Wszystko wskazuje, że Konrad Fijołek, wspólny kandydat niemal całej opozycji, wygrał wybory prezydenckie w Rzeszowie. Wygrał już w pierwszej turze. To wydarzenie nie rozstrzyga jeszcze o losach Polski, nie przesądza niczego w kontekście roku 2023, ale jednak swoją wagę ma.
Na gorąco można wskazać kilka najważniejszych konsekwencji wygranej Konrada Fijołka już w pierwszej turze.
Po pierwsze, będzie rosła presja na budowę wspólnej listy przed wyborami parlamentarnymi. Taka lista staje się rozwiązaniem bardzo prawdopodobnym. Trauma związana z nieudaną przygodą Koalicji Europejskiej odchodzi w przeszłość. Wspólnej listy chce większość mediów opozycyjnych, teraz będą miały w ręku ważny argument.
Po drugie, PiS kolejny raz przekonało się, że nie jest w stanie przebić muru nawet w miastach średniej wielkości. W kontekście ostatnich wyborów samorządowych ta porażka nie jest zaskakująca. Pamiętajmy, że dziś największe miasta, w których rządzi kandydat PiS, mają po 60 parę tysięcy mieszkańców (Chełm i Stalowa Wola). To oczywiście frustrujące, ale to także coś, co w obecnym kontekście kulturowym i politycznym trudno zmienić. Nie zmieniła tego nawet pani Ewa Leniart, która przecież była kandydatem wyjątkowo pragmatycznym, a nie ideologicznym. Nie pomogło nawet bardzo silne wsparcie ze strony rządu i liderów PiS. W wielkich miastach „interesy” światopoglądowe i tożsamościowe są ważniejsze niż kwestie materialne, niż zarządzanie miastem, co dobrze widzimy w Warszawie.
Po trzecie, jak widzimy, w Rzeszowie nie wygrałby także kandydat Zjednoczonej Prawicy, a nawet wspólny kandydat Zjednoczonej Prawicy i Konfederacji. Też skończyłoby się w pierwszej turze. Wystawienie przez Zjednoczoną Prawicę dwóch kandydatów w istocie tak wiele nie zmieniło, choć było złym precedensem. Co ważne, tych wyborów nie wygrałby także Marcin Warchoł w sytuacji, gdyby nie miał rywala z PiS. Ale też z pewnością wspólny kandydat mógłby osiągnąć lepszy wynik. Czy na tyle lepszy, że byłaby II tura? Wątpię.
Po czwarte, fakt, że kandydatka PiS tak wyraźnie wygrała z namaszczonym przez Tadeusza Ferenca kandydatem wywodzącym się z Solidarnej Polski Marcinem Warchołem dowodzi, że PiS ma bardzo dużą grupę bardzo lojalnych wyborców. W momencie gdy PiS zgłosiło swoją kandydatkę, kandydatura Marcina Warchoła - człowieka ciężko w kampanii pracującego, sympatycznego - błyskawicznie przygasła, choć miał on wsparcie odchodzącego prezydenta. To element, który bardzo wzmacnia siłę Prawa i Sprawiedliwości. Z drugiej strony, można użyć kontrargumentu: ponad 10 proc. wyborców wytrwało przy kandydaturze Marcina Warchoła. Dużo, czy mało? Chyba jednak mało. Byłoby dużo, gdyby nie postać Tadeusza Ferenca w tle.
Po piąte, okazało się, że wygrywający w cuglach wybory samorządowe prezydent Tadeusz Ferenc nie jest w stanie wskazać swojego następcy, który nie byłby „z układu”. Polityczna moc odchodzącego prezydenta okazała się mieć swoje konkretne granice. To też cenna lekcja: wyborcy nie dają politykom prawa do wyznaczania swoich następców. Władzę trudno przekazać. Władzę trzeba zdobyć.
Po szóste, dobry - choć nie rewelacyjny wynik kandydata Konfederacji - potwierdza, że jest to formacja, która skutecznie osłabia formację rządzącą. Skutecznie i jałowo, bo przecież gołym okiem widać, że nic konstruktywnego z tego nie wyrośnie. Co najwyżej w krytycznym momencie opozycja dostanie wsparcie, które umożliwi jej zamordowanie PiS.
Po siódme, najważniejszy wniosek polityczny dla PiS jest prosty: nie będzie reelekcji w 2023 roku bez maksymalnej mobilizacji wyborców wiejskich i tych z mniejszych miast. Zmiana nastrojów w dużych miastach jest w perspektywie dwóch lat po prostu nierealna, siły interpretacyjne opozycji są zbyt duże. O dużych miastach trzeba myśleć, trzeba szukać szansy, ale też trzeba twardo stać na ziemi.
Po wyborach Rzeszów dołączy zapewne do miast, które chcą budować coś w rodzaju alternatywnej Polski. Alternatywnej do państwa polskiego. Robią to w istocie depcząc ideały samorządności, znacząco wykraczając poza swój mandat, dzieląc mieszkańców na tych, co z nimi, i tych, co przeciw nim. Cóż, taki jest duch czasu. Tym ważniejsze jest pytanie, kto rządzi na poziomie centralnym. Polska „prezydentów wielkich miast” mogłaby podzielić los Polski z okresu rozbicia dzielnicowego. Choć pewnie raczej byłaby to powtórka z XVIII wieku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/554706-7-wnioskow-po-wyborach-w-rzeszowie-twardo-stac-na-ziemi