Ogłoszony z wielką pompą przez „Politykę” i „Gazetę Wyborczą” powrót Donalda Tuska do krajowej polityki powoli przeradza się w zabawną groteskę i własną parodię. Ale nie powinniśmy się dziwić: tak jest zawsze w przypadku każdego puczu, który się nie powiedzie, który spali na panewce.
Dowodów, że był to rodzaj puczu, przybywa. Tusk próbował stworzyć fakty dokonane. 18 czerwca za pośrednictwem bliskich mu „Polityki” i „Wyborczej” nieformalnie - ale jednak - ogłosił, że dogadał się z Borysem Budką, i w środę - czyli 23 czerwca - obejmie stery partii. Podano konkretny kalendarz, i liczne szczegóły operacji. Wydawało się, że sprawa jest przesądzona.
Bo tak miało to wyglądać. Była to jednak po prostu sztuczka, której celem było obezwładnienie przeciwnika, w tym wypadku obecnego kierownictwa partii. Budka i jego otoczenie nie spanikowali, nie ulegli, stawili opór. Budka osobiście, w trakcie wspólnego z Tuskiem oglądania meczu ze Słowacją. To ważne: zmanipulowana relacja z tego spotkania stanowiła sedno puczu. Skoro Tusk ogłosił, że Budka skapitulował, to tak miało się stać. Słowa miały stworzyć rzeczywistość.
Dziś obraz jest zupełnie inny. O spektakularnej klęsce planu Tuska świadczy artykuł z portalu Gazeta.pl, w którym znajdujemy wyraźną w tonie polemikę z „Gazetą Wyborczą”, okraszoną takimi oto cytatami z anonimowych polityków PO:
Jeśli nie zrobimy tego, co napisała „Wyborcza”, to Tusk wyjdzie na idiotę. Jeśli zrobimy, to my wyjdziemy na idiotów, którzy realizują scenariusze pisane przez gazety - wścieka się osoba z kierownictwa Platformy, którą pytamy o nakreślone w „GW” i „Polityce” plany. - Niektóre redakcje powinny przemyśleć, czy chcą zajmować się dziennikarstwem i opisywaniem polityki, czy samą polityką i jej kreowaniem - dodaje z irytacją nasz rozmówca.
Dodajmy do tego jasną deklarację Tomasza Siemoniaka, który powiedział wczoraj tak:
Donald Tusk jest politykiem, który sam sobie pisze scenariusze, a nie realizuje te, które pojawiają się w mediach czy analizach. Fakty są takie, że – zgodnie z własnymi zapowiedziami – jest zdeterminowany do powrotu, ale żadnego kalendarza tu nie ma. Owszem, na środę jest planowane rutynowe posiedzenia zarządu PO, ale nic nie wskazuje na to, żeby miało na nim dojść do realizacji sensacyjnych scenariuszy.
A więc w środę nie zdarzy się nic.
Tusk i wspierająca go grupa polityków ponieśli klęskę. Być może ważniejszą, niż sądzimy. Tusk zagrał, i przegrał. Zmarnował dużą część energii kinetycznej. Pokazał, że jest słabszy niż oceniała to opinia publiczna. Dodał pewności siebie tym, którzy nie chcą jego powrotu.
Wygląda na to, że rację ma Jan Rokita, który w świetnym eseju na łamach najnowszego wydania tygodnika „Sieci” zwraca uwagę na kluczową rolę czasu:
Nawet niezbyt wielki upływ czasu czyni w polityce przemiany, które z jeszcze niedawnych groźnych czy kochanych władców czynią śmieszne figurki, które bez sensu się miotają po scenie ku uciesze gawiedzi. Tusk wie zapewne, że nie jest już w jego mocy odzyskanie władzy w Polsce. Ani partyjnej, ani premierowskiej, ani prezydenckiej. Jakiekolwiek wybory, w których by stanął, oczywiście przegra. Wielkim wysiłkiem woli i używając wszystkich swoich „miłosnych” sztuczek, może jeszcze próbować zepchnąć ze sceny Kaczyńskiego. Ale nie może już go na niej zastąpić.
Gorąco polecam Państwu ten artykuł.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/555762-powrot-tuska-czyli-pucz-ktory-groteskowo-spalil-na-panewce