Podobno Prawo i Sprawiedliwość pracuje nad poszerzeniem poparcia w parlamencie, pozyskaniem posłów niezrzeszonych, a także tych, którzy wymaszerowali ze swoich macierzystych ugrupowań. I dobrze. Właśnie formuje się czwarta siła koalicyjna, konserwatyści z Porozumienia, z liderem Adamem Bielanem na czele. Trudno przewidzieć, dobrze to, czy źle – w każdym razie sytuacja stała się klarowniejsza i bardziej oczywista. Wiadomo, że pośród tych, którzy pozostali z Jarosławem Gowinem będzie się trudniej dogadać, poczynając od spraw wartości, poprzez program partyjny, a kończąc na ewentualnych przyszłych afiliacjach.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Paweł Kukiz obwieścił w poniedziałek: „Podpisaliśmy z PiS umowę o współpracy programowej. Proszę nie mylić jej z koalicyjną”. Dzięki Bogu, współpracy! Bo współpraca – tak, koalicja - nie. Jakiego rodzaju sojusz zaproponować, aby uniknąć problemów, jakie do tej pory stwarzał Paweł Kukiz jako partner czy koalicjant? Działał już przecież w ugrupowaniu samodzielnym, działał jako sojusznik PSL/ KP, negocjował z innymi partiami opozycyjnymi, tłumacząc „dla dobra Polski nawet z diabłem” - co mogło sprawdzić się w przypadku polityka kalibru Józefa Piłsudskiego, ale w tym kontekście brzmi mało przekonująco.
We wszystkich tych przypadkach Paweł Kukiz opuszczał rozmowy pokłócony i skonfliktowany, żadne z tych negocjacji nie zakończyły się sukcesem. Jak dowodzi ostatnich pięć lat, Paweł Kukiz jest partnerem niepewnym i chimerycznym. W dodatku ma trudności z wpasowaniem się w zupełnie inne zasady gry - nie show business a polityka.
Czy z Kukizem da się rządzić?
Bo też inne są reguły gry w szachy, inne w futbol czy walki sumo. Przyszedł ze świata muzyki, estrady, gdzie jedynym kryterium jest popularność i liczba sprzedanych biletów czyli kasa, a jeśli jakiś koncert okazuje się klapą, kolejny może być lepszy, a stawka dotyczy tylko przyszłości pewnego zespołu. W tym przypadku kapeli „Piersi”. Podczas gdy stawka w polityce jest nieporównanie wyższa. Polityka rozciąga się od wartości do domowego budżetu każdego Polaka, państwa, jego teraźniejszości i przyszłości. Niestety, obserwując flirt z Prawem i Sprawiedliwością, nie wydaje się, żeby przez tych kilka lat Paweł Kukiz zasady funkcjonowania polityki sobie przyswoił. Ma być tak, jak on oczekuje, a jeśli nie, do widzenia. I PiS powinien pamiętać, że taka sytuacja, także wtedy, kiedy podczas ważnego głosowania w Sejmie będzie na niego liczyć, zawsze się może powtórzyć. A więc na pytanie, zadawane ostatnio wiele razy, „czy z Kukizem da się rządzić?” odpowiedź brzmi – nie. Zbyt emocjonalny, zbyt ambitny, w dodatku wciąż kierujący się kompletnie innymi zasadami, których się kurczowo trzyma, głuchy na argumenty partnera.
Jeśli w ogóle można wiązać się z ugrupowaniem Kukiz‘15, to z pewnością nie koalicja, a zasada wspólnego głosowania na jednostkowe ustawy, których sens i treść nas łączy – dokładnie jak konserwatyści z północnoirlandzkiej Democratic Unionist Party z torysami, który to układ działał za premier Theresy May przez trzy lata. DUP przypomina programem niegdysiejszą Ligę Polskich Rodzin, a torysi dziś, to „nowocześni, współczujący konserwatyści”, czyli w istocie rodzaj Trzeciej Drogi Tony Blaira. A więc głosowanie razem w sprawie projektów, z którymi jest obu ugrupowaniom „po drodze”. Ale Paweł Kukiz jest ambitny i powiedział w jednym z ostatnich wywiadów: „Jestem do kupienia, ale za zmiany systemowe i ustrojowe”, a nie KGHM”. I tu zaczynają się bardzo poważne problemy.
