W całym roku nie znajdziemy chyba daty lepiej oddającej sedno podziałów, jakie przebiegają w Polsce. Myli się ten, kto upatrywałby jej w 10 kwietnia. To „tylko” pewien skutek tego, co wydarzyło się wcześniej – 4 czerwca 1989 r. i 4 czerwca 1992 r. Do tych dwóch dni trzeba sięgnąć, by zrozumieć, gdzie wciąż przebiegają najgłębsze konflikty nad Wisłą.
Aby to lepiej dostrzec, warto w tym dniu otworzyć gazetę Michnika. Co roku przypomina ona, o co toczy się bój (wcale się nie zakończył). W skrócie: sprowadza się on do alternatyw wskazanych w powyższym tytule.
Nowych dowodów dostarcza Rafał Zakrzewski w tekście zatytułowanym „4 czerwca 1989 r. mieliśmy szczęście, świetne elity i rozsądne społeczeństwo”. Szkoda czasu na komentowanie wszystkich tez w nim zawartych (większość jest przeraźliwie bałamutna), ale dwie warto przywołać.
Autor, opisując gry między Waszyngtonem a Moskwą w czasie przewracania się ZSRR, przywołuje opinię, która miała zwyciężyć wśród elit amerykańskich i radzieckich:
Zamiast utrzymywać 300 tysięcy wojsk w NRD, lepiej mieć na Zachodzie zjednoczone Niemcy, które powrócą do swej tradycyjnej polityki utrzymywania specjalnych relacji z Rosją i - nawet jeśli pozostaną członkiem NATO - będą w pewnych sytuacjach sojusznikiem Moskwy.
Brzmi znajomo po 32 latach? Gazociąg na dnie Morza Bałtyckiego jest najmocniejszym, choć nie jedynym dowodem na trafność takiego punktu widzenia. Dobrze, że gazeta Michnika o tej koncepcji przypomina. Bo to potwierdzenie podstawowej geopolitycznej obawy, jaką od dekad formułuje polski obóz patriotyczny. To perspektywa dla Polski zabójcza. Przekonaliśmy się o tym wielokrotnie, a dziś znów mamy mocne powody, by o niej krzyczeć. Niestety nie ma tu znaczenia fakt, że Niemcy wspólnie z Polską tworzą najpotężniejszy (przynajmniej na papierze) sojusz wojskowy na świecie oraz najistotniejszy organizm gospodarczo-polityczny.
„GW” jak każdego 4 czerwca maluje też laurkę początkom III RP:
Zapewne bez radykalnego zwrotu w polityce ZSRR (wymuszonego sytuacją wewnętrzną) niepodległości byśmy nie odzyskali, ale warunki, które niespodziewanie powstały w końcu lat 80. XX wieku, można było wykorzystać lepiej lub gorzej. My wykorzystaliśmy je w pełni, i to jest zasługa i elit, i całego społeczeństwa.
W pełni?! Im dalej jesteśmy od Okrągłego Stołu, tym mocniej przy Czerskiej ‘89 r. kolanem dopychają tę propagandę. A przecież mówimy o gospodarczym Balcerowiczowskim zamordyzmie, którego ofiary należy liczyć w milionach; o poszanowaniu dla majątku państwowego porównywalnym z PRL (za komuny niszczał, w częściowo wolnej Polsce był za bezcen oddawany obcemu kapitałowi); o gargantuicznej korupcji; pobłażliwości dla sprzedajnych elit (już rzekomo „naszych”, „wolnych”) i pełnym rozgrzeszeniu niedawnych tyranów.
Zresztą w tej ostatniej kwestii Zakrzewski fetuje, że udało się zdusić „chęć rewanżu wobec tych, którzy wcześniej sprawowali władzę lub władzy służyli, robili małe lub wielkie świństwa, a czasem dopuszczali się zbrodni”:
Gdyby chęć rewanżu zdominowała życie polityczne, groziłaby, jeśli nie gorąca, to zimna wojna domowa. A przecież nowa Polska musiała być domem nie tylko dla 10 milionów byłych członków „Solidarności”, ale także dla milionów byłych członków PZPR i organizacji podlegających rządzącej w PRL partii. To, że udało się szybko zszyć Polskę, było osiągnięciem nadzwyczajnym. Dzięki temu nie doszło do wstrząsu, gdy w 1993 roku byli komuniści ponownie objęli władzę na skutek demokratycznego werdyktu wyborców.
