Co jest największym sukcesem Niemiec wobec polskiej mniejszości? Jej likwidacja w 1940 roku, konfiskata majątku i nieruchomości, wysłanie polonijnych działaczy na śmierć w obozach koncentracyjnych, zaś po II wojnie utrzymanie w mocy hitlerowskiego rozporządzenia i skuteczne skłócanie działaczy polskich stowarzyszeń w Republice Federalnej.
Tak najkrócej można przedstawić sytuację niemieckiej Polonii. Dobry Polak, to ten, który popiera politykę Niemiec lub chociaż milczy. Popierający są nagradzani i opłacani, milczący - tolerowani, zaś ci, którzy zgłaszają jakieś zastrzeżenia – ignorowani lub głośno karceni. Znaczenie niegdysiejszej, polskiej mniejszości w Niemczech najlepiej obrazuje zorganizowany w berlińskim Teatrze Ludowym w marcu 1938r. kongres Polaków, z udziałem aż 5 tys. delegatów.
Przeszło półtoramilionowa, polska mniejszość miała wtedy prężne struktury gospodarcze, spółki rolno-handlowe, różnorakie spółdzielnie i zjednoczenia zawodowe, drukarnie, gazety, szkoły, bursy, banki, instytucje opieki społecznej, stowarzyszenia kulturalne, zespoły artystyczne, czy kluby sportowe. Rok przed wybuchem wojny obroty berlińskiego Banku Słowiańskiego wyniosły 3,3 mln reichsmarek, co przy ówczesnej wartości pieniędzy stanowiło nie lada sumę. Stołeczny bank „Skarbona” obsługiwał zamożniejszą klientelę inteligentów, kupców i rzemieślników, w banku „Pomoc” deponowali oszczędności i brali pożyczki robotnicy i drobniejsi ciułacze. Kongres z 1938r. był gigantyczną manifestacją jedności. Po wojnie jedności Polaków w RFN już nie było i nie ma do dziś - są zantagonizowane organizacje bez znaczenia. Te wybrane, nierzadko kanapowe, mają je jedynie na propagandowy użytek.
Można rzec, że jest to wspólne zwycięstwo hitlerowskich sygnatariuszy rozporządzenia z 27 lutego 1940r. o likwidacji mniejszości polskiej - feldmarszałka Hermanna Göringa, ministra spraw wewnętrznych Wilhelma Fricka i szefa Kancelarii Rzeszy, ministra Hansa Heinricha Lammersa i kolejnych rządów Republiki Federalnej Niemiec, niestety, nie bez świadomej czy mimowolnej pomocy polskich polityków.
Na ołtarzu „porozumienia”
Do pierwszych zatargów wśród polonijnych niedobitków doszło tuż po wskrzeszeniu najstarszego, bo istniejącego od 1922 r. Związku Polaków w Niemczech. Jego nowi działacze podzielili się na tych, którzy nie chcieli dialogu z komunistyczną Polską i tych, którzy optowali za współpracą. W efekcie powstał faworyzowany w czasach PRL Związek Polaków „Zgoda”, który korzystał z różnorakich przywilejów i ułatwień w kontaktach ze starą ojczyzną. Po upadku komunizmu w Polsce i żelaznej kurtyny konflikty między niemieckimi Polakami zamiast zmaleć, jeszcze się nasiliły. Polacy w RFN nie mieli szczęścia do swych aktywistów. Cztery lata po podpisaniu w 1991 r. traktatu tzw. dobrosąsiedzkiego z Niemcami nie znalazł się reprezentant ogółu polskiej społeczności.
Powodów było kilka: główny to ten, że polska mniejszość została złożona na ołtarzu tegoż porozumienia; w traktacie mowa jest o niemieckiej mniejszości w naszym kraju oraz o „osobach przyznających się do kultury języka, kultury i tradycji polskiej” w Niemczech. Niby drobna różnica w terminologii, jednakże w praktyce fundamentalna, gdyż de facto oznacza wykluczenie polonijnych organizacji z obligatoryjnego wsparcia, przysługującego w RFN mniejszościom narodowym - duńskiej, fryzyjskiej, serbołużyckiej, Sinti i Romów.
