Każdy trzeźwo myślący człowiek musiał szeroko otworzyć oczy dowiedziawszy się, jakie bzdury wygadywał wielki przegrany ostatnich wyborów prezydenckich na temat swojej roli w walce z epidemią. Nie można jednak jego występu na forum Atlantic Council spuentować tylko stwierdzeniem o perfidnych kłamstwach. Mamy chyba do czynienia z czymś poważniejszym.
Co wygadywał prezydent Warszawy, można przeczytać i posłuchać tutaj:
Tutaj zaś część z lawiny komentarzy po jego opowieści:
Mówiąc najkrócej: wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej minął się z prawdą totalnie bezkolizyjnie.
Ale spójrzmy na sprawę szerzej oraz z nieco innego kąta. Niezłym papierkiem lakmusowym dotyczącym pomysłów polityków na walkę z pandemią jest cofnięcie się w czasie i zweryfikowanie z perspektywy dokładnie roku tego, czym wówczas nas raczyli.
Na pewno państwo pamiętają, jak w czasie wielkiej awantury o termin wyborów, PO przerażona rekordami kompromitacji „prawdziwej prezydent” (przypominam, że tak reklamowano Małgorzatę Kidawę-Błońską) chciała przesunięcia elekcji. Po różne retoryczne bzdury wówczas sięgano. Największa z nich? To, co mówili politycy Platformy o śmiertelnym zagrożeniu dla Polaków głosujących korespondencyjnie w maju i konieczności przełożenia głosowania na jesień.
Ówczesny minister zdrowia Łukasz Szumowski 7 maja w Onecie ripostował:
Uważam, że jesień jest gorszym terminem niż jakikolwiek inny. Jedyny termin, który pozwoli nam pracować, to ten za dwa lata. Przez najbliższy rok, półtora będziemy żyć w czasie epidemii. Stan wyjątkowy nie jest remedium. Organizacja wyborów jesienią będzie się wiązać z ryzykiem.
I kto miał rację – tęgie głowy z Platformy, które wtedy szykowały się już do ogłoszenia nowego kandydata i chciały mieć dla niego pół roku kampanii, czy realnie zajmujący się walką z epidemią szef resortu zdrowia?
Przypominam ten fakt, bo pokazuje skalę makro uprawianego przez liderów PO ubierania dyletanctwa w pozory fachowości. I dobrze odzwierciedla wyjątkowo niskie kryteria, jakimi się kierują.
Przejdźmy jednak do naszego głównego bohatera, któremu nie dane było zostać beneficjentem tego ekstremalnego makiawelizmu.
Bo przecież Wałęsowskie bajania Trzaskowskiego, w których robi z siebie bohatera, a z PiS zło wcielone nie zdarzają się w ostatnim czasie pierwszy raz.
Prezydent Warszawy wydał sporo naszych pieniędzy na kłamliwą kampanię uliczną, w której przekonywał, że do horrendalnych podwyżek cen wywozu śmieci zmusiła go (i jego partyjnych kompanów) pisowska ustawa. Choć dobrze wiedział, że to bujda na resorach, bo przepisy, na które się powoływał, wprowadziła jego własna partia w 2011 r., gdy PiS był w głębokiej opozycji. Widocznie wiceprzewodniczący Platformy postanowił zostać godnym następcą pewnego kuśtykającego literaturoznawcy (nie przywołujmy nazwiska, bo wg Onetu na jego wizerunku było jednak kilka rys), który ukuł maksymę o przemianie kłamstwa w prawdę. Jeśli policzyć wszystkie plakaty dotyczące podwyżek śmieciowych, komunikaty stołecznego ratusza i wypowiedzi samego prezydenta Warszawy, mogłoby się faktycznie tych powtórzeń zebrać tysiąc.
Trochę mniej razy obiecywał, że tragicznie zmarły prezydent Warszawy i Polski – honorowy obywatel mojego miasta (z niemałymi dlań zasługami), wybitny polityk i po prostu dobry człowiek – będzie wreszcie patronował stołecznej ulicy. Podawał (a w zasadzie: przesuwał) konkretne terminy, okoliczności, uśmiechał się serdecznie i bez mrugnięcia przekonywał, że przecież jego słowu można wierzyć. Nie można.
Można za to długo mnożyć przykłady kłamstw seryjnych (np. o Czajce), jak też jednostkowych (o niebyciu posłem, gdy podwyższano wiek emerytalny). Nie to jest jednak moim celem. A troska.
Staram się nie sięgać po porównania medyczne, nie doszukiwać się na siłę schorzeń u polityków. Ich zdrowie jest ich prywatną sprawą. Dopóki jednak nie wpływa na ich zachowanie związane z pełnioną funkcją i na podejmowane decyzje, znaczące dla losu obywateli.
W tym przypadku trzeba śmiertelnie poważnie zapytać, czy Rafał Trzaskowski nie cierpi przypadkiem na zespół Delbrücka? Inaczej zwany mitomanią, pseudologią lub patologicznym kłamstwem. Czytam na psychiatria.pl:
Jest to patologiczna zdolność do kłamania, wprowadzania innych osób w błąd, zmyślania czy zatajania prawdy. Osoby chore przedstawiają historie, które tak naprawdę nigdy nie miały miejsca. Ukazują się w nich jako osoby uczciwe, przyjaźnie nastawione do świata oraz innych osób. (…) Niektórzy pacjenci poprzez kłamstwo patologiczne chcą zwrócić na siebie uwagę, przez co czują się dowartościowani i pewni siebie. Duża ilość mitomanów kłamie tylko po to, by skrzywdzić inne osoby, przedstawić je w bardzo złym świetle, a także zaszkodzić im w życiu osobistym oraz zawodowym. (…) U osób dorosłych zespół Delbrücka, dość trudno zdiagnozować. Pacjentom udaje się opowiadać różne, nieprawdziwe historie (może to prowadzić do uzależnienia psychicznego) jednak z czasem są oni rozpoznawani przez otoczenie. W większości przypadków mitomani to osoby o bardzo rozchwianej psychice, które za wszelką cenę chcą znajdować się w centrum zainteresowania.
Nie uwierzę, że Rafał Trzaskowski jest człowiekiem aż tak wyrachowanym. Nikt mnie nie przekona, że to aż tak zdegenerowany cynik. Wykluczam też, że to efekt zbyt długiej bliskiej współpracy z szefem SokuzBuraka (chyba, że psychiatria dowiedzie, iż wzmiankowana choroba bywa zaraźliwa). Ale w takim razie jego zachowanie tłumaczyłoby tylko jakieś poważne schorzenie. A zatem należy panu prezydentowi życzyć powrotu do zdrowia. A jego kolegom z partii oraz radnym poddać pod rozwagę otoczenie włodarza Warszawy jakimś kordonem sanitarnym. Wydaje się bowiem, że z każdym miesiącem pełnienia urzędu, stan pacjenta się pogarsza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/550199-czy-trzaskowski-cierpi-na-zespol-delbrucka