To straszne, że można się umawiać z Warszawą i Budapesztem, a jeszcze gorsze, że nie chce się ich oszukać. To niepodobne do instytucji UE.
Tobias Kaiser w „Die Welt” kibicuje eurodeputowanym, którzy „stracili cierpliwość do Ursuli von der Leyen”. Gdyby ktoś nie wiedział, to nasycenie Parlamentu Europejskiego wszelkiej maści komsomolcami, bojownikami postępu, stręczycielami emancypacji (oczywista jest tu inspiracja powieścią Juliana Kornhausera „Stręczyciel idei”) czy naprawiaczami Europy jest wielokrotnie wyższe niż w innych unijnych instytucjach oraz wielu parlamentach krajowych. I tu reprezentacja polskiej opozycji przepycha się do miejsca w pierwszym szeregu, bowiem dla niej słodko i zaszczytnie jest pluć na ojczyznę, gdyby pod tych naszych wybrańców przerobić Horacego i napis na tablicy pomnika hetmana Stanisława Żółkiewskiego w Laszkach (obecnie Biriezowka).
To awangarda postępu z europarlamentu domaga się, żeby wykorzystać broń, którą „od niedawna UE dysponuje przeciwko krajom takim jak Węgry czy Polska”. Komsomolcy i stręczyciele uważają, że to one „łamią zasady państwa prawa”. Inne nie łamią, gdyż ustalają, co to państwo prawa i kto ile może lub nie może. Publicysta „Die Welt” przyjmuje implicite to, co sobie wymyślili komsomolcy i stręczyciele. I razem z nimi mędrkuje, że „Ursula von der Leyen i Angela Merkel nadal ulegają Viktorowi Orbánowi”. To straszne, gdyż „najbliższe wybory parlamentarne na Węgrzech odbędą się wiosną 2022 r.”, więc „jeśli UE zastosuje sankcje wobec rządu Orbána, może to pomóc opozycji - taką nadzieję mają europarlamentarzyści”.
To bardzo oryginalne, że międzynarodówka eurodeputowanych chce ustawiać wybory w jednym z państw członkowskich UE, choć nikomu nie wolno tego robić. Chyba że się reprezentuje Europę postępu i emancypacji, to wtedy wszystko wolno, łącznie z robieniem brudnej szmaty z zasad państwa prawa. Komisja ma zatem giwerę, ale nie chce strzelać, a przecież każdy komsomolec wie, że choć artykuły 2, 3 i 5 Traktatu o Unii Europejskiej zakazują strzelania do któregokolwiek z członków, to przecież Polska i Węgry znakomicie nadają się do rozwałki, skoro nie chcą brać udziału w kłusownictwie. Otwarcie nie można ich rozstrzelać, ale można zagłodzić, czyli „odciąć je od unijnych funduszy”.
Trzeba korzystać z okazji, gdyż „tego typu sankcje finansowe nie były wcześniej możliwe”. Ale Merkel z von der Leyen nie chcą zdjąć flinty ze ściany. Skądinąd i europosłowie, i Tobias Keiser całkiem bezczelnie pokazują, jak działa w UE demokracja, czyli jej karykatura, skoro o wszystkim mają decydować Niemcy, a właściwie dwie Niemki. Ale skoro się obcyndalają, to komsomolcy z PE mają przegłosować złożenie pozwu do TSUE, który „ma wywrzeć presję”. Już w marcu 2021 r. dzielnie „wezwali Komisję do faktycznego wykorzystania nowego mechanizmu ochrony praworządności”. W formie ultimatum, z datą 1 czerwca. Dwie słynne Niemki ultimatum olały, więc trzeba je przycisnąć. W tekście Tobiasa Keisera jest jeszcze element rozrywkowy, czyli twierdzenie, że obcyndala się także stachanówka Vera Jourova. No, jak się obcyndala, skoro tak bardzo się stara?
„Pod rządami von der Leyen Komisja robi jeszcze mniej w walce z naruszeniami praworządności niż za czasów jej poprzednika Jeana-Claude’a Junckera. Vera Jourová również siedzi z założonymi rękami” - zażartował europoseł Zielonych Daniel Freund, a publicysta „Die Welt” go zacytował. Freund jest ważnym komsomolcem, bowiem to on „pomógł przeforsować kształt rezolucji [w sprawie pozwu], która będzie głosowana”. Uzasadnienie jest prześlicznie autodemaskatorskie: „Każdy tydzień oczekiwania Komisji to o jeden tydzień za dużo dla opozycjonistów, dziennikarzy i mniejszości, którzy cierpią, gdy rządy depczą zasady praworządności”. Cierpią na aksamitnych łożach różne Budki, Nitrasy czy Hołownie, sieroty z „Gazety Wyborczej” oraz Barty Staszewskie, to trzeba im pilnie pomóc. Ile można słuchać jęków z powodu tych cierpień?
Doszło w europarlamencie do gry wstępnej w sprawie wspólnego szczytowania nie tylko zielonych i liberałów, ale też socjalistów oraz chadeków. A samo szczytowanie przewidziano na 9 czerwca 2021 r. A wszystko to pod nosem Ursuli von der Leyen, która „chciałaby uniknąć pozwu w tej sprawie”. To okropne, bo szefowa Komisji chce po prostu dotrzymać słowa danego Polsce i Węgrom, że poczeka na orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE. To wyjątkowe dziwactwo, a wręcz chamstwo, żeby szanować Węgry i Polskę, skoro „złożyły skargę na mechanizm praworządności”, jeśli można im dokopać. Tym bardziej że trybunał może zrobić takie piramidalne głupstwo, jak przyznać rację Polsce i Węgrom albo chociaż zdecydować, że „kraje zagrożone karnym obcinaniem funduszy będą się odwoływać od każdej indywidualnej decyzji”. To byłaby sprawa „fatalna w skutkach”.
Ursula von der Leyen popełnia jeszcze zbrodnię tego rodzaju, że „ma na uwadze długofalowe skutki polityczne pójścia na ostro z Polską i Węgrami”, a przecież „Budapeszt i Warszawę zapewniono, że Komisja nie skorzysta z nowego mechanizmu, dopóki Polska i Węgry nie zaskarżą go do ETS i nie uzyskają jego wyroku”. To straszne, że można się tak umawiać, a jeszcze gorsze, że nie chce się partnerów oszukać. To niepodobne do instytucji Unii Europejskiej. Tym bardziej że komsomolcy i stręczyciele z PE mają to porozumienie w głębokim nieposzanowaniu. I nie będą czekać na jakiś trybunał, może nawet do października, skoro można Polskę i Węgry zagłodzić.
Bandyterka w europarlamencie jest naprawdę bezpretensjonalna. Trudno się zatem dziwić, że po wyborze do PE tak pokiereszowało psychicznie, umysłowo i moralnie nie tylko Różę Thun czy Leszka Millera, ale też Sylwię Spurek, Roberta Biedronia i sporo innych. Zasady w Unii Europejskiej? Chyba dla idiotów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/554080-bandyterka-w-europarlamencie-atakuje-ursule-von-der-leyen