Próby tworzenia w tych okolicznościach polonijnej organizacji dachowej, jaką kiedyś był Związek Polaków w Niemczech, były skazane na porażkę. Pierwszą inicjatywą zintegrowania polonijnego środowiska było powołanie Kongresu Polonii Niemieckiej na zjeździe w Dortmundzie. Na jego czele stanął ksiądz dr Jerzy Sobkowiak. Niestety, nawet boska pomoc nie uchroniła go od wewnętrznych konfliktów i kongresowcom nie udało się przejąć roli, do jakiej zostali wyznaczeni, choć początkowo skupiali aż 40 stowarzyszeń. Skończyło się na odśpiewaniu przez ks. Sobkowiaka „Boże coś Polskę…” podczas sympozjum w ewangelickiej Akademii w Mühlheim/Ruhr we wrześniu 1995 r. i podporządkowaniu kolejnej inicjatywie, tym razem wypracowanej w Boppard. za pieniądze… niemieckiego MSW (włącznie ze zwrotem kosztów za noclegi i dojazdy poszczególnych osób), przy aktywnym udziale niemieckiego prawnika Edgara Kellera - autora projektu statutu organu o nazwie Polska Rada w Niemczech.
Salę wypełnili przedstawiciele 80 polonijnych organizacji, od muzyków i sportowców po Związek Żołnierzy Kresowych i Polską Partię Socjalistyczną. Po karczemnych awanturach część działaczy, okrzykniętych później „kolaborantami”, zdecydowała się podpisać protokół założycielski i przeprowadzić wybór nowej rady. Aby było zabawniej, po kilkakrotnym składaniu przez nich dokumentów do rejestracji, sąd grodzki w Bonn… odrzucił przedłożone mu wnioski „bez możliwości odwołania się”.
Podczas, gdy inne organizacje polonijne bezskutecznie dobijały się o dofinansowanie działalności, nieistniejący zarząd nieistniejącej rady otrzymał od niemieckiego MSW 40 tys. marek na… urządzenie się. Nawiasem mówiąc, pieniądze te gdzieś się „rozpłynęły”. Ale, gdy ówczesny szef Związku Polaków w Niemczech z przedwojennym rodowodem prosił to samo ministerstwo o dofinansowanie uroczystości 75.lecia swej organizacji… - dostał kategoryczną odmowę.
Widziały gały…
O kolejnych próbach scalenia niemieckiej Polonii, która stała się zakładnikiem „pojednania” i podwójną ofiarą, można pisać książki. We wszystkich uczestniczyło niby pomocne Federalne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Niby, ponieważ w gruncie rzeczy pomoc ta podporządkowana była jednemu celowi: nagradzania w różnych formach spolegliwych i marginalizowania tych, którym wciąż marzyło się unieważnienie tzw. dekretu Göringa, odzyskanie statusu mniejszości i odbudowa znaczenia Polonii w dzisiejszej RFN.
„Z moralnego punktu widzenia sprawa jest jasna. Można tylko zadać sobie pytanie, dlaczego państwo niemieckie do tej pory nie uchyliło tego rozporządzenia? To samo pytanie dotyczy polskich organizacji: czemu występują o to dopiero teraz, a nie dwadzieścia lat temu? Wiem, jak środowiska polskie są w Niemczech zróżnicowane, niekiedy wręcz skonfliktowane i nawet trochę się dziwię, że potrafiły przemówić jednym głosem. Czas pokaże, na ile jest to trwałe”
— komentował w naszej rozmowie politolog, ekspert Fundacji Bertelsmanna ds. Europy wschodniej Cornelius Ochmann wspólne wystąpienie polskich organizacji w RFN do kanclerz Angeli Merkel o unieważnienie nazistowskiego rozporządzenia z 1940r. Ani Ochmann, ani żaden inny sensownie myślący polityk nie ma wątpliwości, że delegalizacja polskiej mniejszości w III Rzeszy była bezprawiem i w żaden sposób nie przystaje do obowiązujących dzisiaj demokratycznych norm. List niemieckiej Polonii de szefowej rządu RFN sformułował mecenas Stefan Hambura i nadał tydzień przed przyjazdem Merkel na Westerplatte, na obchody 70. rocznicy napaści III Rzeszy na Polskę i wybuchu drugiej wojny światowej. Lepszego dnia na przypomnienie o swym istnieniu niemieccy Polacy wybrać sobie nie mogli.