Młodszym Czytelnikom może warto przypomnieć: gdyby nie taka właśnie postawa w latach 89-93 dogadanych z postkomuną liberałów, powrót do władzy dawnych towarzyszy nie byłby możliwy ani trzy lata po wyprowadzeniu czerwonego sztandaru z Sali Kongresowej, ani później. Gdyby nie „nocna zmiana” 4 czerwca 1992 r. Znów ta data…
A chodziło o rzecz najprostszą i elementarną: sprawiedliwość. O prawo obywateli do WIEDZY, którzy wysocy urzędnicy byli do niedawna tajnymi współpracownikami komunistycznego aparatu terroru. „Wyborcza” chciała Polakom to prawo odebrać. Chciała naród do wybaczenia zmusić. A zdrajców zbiorowo rozgrzeszyć.
Jaki interes miał w tym Michnik i jego zaufani ludzie? Nie chodziło tylko o konserwację układu, który wspólnie z postkomuną współtworzyli, o swoisty „list żelazny” rozciągnięty na wszystkich mniej lub bardziej zaangażowanych w gnębienie Polaków przed ‘89 rokiem. I nie tylko o sprawowanie „rządu dusz”, co w dużej mierze „GW” na lata się udało.
Był jeszcze aspekt najbardziej przyziemny, a może i najpaskudniejszy. Finansowy.
Jako pierwszy opisał go Ryszard Bugaj na łamach „Dziennika” w 2009 r. w przełomowym tekście „Jak uwłaszczali się ludzie >>Wyborczej<<”. To wciąż bezcenny punkt odniesienia, tłumaczący postawy jednego z najbardziej wpływowych środowisk w Polsce.
Garść cytatów z tej publikacji:
Czas pokazał niestety, że ci którzy żywili obawy o bezstronność Gazety kierowanej przez Michnika mieli rację. Jednak nikt chyba nie przewidywał, że Gazeta - z gigantycznym zyskiem dla jej głównych animatorów (czytaj - przyjaciół Adama Michnika) - stanie się przedsięwzięciem prywatnym, ale o ogromnym wpływie na życie publiczne.
(…) Ludzie Gazety z naciskiem podkreślają, że wystartowała ona z bardzo skromnymi środkami, że pracowali w pionierskich warunkach. To oczywiście prawda, tyle że bardzo niepełna. Gazeta zyskała praktycznie jako jedyna historyczny handicap, bo reprezentowała wielki ruch antyreżimowy. To nie przypadek, że jej nakład właściwie natychmiast osiągnął pół miliona egzemplarzy, że posypały się reklamy i przyszła pomoc zagraniczna.
(…) Gazeta stała się właściwie quasi partią, a jej Redaktor dożywotnim jej liderem. Pewnie w historii takie sytuacje już się zdarzały, ale w kategoriach etycznych i politycznych trudno to pochwalić – chyba nawet wtedy, gdy sympatyzuje się (ja nie sympatyzuję) z polityczną opcją Gazety. Szczególnie, że wielkie znaczenie mają tu dwa czynniki dodatkowe: majątkowe „uwłaszczenie” ludzi Gazety na jej gigantycznym majątku i metody zwalczania inaczej myślących.
(…) Gazeta ma oblicze liberalno-lewicowe w takim sensie w jakim potocznie to rozumiemy tzn. co najmniej bliskie jest jej neoliberalne objaśnienie kwestii gospodarczych i społecznych oraz lewicowe widzenie kwestii obyczajowych, stosunku do kościoła, karania przestępstw itp. Pewnie głównym źródłem tej tożsamości są po prostu przekonania ludzi Gazety, przeświadczenie, że Polska powinna być - w powszechnym interesie swoich obywateli - krajem o bardzo liberalnej gospodarce i systemie demokratycznym nastawionym na ochronę indywidualnych wolności. Jednak te generalne przekonania wydają się być uwarunkowanie pozycją konkretnych ludzi Gazety i ich osobistymi uwikłaniami.
(…) liberalna tożsamość Gazety w kwestiach gospodarczych i społecznych ma pewnie swe źródło także w materialnym statusie jej wpływowych ludzi. Otóż, nie tyko w Polsce, ale i w świecie, nie ma chyba drugiego zespołu dziennikarskiego, który uzyskał by poziom zamożności tak bardzo odbiegający od przeciętnych standardów.
(…) Mój zarzut dotyczy „podstępnego” przechwycenia głównego instrumentu działania tj. „Gazety Wyborczej” i uwłaszczenia się na jej majątku. Niestety, także sięgania po niegodne metody dziennikarskie.
