Sejmowe głosowanie nad Krajowym Planem Odbudowy (KPO) okazało się wydarzeniem tej wagi, że wciąż nie milkną jego echa. Jednym z nich jest powracająca kwestia rzekomego zagrożenia spłatą przez Polskę długów innych państw jako możliwa konsekwencja mechanizmów zapisanych w europejskim Funduszu Odbudowy i rzekome przyznanie Brukseli kompetencji fiskalnych - którego KPO jest częścią.
Mówią o tym także politycy części obozu Zjednoczonej Prawicy, którym nie można odmówić dobrej woli i autentycznej troski o dobro wspólne, jak posłowie Solidarnej Polski, a ostatnio także senator Jan Maria Jackowski, który stwierdził, że nie poprze KPO w Senacie.
Jackowski uważa, że doszło do „odejścia od programu wyborczego PiS”.
Zostało w nim zapisane, że jesteśmy zwolennikami Europy ojczyzn i negatywnie oceniamy perspektywę tworzenia superpaństwa europejskiego, które oznacza ograniczenie suwerenności Polski. Krytyka naszych poprzedników polegała na tym, że byli wasalni wobec Brukseli, że my nie oddamy nawet guzika, że pilnujemy polskiej podmiotowości, nie zgodzimy się na eksperymenty ograniczające suwerenność i nagle w lipcu oraz grudniu 2020 podjęto na szczytach UE decyzje, które ten wektor odwróciły o 180 stopni
— twierdzi.
Okazuje się, że za rządów Mateusza Morawieckiego dokonuje się milowy krok na drodze federalizacji Unii Europejskiej, bo czymże innym jest uwspólnotowienie długu i możliwość nakładania przez Komisję Europejską podatków na Polskę i Polaków
— dodaje senator w rozmowie, która odbyła się na antenie Radia Plus.
Szanując podnoszone obawy, bo wynikają z poważnego podejścia do tematu suwerenności naszego kraju, warto jednak szczegółowo przeanalizować tę kwestię. Sam śledzę ją od początku negocjacji, byłem także w Brukseli, w czasie grudniowego szczytu na którym zapadały kluczowe decyzje.
Prowadzący negocjacje premier Mateusz Morawiecki i minister do spraw europejskich w Kancelarii Premiera Konrad Szymański byli w tych wątkach przepytywani często i twardo, nie ma zatem ryzyka, że zostały one przeoczone czy niedocenione.
Istotą sprawy - który w mojej ocenie umyka części komentatorów - jest fakt, że Fundusz Odbudowy to przedsięwzięcie jednorazowe, nadzwyczajne, podjęte w obliczu konsekwencji pandemii. Wszystkie użyte w nim mechanizmy są zatem akceptowane – przez skomplikowany system ratyfikacji w państwach narodowych – tylko jednorazowo. Nie następuje zatem żadne trwałe przekazanie kompetencji Brukseli, nie zmieniają się traktaty.
Dlatego trudno nie zgodzić się z ministrem Szymańskim, gdy w niedawnej rozmowie na łamach tygodnika „Sieci” odrzucał tezę iż mamy do czynienia z europejskim „momentem hamiltonowskim” czyli przełomem podobny do tego jaki przyniosło organizmowi państwowemu Stanów Zjednoczonych uwspólnotowienie długów zaproponowane poszczególnym stanom w 1790 roku przez sekretarza skarbu Alexandra Hamiltona?
O momencie hamiltonowskim można byłoby mówić, gdyby Unia zrobiła to, co zrobił Hamilton: przejęła zaciągnięte wcześniej przez poszczególne stany/państwa długi. Tu nie ma o tym mowy, to są nowe zobowiązania zaciągnięte na poziomie Komisji Europejskiej na mocy jednorazowej, ograniczonej umowy. Żadna część kompetencji fiskalnych państw narodowych nie została przeniesiona na poziom unijny. Powtórzenie tego manewru kiedyś w przyszłości będzie wymagało ponownych negocjacji, decyzji i ratyfikacji przez wszystkie państwa.
Tych stwierdzeń nikt nie zanegował, nikt nie wskazał zapisu, dokumentu, czy nawet interpretacji, która by im zaprzeczała.
Podobnie zresztą jest z innym wątkiem związanym z Funduszem Odbudowy, choć pośrednio, czyli bardzo groźnym dla Polski tzw. mechanizmem praworządności. Przeciwnicy zawartego przez Polskę kompromisu twierdzą, że rozporządzenie weszło w życie, jest źródłem prawa UE – i to jest nasza porażka.
Wydaje się jednak, że za łatwo gubią z oczu wynegocjowane przez Polskę i Węgry ograniczenia, właściwie blokady, które nawet w oczach przeciwników obecnego rządu w Warszawie, uczyniły rozporządzenie radykalnie mniej groźnym. Ich istotą jest przyjęcie – wielokrotnie już potwierdzone – przez Komisję Europejską - samoograniczeń w stosowaniu rozporządzenia.