„Niezgoda rujnuje…”, komentował wówczas w naszej rozmowie szef Kongresu skupiającego część polskich stowarzyszeń Wiesław Lewicki. Choć zaznaczał, że „nie ma tak wielkiego prawa moralnego do zabierania głosu w sprawie anulowania tzw. dekretu Göringa jak Związek Polaków spod znaku Rodła, to jednak przyłączał się do apelu wystosowanego do kanclerz Merkel. Wydawać by się mogło, że państwo prawa nie może sankcjonować bezprawia, a jednak… - kanclerz Merkel odczekała, przekazała sprawę podrzędnej urzędniczce, a ta odpowiedziała, że wszystko zostało uregulowane w traktacie dobrosąsiedzkim. W mniej dyplomatycznym języku oznaczało to: widziały gały, co podpisywały.
Marzenie ściętej głowy
W polityce wymazanie z przeszłości nawet wielowiekowej historii jest możliwe. Lud Sinti i Romów, który przywędrował do Europy z Półwyspu Indyjskiego stanowi dziś w Niemczech „grupę etniczną” i korzysta z przywilejów przysługujących mniejszości narodowej, zaś Polacy, którzy zamieszkiwali tereny przechodzące z rąk do rąk między Niemcami i Polską to… ludność napływowa. Dla niemieckich urzędów polska mniejszość po prostu nie istnieje.
Co ciekawe, w 112 stronicowej ekspertyzie pt. „Między dwoma światami”, (opracowanej przez Instytut Stosunków Zagranicznych w 2009r. na zlecenie pełnomocnika rządu RFN do spraw kultury), znawca dziejów naszego regionu Sebastian Nagel, przypomina, że przodkowie niemieckich Polaków wywodzą się jeszcze z czasów kształtowania się niemieckiej państwowości, jak też rozbiorów Polski, począwszy od 1772 roku; wtedy nazywano ich „preussische Polen”, nieco później, w okresie industrializacji „Ruhrpolen”, dziś do ich określenia używa się semantycznych dziwolągów, jak „współobywatele z polskim pochodzeniem”. Znawcy tematu wiedzą o formalnym uznaniu rozrośniętej na przełomie wieków Polonii za mniejszość narodową w 1922r. przez Republikę Weimarską, jak też o wprowadzeniu posłów z polskich list do Pruskiego Landtagu i do Reichstagu.
W okresie prześladowań członkowie mniejszości ze strachu masowo zniemczali swe nazwiska - z Krawca robił się Karwitz, z Sikory - Schikora itd. To prawda, że za komunizmu, prócz imigrantów politycznych do RFN napłynęła fala uchodźców ekonomicznych, którzy na siłę szukali fotografii dziadków w Wehrmachcie, by móc żyć w lepszym świecie. Ale też prawdą jest, że członków niemieckiej mniejszości w Polsce nikt nie pyta, czy mieszkają w naszym kraju od przedwojnia, czy osiedlają się teraz, będąc już na emeryturach, a także, że Niemcy mogą kandydować na specjalnych prawach i wybierać swoich przedstawicieli do Sejmu, co - mimo jakoby „równych praw” gwarantowanych w traktacie dobrosąsiedzkim - dla Polaków w Niemczech jest marzeniem ściętej głowy.
Niemieccy Polacy w RFN nie chcą być Niemcami polskiego pochodzenia drugiej kategorii. Ci, którzy nawiązują do przedwojennej tradycji i chcą być spadkobiercami mniejszości, czują się jak polska sól w niemieckim oku. Z jednoczącego, wspólnego apelu organizacji polonijnych z 2009r. do kanclerz Merkel o uchylenie „dekretu Göringa” nie zostało już nic. Były szef dyplomacji Radosław Sikorski wydał nawet wewnętrzne zalecenie, aby nie używać terminu „polska mniejszość”.