(…) Nagle jednak się okazało, że przy okazji przekształcenia Spółki z o.o. Agora w Spółkę Akcyjną Agora (to była skomplikowana, wieloetapowa operacja z zakresu „inżynierii finansowej”) jej wpływowi ludzie (ale - co trzeba podkreślić - z wyjątkiem Michnika, choć - niestety - z udziałem Bujaka) otrzymują w postaci akcji (uzyskanych praktycznie za darmo) gigantyczne majątki. Zasada rozdziału akcji była inna niż przy prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw, gdzie znaczenie rozstrzygające ma staż pracy. W Agorze liczyły się zasługi (które „zasłużeni” sami określali) i dlatego najważniejsi (na pierwszym miejscu w tej hierarchii są Niemczycki, Łuczywo i Rapaczyńska, ale wysoko lokują się też Rawicz, Pacewicz, Blumsztajn, Skalski i szereg innych) otrzymują (w zbywalnych akcjach) majątek wart - w skrajnych przypadkach - dziesiątki milionów. Płotki na samym dole otrzymują po kilka tysięcy złotych.
(…) „na starcie” około 100 wiodących postaci Agory (w tej liczbie chyba L.Maleszka) otrzymało majątek w akcjach wart około 1 mld zł (największy pakiet był wart około 20 mln USD - wg. ówczesnego kursu). Jednocześnie brak jest informacji, że jakaś część tego bogactwa przekazana została na przedsięwzięcie społeczne, charytatywne itp.
(…) Chyba pod koniec 2000 roku z inicjatywy Ministerstwa Finansów wniesiono projekt zmian do ustawy o podatkach od osób fizycznych. Pozwalał ona uniknąć podatku od dochodu ze sprzedaży akcji, nabytych wcześniej w obrocie niepublicznym. Ulga przysługiwała w zamkniętym okresie – do końca 2003 roku. Oznaczało to, że mogli z niej skorzystać tylko ci, którzy nabyli akcje odpowiednio wcześniej. Dziennikarze zauważyli, że w praktyce jest to przywilej dla bardzo niewielkiej grupy. Potencjalnie szczególne znaczenie miało to dla osób, które uzyskały bardzo duże pakiety akcji Agory. Oszacowano (Rzeczpospolita z 3.02.2003), że ta grupa mogłaby „zaoszczędzić” na podatku (przy ówczesnym wysokim kursie akcji Agory) maksymalnie prawie 600 mln zł.
Nikt nigdy tego nie wyjaśnił. Nie wytłumaczyli się książęta z Czerskiej. Im wolno więcej, oni przecież niosą kaganek, oni nas uratowali. Narzucili ton i przeobrazili państwo w krainę szczęśliwości. Zakrzewski pisze na koniec:
Załamanie się Związku Sowieckiego stworzyło szanse, które znakomicie wykorzystaliśmy. Taka była geneza III RP, państwa dziś krytykowanego przez młodsze pokolenie, które uważa, że można było zbudować lepsze państwo. Voilà, scena jest wasza.
Nie, to Zakrzewski z koleżeństwem tę scenę brutalnie zawłaszczyli i się na niej uwłaszczyli. „Młodsze pokolenie” coraz lepiej to widzi i w „Gazecie” budzi to przerażenie. Dopiero w ostatnich kilku latach to ich wychuchane „status quo” zaczęło się kruszyć. Dlatego tak ujadają.
Dlatego też tak symboliczny jest najnowszy występ Donalda Tuska, właśnie 4 czerwca, na co zwróciła uwagę Marzena Nykiel.
To były premier jest dziś największą (ostatnią?) nadzieją na powrót Polski, o jaką przez ponad trzy dekady biła się „Wyborcza” - z dorzynanymi środowiskami patriotycznymi, z ciepłym stosunkiem do postkomuny, z uprzedmiotowieniem nas na arenie międzynarodowej, z obroną interesów bogatych cwaniaków, z szerokim otwarciem drzwi dla zagranicznego kapitału (ileż jeszcze geszeftów na państwowym majątku można zrobić!), a z menu XXI wieku dopisać do tej listy możemy jeszcze wizję inżynierii społecznej wprost z laboratoriów Sorosa.
Niech nie mylą nas pozory. Minęło ponad 30 lat, a my wciąż musimy bić się o to samo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/553595-0406-minely-trzy-dekady-a-wciaz-musimy-bic-sie-o-to-samo