„Minister Marcin Warchoł miał większe szanse na wygraną niż wojewoda Ewa Leniart. Jednak jego próba zagrania taką metodą faktów dokonanych okazała się nie do przyjęcia dla liderów PiS-u, ponieważ zgadzając się na to, wykazaliby pewien rodzaj słabości. Popełnione błędy taktyczne skończyły się tym, że Zjednoczona Prawica oddała Rzeszów właściwie bez walki” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Arkadiusz Jabłoński, socjolog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: Wybory na prezydenta Rzeszowa wygrał już w pierwszej turze Konrad Fijołek, kandydat popierany przez KO, PSL, Lewicę i Polskę 2050 Szymona Hołowni, zdobywając 56,51 proc. głosów. Druga Ewa Leniart w PiS uzyskała 23,62 proc. głosów, a dalej uplasowali się Marcin Warchoł (10,72 proc.) i Grzegorz Braun (9,15 proc.). Jak pan komentuje takie wyniki? Ten rezultat ma znaczenie na politykę w skali ogólnopolskiej?
Prof. Arkadiusz Jabłoński: Oczekiwania były ogólnopolskie i próbuje się wyciągać wnioski ogólnopolskie z wyników tych wyborów. Natomiast efekt jest lokalny i dotyczy dużego miasta na Podkarpaciu, które zawsze było bardziej lewicowe niż wszystkie sąsiadujące z nim gminy.
Czy Zjednoczona Prawica popełniła błąd, wystawiając dwóch kandydatów tych wyborach?
Oczywiście, to był ewidentny błąd. W ten sposób Zjednoczona Prawica utrudniła sobie prowadzenie kampanii wyborczej. PiS wybrało kandydatkę całkowicie pozbawioną charyzmy. Wojewoda Ewa Leniart jest świetnym urzędnikiem, na pewno bardzo dobrym człowiekiem, natomiast nie nadaje się na pełnienie roli frontmana, który ma za zasadnie coś zmienić w sympatiach politycznych, w tym wypadku Rzeszowa. Próba włączenia do kampanii ogólnopolskich struktur PiS-u okazała się mieć ograniczoną skuteczność, zwłaszcza z tego powodu, że było to trochę niekonsekwentne. Zjednoczona Prawica obiecuje, że bez względu na sympatie polityczne będzie wspomagała każdy region, zatem teraz obiecywanie czegoś szczególnego dla Rzeszowa tylko dlatego, że pani Leniart miałaby wygrać, nie wybrzmiało. Wiadomo bowiem, że jak Rzeszów ma coś dostać, to i tak dostanie, niezależnie od tego, kto wygra wybory. Minister Marcin Warchoł miał większe szanse na wygraną niż wojewoda Ewa Leniart. Jednak jego próba zagrania taką metodą faktów dokonanych okazała się nie do przyjęcia dla liderów PiS-u, ponieważ zgadzając się na to, wykazaliby pewien rodzaj słabości. Popełnione błędy taktyczne skończyły się tym, że Zjednoczona Prawica oddała Rzeszów właściwie bez walki.
Marcin Warchoł uzyskał poparcie ustępującego prezydenta Tadeusza Ferenca. Pana zdaniem byłoby lepiej, gdyby to właśnie wiceminister sprawiedliwości był jedynym kandydatem ZP na prezydenta Rzeszowa?
Jestem przekonany, że byłoby lepiej. Z tej dwójki kandydatów – Marcina Warchoła i Ewy Leniart, lepiej było postawić na pana Warchoła. W ten sposób można byłoby grać poparciem Tadeusza Ferenca dla kandydata w o wiele skuteczniejszy sposób niż to miało miejsce, przedstawiać inicjatywy na rzecz Rzeszowa, jako kontynuację drogi, którą obrał Ferenc. To byłby spójny przekaz, który miałby szansę szerzej dotrzeć do wyborców i w ten sposób pozyskać głosy niezdecydowanych. Jednak Solidarna Polska popełniła tutaj błąd, wystawiając Marcina Warchoła niezależnie od stanowiska PiS-u. Prawo i Sprawiedliwość nie mogło się na to zgodzić, bo to by oznaczało, że premiuje się takie działanie zbyt indywidualistyczne.
Szef Komitetu Wykonawczego PiS Krzysztof Sobolewski, po ogłoszeniu wyników sondażowych exit poll tych wyborów, powiedział tak: „Z tych wyników, jeśli się potwierdzą, nasi przyjaciele z Solidarnej Polski powinni wyciągnąć wnioski”.
Zawsze ojców zwycięstwa jest wielu, natomiast nikt nie chce się przyznać do tego, że to po jego stronie była przyczyna porażki. PiS wskazuje na Solidarną Polską i ich nielojalność. W tym względzie ma rację. Natomiast Solidarna Polska może odbić piłeczkę i powiedzieć, że mieli lepszego kandydata niż PiS i gdyby cała ZP postawiła na niego, to wynik mógłby być znacząco lepszy. Chyba będzie miało takie przerzucanie się odpowiedzialnością za porażkę, co niczego dobrego nie wróży na przyszłość.
Jakie wnioski pana zdaniem powinna wyciągnąć z tej porażki Zjednoczona Prawica?
Wnioski są takie, że potrzebny jest realizm polityczny i nie można w imię wewnętrznych tarć politycznych tracić poważnych szans na uzyskiwanie dobrych wyników wyborczych. Trzeba umieć lepiej dobierać tych, którzy mają zawalczyć o najważniejsze miejsca w polityce. To dla prawicy jest zawsze trudna sytuacja, ponieważ oni mają duże wymagania moralne wobec kandydatów, a umiejętności piarowsko-marketingowe stawiają na drugim miejscu. Tymczasem trzeba umieć to pogodzić, bo inaczej nie osiąga się sukcesu politycznego. Poza tym nie można już tworzyć wewnętrznej konkurencji. To się mogłoby w różnych miejscach, gdzie będą miały miejsce wybory, powtórzyć. Dwóch kandydatów prawicy będzie sobie tylko odbierało głosy, a wygra ten trzeci, reprezentujący opozycję.
Jakie znaczenie dla ogólnopolskiej sytuacji opozycji ma zwycięstwo Konrada Fijołka w Rzeszowie?
To będzie taki punkt odniesienia, zwłaszcza dla PO, którzy już został jasno sformułowany przez Borysa Budkę – jak idziemy wspólnie, to wygrywamy. Nie sądzę jednak, by miało to jakiś istotny wpływ na scenę polityczną, gdy idzie o układanie się relacji między opozycją. Każda formacja wspierająca Konrada Fijołka może sobie teraz przypisywać zasługi, gdy idzie o to zwycięstwo, ale chyba nie przełoży się to, poza takimi symbolicznymi narracjami, na jakieś realne możliwości zjednoczenia opozycji.
Rozmawiał Adam Stankiewicz
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/554814-nasz-wywiad-prof-jablonski-zp-oddala-rzeszow-bez-walki