prawdopodobnie partie jeszcze dwóch oligarchów - Renato Usatiego z Bielc i Ilana Shora z Orgiejewa. Nie będą to siły reformatorskie, choć ta pierwsza była mocno krytyczna wobec Dodona, a druga współpracowała nawet w koalicji z prozachodnim Plahotniuciem. Całe wybory rozgrywają się o to, czy partia założona przez Sandu - samodzielnie lub z Costiuciem - będzie miała samodzielną większość nad Dodonem, Shorem, Usatiim i ewentualnymi innymi graczami, którzy wejdą do parlamentu. Przewaga prozachodnich musi być na tyle znaczna, by podkupywanie polityków ze strony oligarchów nie zniszczyło nowego rządu. Dlatego 25-latek dumny z odmówienia przyjęcia 30 tysięcy euro za porzucenie swojej partii jest nadzieją na polityczną odnowę. A może to nowe pokolenie nie da się tak upodlić postsowieckimi układami?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/556025-zaproponowano-mu-30-tyseuro-lapowki-jesli-zdradzi-swoj-kraj