Uścisk dłoni
Stało to w jawnej sprzeczności z różnorakimi opracowaniami na ten temat, m.in. ekspertyzą zleconą przez… Departament Prawno-Traktatowy MSZ naukowcom z poznańskiego UAM i Instytutu Zachodniego; na zasadność postulatów niemieckiej Polonii wskazywali profesorowie Jan Sandorski i Andrzej Sakson oraz dr Michał Nowosielski, czy np. historyk i publicysta dr Krzysztof Rak, w swym 56 stronicowym, krytycznym raporcie „O sytuacji polskiej mniejszości narodowej w Niemczech”, (opublikowanym przez Stowarzyszenie Wspólnota Polska). Ów raport kończy konkluzja:
„Bez wątpienia sukces rozmów dotyczących uregulowania problemów polskiej mniejszości w RFN zależeć będzie przede wszystkim od woli i determinacji rządu polskiego i siły nacisku społecznego. (…) Stanowiłby poważne osiągnięcie państwa polskiego, które w ciągu ostatnich lat nie radziło sobie w ogóle z załatwieniem tzw. spraw trudnych w stosunkach dwustronnych”.
Woli i determinacji nie było. Jak do tej pory trudna sprawa Polonii widmo jest wstydliwym, bo przegranym testem naszych „stosunków dobrosąsiedzkich”. O tym zadawnionym kłopocie przypomniał sobie w 2016 r. wtedy przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna, który na konferencji chadeckiej Fundacji Konrada Adenauera w Berlinie wytknął, że kwestia polskiej mniejszości… „musi zostać rozwiązana, w przeciwnym razie problem będzie stale powracał” - jakby zapomniał o ośmiu latach rządów jego partii w spółce z ludowcami z PSL.
Poróżnione polonijne organizacje nadal są obiektem politycznych rozgrywek. Na internetowej stronie Senatu widnieje zapowiedź planowanego na czerwiec br. wręczenia „Europejskiej Nagrody Polonicusa”, wymyślonej dwanaście lat temu przez wspomnianego przeze mnie wcześniej Wiesława Lewickiego. Maksyma tego wyróżnienia brzmi:
„Powinniśmy się wzajemnie szanować, a wtedy i inni nas szanować będą”.
Już samo grono dotychczasowych laureatów tej nagrody mówi wiele: były prezydent Lech Wałęsa, który podczas odbierania statuetki „Polonicusa” zagrzewał Niemców, aby „skończyli z kompleksami i przejęli przywództwo w Europie”, były premier Donald Tusk, dla którego „polskość to nienormalność”, europosłanka Róża Thun, której cytować nie będę…, czy aktorka Krystyna Janda, która „czuje się”… - też daruję sobie jej kloaczne wypowiedzi o obecnym rządzie. W tym roku „Polonicusa” ma dostać kandydat chadeków na kanclerza, szef CDU (partii Merkel) Armin Laschet. który trzy lata temu ściskał dłoń laureatowi Tuskowi. Ściskającym dłoń Laschetowi ma być obecny patron nagrody, marszałek Senatu Tomasz Grodzki, który również ma swój wkład w niemiecko-polskie porozumienie: zamroził złożoną przez PiS propozycję uchwały w sprawie wciąż obowiązującego „dekretu Göringa”.
Honory i walory
Marszałek Grodzki ma wszakże wytłumaczenie, że skonsultował ten projekt z „zainteresowanymi”, a ci orzekli w grudniu 2020r. (pisownia oryginalna):
„Od lat obserwujemy z niepokojem poczynania niektórych samozwańczych przedstawicieli niemieckiej Polonii, próbujących niestety z pomocą dzisiejszej polskiej dyplomacji, jako >>jedynie słuszni<< zabierać głos przy polsko-niemieckim >>Okrągłym Stole<<, przedstawiając różnorodne roszczenia i nieuzasadnione pretensje”.