Jeszcze raz sięgnijmy do wspomnianego wywiadu z Konradem Szymańskim:
Nie mamy nic przeciw zasadzie praworządności. Nasz niepokój budziły niejasne i wieloznaczne sformułowania zawarte w rozporządzeniu. Uważaliśmy, że celowo tak to zredagowano, a Parlament Europejski właśnie taki niejasny, mętny kształt rozporządzenia wspierał. Chodziło o to, by do tego worka „naruszenia praworządności” można było wrzucić wszystko, także różnice polityczne, czy konstytucyjne.
By oddalić to niebezpieczeństwo, Premier zażądał jednoznacznych gwarancji stosowania tego rozporządzenia tylko w sprawach dotyczący przeciwdziałania korupcji. Bo inaczej wszyscy znajdziemy się w sytuacji w której jakikolwiek zarzut polityczny będzie mógł skutkować rozpoczęciem procedury a następnie zawieszeniem płatności.
I to się udało w trzech ważnych krokach. Pierwsze to konkluzje Rady Europejskiej, która takie jednoznaczne zasady stosowania przyjęła. Drugi to uznanie przez służby prawne Rady, że to jest zgodne z unijnym prawem i samym rozporządzeniem. I trzeci – autonomiczne zobowiązanie się do protokołu przez Kolegium Komisji Europejskiej, że te szczegółowe reguły będą przez Komisje stosowane.
Warto na te sprawy patrzeć chłodno i merytorycznie, bo niektóre ośrodki (głównie wokół Konfederacji) świadomie nakręcają krytykę tych rozwiązań, bez związku z faktami. To politycznie cyniczne, ale jakoś tam zrozumiałe: ich przyszłość związana jest z klęską obozu patriotycznego kierowanego przez Jarosława Kaczyńskiego.
Nie ma jednak żadnego powodu, by tę zwyczajnie nieprawdziwą argumentację przyjmował także sam obóz propolski. Jeżeli śledzi się negocjacje z Unią z bliska, jeżeli sprawdza się u źródła, to widać iż mamy dziś rząd twardo broniący polskich interesów narodowych. A te są jasne: obrona suwerenności i niepodległości przy jednoczesnym czerpaniu z przynależności do Unii Europejskiej wszelkich możliwych i należnych Polsce korzyści.
Wiąże się z tym oczywiście cały obszar niezwykle trudnych i skomplikowanych spraw, jak widoczna zmiana cywilizacyjna w całym świecie Zachodu, trudne relacje polsko-niemieckie z historią w tle, nasza sytuacja gospodarcza, zagrożenia zewnętrzne.
Tu nie ma kamienia filozoficznego, nie ma cudownej metody, nie ma radykalnego cięcia. Nie można ani się poddawać i wizytować po medale na kolanach (jak za Tuska) ani samemu się wykluczać z obszaru cywilizacyjnego rozwoju i współczesnej wspólnoty politycznej Zachodu (jak chciałaby Konfederacja). Trzeba bić się o każdą sprawę, za każdym razem od początku. Inna opcja oznacza marginalizację, największą dla obozu propolskiego właśnie.
Te gry w jakich bierze udział Polska stają się coraz bardziej wielopiętrowe, wielopłaszczyznowe także dlatego, że mocno idzie do góry. Wzrost jej zamożności, siły, sprawczości i ambicji jest w Europie widoczny i rodzi kontrakcje. Wielu tam marzy byśmy się obrazili i odeszli od stołu, zostawiając najbogatszych samych sobie. Inni próbują kar i presji pod sztandarami ideologicznymi. Ale cel jest ten sam - odpędzenie nas precz, na margines.
Jedyną rozsądną i dobrą dla Polski i Polaków drogą jest zatem twarda obrona racji stanu przy zachowaniu elastyczności, czasami sprytu, a niekiedy i trudnego kompromisu.
Tak się stało w sprawie europejskiego Funduszu Odbudowy – a piszę to jako człowiek jak najdalszy od popierania wizji europejskiego superpaństwa. Uważam, że nie ma ceny za którą mamy prawo sprzedać polską niepodległość.
Przy tym cyklu negocjacji precyzyjnymi blokadami zminimalizowano ryzyka (jak np. w sprawie długów, co oczywiście nie znaczy, że w ogóle ich nie ma), zdecydowano się na trudne ale chyba już nieuniknione kompromisy (polityka energetyczna) oraz konsekwentnie wywalczono własne warunki w kwestiach gardłowych (konkluzje Rady Europejskiej w sprawie praworządności). Na tej samej wadze mamy 770 miliardów złotych, które wydane rozsądnie do 2027 roku pozwolą nam jeszcze mocniej ruszyć do przodu gospodarczo i społecznie.
A Polska bogata i rządzona przez ludzi o nią dbających będzie też Polską silną w każdym innym wymiarze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/550056-czy-za-fo-faktycznie-kryje-sie-ryzyko-splaty-obcych-dlugow