Były premier zachowuje się jak reżyser, który prowadzi niekończące się próby, ale szykowana przez niego sztuka nie ma szans wejść na afisz.
Powrót Donalda Tuska do polskiej polityki wygląda już tak, jak kolejny powrót taty bez wypłaty – motyw popularny w czasach PRL. Tyle tylko, że to wielka ściema. Tusk ją podsyca swoimi tajemniczymi wypowiedziami – jak 4 czerwca 2021 r. w TVN 24 – gdyż tylko w ten sposób może jeszcze funkcjonować w zbiorowej wyobraźni. Ale jego plany nie przypominają już normalnej politycznej agendy, lecz „materiały do przemyślenia” Maxa Otto von Stirlitza z sowieckiego serialu „Siedemnaście mgnień wiosny”. Tusk ma tak wielkie możliwości jak Stirlitz, tyle że to fikcja. Chyba że chodzi o dowcipy o Stirlitzu, które mogą rywalizować tylko z tymi o Chucku Norrisie.
Gdy pada pytanie o to, kto powinien być liderem opozycji. Donald Tusk zajmuje zwykle trzecie lub czwarte miejsce (za Hołownią i Trzaskowskim, a czasem za Budką). Z kolei na pytanie o to, kto powinien być szefem Platformy Obywatelskiej, ankietowani wskazują dwa razy częściej Trzaskowskiego niż Tuska. I więcej (około 57 proc. w stosunku do około 27 proc. sadzących inaczej) uważa, że Tusk nie jest w stanie odbudować PO. Z tych i innych sondaży wynika, że Donald Tusk to przeszłość. On to oczywiście wie, ale udaje, że jest Stirlitzem, który „ustawia” nie tylko Heinricha Muellera, ale i wszystkich pozostałych.
Przyszłość Tuska jest jego przeszłością. Ale z wielu powodów nie chce tego zaakceptować. Głównym powodem jest Jarosław Kaczyński. Prezes PiS rozdaje karty w polskiej polityce od 30 lat (to on miał wielki wpływ na powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego poprzez odwrócenie sojuszy, gdy chodzi o ówczesne Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne), podczas gdy Tuskowi udawało się to przez lat 10. To jest zasadniczy kompleks byłego przewodniczącego Rady Europejskiej, bo choć to funkcja formalnie najwyższa, jaką w instytucjach międzynarodowych kiedykolwiek sprawował ktoś z Polski, sprawczości w polityce europejskiej nie dawała właściwie żadnej, tym bardziej więc w Polsce. Tusk zachowuje się jak Stirlitz głównie z tego powodu, że bardzo chce, żeby Jarosław Kaczyński ostatecznie przestał mieć wpływ na Polskę, a on ten wpływ jeszcze miałby, choćby na krótko. Czyli że to do niego należałoby ostatnie słowo.
Realnie Tuska w polskiej polityce nie ma. Chyba że w roli trolla na Twitterze albo zgryźliwego komentatora w TVN (TVN 24), „Gazecie Wyborczej” bądź „Polityce”. A im bardziej Tuska w polskiej polityce nie ma, tym trudniej jest mu się z tym pogodzić. Tym bardziej że czasy jego sukcesów dla wielu Polaków są już tylko bajką o żelaznym wilku (albo Czerwonym Kapturku). Tusk był politykiem od gadania, czyli przewracania ludziom w głowach zamiast czynów. Teraz po stronie opozycji ma ogromną konkurencję, z niemogącym się zamknąć nawet na chwilę Szymonem Hołownią na czele. Problemem jest to, że Tusk nie chce się pogodzić z tym, że go nie ma w polskiej polityce. Tej sprawczej, gdyż w tej polegającej na ględzeniu wciąż oczywiście istnieje.
Co najmniej od 2019 r. Donald Tusk ucieka przed powrotem do czynnej polityki, gdyż panicznie boi się porażki. Trauma przegranej z Lechem Kaczyńskim w wyborach prezydenckich w 2005 r. wpływa na Tuska do dziś, jakich stanowisk nie obejmowałby w Europie i ilu zwycięstw nie odniósłby od 2007 r.. Odchodził jednak z krajowej polityki jako człowiek sukcesu, ale teraz bardzo się boi, że gdyby wrócił i „poległ”, przylgnie do niego etykietka „przegrywa” i już nigdy jej nie zdrapie. A to jest znacznie bardziej prawdopodobne niż była porażka w 2005 r. To jest wręcz pewne. Stąd te wszystkie enigmatyczne wypowiedzi, z których wynika, że jest w grze, choć nie licytuje.
Od co najmniej dwóch lat Tusk siedzi przy stole w kasynie polityki i nie gra, choć grają wszyscy wokół. I to udawanie zostało już dostrzeżone przez niemal wszystkich uczestników. I przez niego samego, lecz nie chce złożyć żadnej wiążącej deklaracji. Bojąc się statusu może szacownego, ale jednak zabytku. A Tusk za żadne skarby nie chce się dać sprowadzić do funkcji motyla przyszpilonego w jakiejś gablocie. Dlatego musi co jakiś czas wrzucać swoje coraz bardziej żenujące tweety oraz występować w mediach, które po latach smuty chcą mieć wreszcie swoją partię lub koalicję u władzy. W ten sposób Tusk komunikuje: jeszcze jestem i jeszcze wiele mogę. Tyle że boi się zademonstrować, ile naprawdę może, żeby nie okazało się, iż nic nie może.
Tusk zachowuje się jak reżyser teatralny, który prowadzi niekończące się próby, ale przygotowywana przez niego sztuka nie ma szans wejść na afisz. A nawet nie wiadomo, w czyim imieniu te próby prowadzi i czy to są w ogóle próby, a nie jakieś amatorskie kółko teatralne. Dlatego coraz bardziej przypomina to nie tyle działalność Maxa Otto von Stirlitza, co dowcipy o nim. Dowcipy zabójcze, bo odbierające mu wszelką powagę. I Tusk „jako były” nie chce uznać tego, że należy do przeszłości, tak jak Stirlitz walczy z Muellerem wiele lat po zakończeniu wojny. W dowcipach o sobie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/553522-tusk-nie-chce-uznac-ze-wojna-sie-dawno-skonczyla