I dalej, że wymienieni, „opierając się na wieloletnim doświadczeniu zdrowym rozsądku”, stwierdzają, iż:
„Jakiekolwiek polityczne żądania nie są ich priorytetem i przyczyniłyby się zdecydowanie do pogorszenia naszej codziennej relacji w miejscu zamieszkania”.
Na koniec reprezentanci stowarzyszenia polregio.eu - Wiesław Lewicki i Joanna Szymańska złożyli marszałkowi Senatu „najlepsze życzenia zdrowia i pomyślności” w 2021 r.
Jeszcze dalej poszedł inny twór powstały przy rozgrywkach z Polonią - Konwent Organizacji Polskich w Niemczech, który zaopiniował, że grupa imigrantów z Polski jest „niewspółmiernie większa niż autentyczna mniejszość polska”, że wprawdzie są przynależne do Związku Polaków w Niemczech „osoby, które mogłyby ubiegać się o odzyskanie statusu mniejszości”, ale ten obecny Związek współpracował z komunistami za PRL-u, nie przystąpił do Konwentu (którego „prezydentem” został… pan Wiesław Lewicki), że „jedność została rozbita”, a ten Związek Polaków ma „tylko siedem oddziałów w całej Republice Federalnej, że, że, że… - ot, taki donosik, podpisany przez „prezesa Konwentu Alexandra Zająca, z sakramentalnym zdaniem, że „nasze organizacje” nie popierają uchwalenia rezolucji potępiającej wciąż aktualne rozporządzenie z czasów III Rzeszy o likwidacji mniejszości polskiej.
W kwestii formalnej, nagrodę „Polonicusa” przyznaje tzw. Europejski Instytut Kultury i Mediów „o statucie wyższej użyteczności publicznej z siedzibą w Belgii i filią w Niemczech”, którego dyrektorem jest… Wiesław Lewicki, zaś Alexander Zając jest równocześnie „dyrektorem biura Polonii”.
Funkcje, honory i walory zostały rozdane i przydzielone… Od prezesów, przewodniczących i dyrektorów polonijnych stowarzyszeń o tych samych nazwiskach aż się roi, wybrańcy niemieckiego MSW są dopieszczani, inni…
Skazani na niebyt
„Rząd RFN stosuje różne standardy praw wobec różnych grup mniejszościowych. (…) W stosunku do niemieckiej Polonii nie stworzono do dziś adekwatnych do potrzeb warunków do pielęgnowania kultury i języka polskiego, do czego Niemcy zobowiązały się w traktacie z 1991 r.”
— to wnioski z rzeczowej analizy, dokonanej przez profesor Uniwersytetu Opolskiego, kierującą Katedrą Stosunków Międzynarodowych Aleksandrę Trzcielińską-Polus. Jej opracowanie zostało opublikowane w 2016r. przez Krakowskie Studia Międzynarodowe. I dalej:
„Za błąd w polskiej polityce zagranicznej uznać należy odsunięcie po 1991 r. spraw Polonii w Niemczech na dalszy plan. Obecne starania o przywrócenie tej grupie statusu mniejszości narodowej powinny być kontynuowane (…). Utworzone biuro Polonii, które z założenia ma koordynować działalność organizacji polonijnych, jest uzależnione od niemieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Jest to nie tylko zależność finansowa, ale w znacznej mierze także merytoryczna, co jest powodem kontrowersji. (…) Kwestie nierównowagi w statusie prawnym oraz we wsparciu udzielanym mniejszości niemieckiej w Polsce i Polonii w Niemczech powinny stać się jednym z głównych tematów podnoszonych w trakcie obchodów 25-lecia Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy”.
Polacy w Niemczech mogliby stanowić bardziej wpływową grupę. Mogliby… Gdyby ktoś pytał, w tym roku przypada 30 rocznica podpisania tego traktatu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/551066-niemieccy-polacy-wciaz-sa-przedmiotem-politycznych-rozgrywek
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.