Sędziowie pokoju - tak, JOW-y - niekoniecznie
Owszem, pomysł sędziów pokoju – zwłaszcza w naszym, działającym w ślimaczym tempie wymiarze sprawiedliwości – jest dobry. Ale przecież nie jest nowy, autorstwa Pawła Kukiza, bo działa w świecie anglosaskim ponad 150 lat, a i u nas często-gęsto się o tym przedtem wspominało. Tylko nikt nie uczynił z tego flagowego pomysłu partii. I dla mnie to sygnał ubóstwa programowego ugrupowania Kukiz‘15. A już propozycja wprowadzenia w Polsce ordynacji większościowej, to czyste szaleństwo! Gorzej, to pomysł dla nas groźny i niebezpieczny. Na początek warto dodać, że Brytyjczycy od dawna próbują swoją ordynację zmienić, argumentując, że jest „niesprawiedliwa” i „nieprzewidywalna”. Dla starej, dobrze naoliwionej demokracji – a cóż dopiero dla demokracji młodej czy odbudowującej się jak polska, o mało okrzepłych strukturach państwa, instytucjach, zaognionej sytuacji politycznej. Pozwolę sobie przypomnieć wyniki głosowania w wyborach parlamentarnych w 2015 roku w Wielkiej Brytanii. Jak wyliczyło Stowarzyszenie Electoral Reform Society, gdyby głosy były liczone wedle ordynacji proporcjonalnej, a nie większościowej, UKIP, na który głosowało 3.8 mln ludzi (12.6 proc.) uzyskałby nie jeden, a 83 mandaty. A Zieloni (3.9 proc. poparcia) nie jeden, ale 25 miejsc w Izbie Gmin. Ale konserwatyści, zamiast 331, musieliby kontentować się 224 mandatami, a Szkocka Partia Narodowa nie 56, a 31 miejscami w izbie niższej. Słowem, gdyby w Wielkiej Brytanii obowiązywała ordynacja proporcjonalna, a nie większościowa, krajobraz polityczny wyglądałby zupełnie inaczej! Tak więc UKIP i Zieloni zapowiedzieli debatę nad ordynacją wyborczą na „sprawiedliwszą i bardziej demokratyczną” czyli proporcjonalną, i ona co jakiś czas, zwłaszcza po wyborach, nabiera wigoru.
Już pięć lat temu kandydat na prezydenta Paweł Kukiz zaprezentował najważniejszy punkt programowy swojej kampanii – zmianę ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na większościową. Z JOW-ami i systemem „First Past the Post” czyli „pierwszym na mecie”. Podobna ordynacja obowiązuje w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Australii, w Indiach, ale i we Francji, na Kubie i w Iranie. Wcale się nie dziwię, że gwieździe rocka Pawłowi Kukizowi spodobał się ten system, bo to duża szansa na wybór popularnego i niezależnego kandydata bez zaplecza politycznego. Ale czy taka ordynacja jest dobra dla Polski? O, to już zupełnie inna sprawa.
Jak działa ten system w Wielkiej Brytanii? Istnieje 650 okręgów wyborczych, jednomandatowych, gdzie każda partia wystawia swego kandydata, a do Izby Gmin wchodzi ten, który uzyskał bezwzględną większość głosów. Taka ordynacja faworyzuje duże partie o ugruntowanej pozycji, choć – i Kukiz ’15 powinien to wiedzieć - jest niekorzystna dla małych ugrupowań. Zapewnia stabilność rządów i pozwala na sformowanie silnej większości parlamentarnej – choć „nadmuchuje” partie większe, „przydaje” głosów partiom mniejszym, skupionych i skoncentrowanych, jak Narodowa Partia Szkocji a „wywłaszcza” partie mniejsze. No i ten straszliwy galimatias z liczeniem głosów, który w Polsce – demokracji jeszcze wciąż młodej – może stać się groźny. Bo jeśli możliwa jest taka sytuacja, że partia zdobędzie w skali krajowej mniej głosów niż konkurencja, a wprowadza do Sejmu więcej posłów, bo wszystko zależy od tego jak rozłożą się głosy w terenie, jest to dodatkowe pole do niepewności i nadużyć.
To nie jest ordynacja demokratyczna
Cechy podstawowe JOW-ów:
1) korzystny wpływ na tworzenie się większości w Sejmie, stabilność rządzenia,
2) bariera nie do przebycia dla partii małych,
3) większa szansa na silniejszą opozycję,
4) wyborca lepiej zna reprezentanta swojego okręgu,
5) większa niezależność posła od partii, bo bardziej musi się liczyć nie tylko ze swoim aparatem, ale i z wyborcą na miejscu,
6) ordynacja nie jest ani sprawiedliwa, ani demokratyczna, bo „gubi” głosy, oddane na mniejsze partie,
7) rozstrzelenie się głosów po kraju obniża wprawdzie szanse mniejszych partii ogólnokrajowych, ale znacznie zwiększa – mniejszości etnicznych, np. niemieckiej, która działa głównie na terenie Sląska (patrz: triumf wyborczy Narodowej Partii Szkocji).
Większościowa ordynacja wyborcza jest kompletnie nieprzewidywalna! Mogą sobie na to pozwolić albo państwa o ugruntowanych procedurach demokratycznych, jak Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone, albo dyktatury czy despotie jak Iran czy Kuba. W Polsce, gdzie demokracja powoli się odradza, byłby to niepotrzebny hazard. I takie są właśnie oferty programowe Pawła Kukiza. A więc - co innego wspólne głosowanie na konkretną ustawę, gdy jest nam po drodze. Ale korzystanie z jego „ofert programowych” to wielkie ryzyko. Cały cywilizowany świat ma w tym celu zespoły ekspertów. Premier Boris Johnson – 37, a cały rząd brytyjski – 96, m.in. do spraw programowych. Rząd, wspierany nie przez rockmanów, ale grupy eksperckie, które nie tylko wiedzą, co się dzieje na świecie, ale potrafią wybrać rozwiązania dla nas najwłaściwsze i najkorzystniejsze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/553513-pawel-kukiz-i-jego-rozwazania-ustrojowe