Tym razem w grze w cykora, wygrał ten, kto pierwszy stchórzył. Albo inaczej: nie tyle stchórzył, co zmienił reguły gry.
W jednym samochodzie byli liderzy Lewicy, ale przyjmijmy, że Włodzimierz Czarzasty. W drugim – Borys Budka, a w trzecim – Władysław Kosiniak-Kamysz. Szymon Hołownia nie miał odpowiedniego auta, więc nie startował, choć chciałby. Konfederacja usiadła na widowni i czekała. A naprzeciwko zmotoryzowanej trójki miał jechać Jarosław Kaczyński. Skończyło się tak, że Borys Budka spadł z urwiska. Ale po kolei.
Borys Budka, podpuszczany przez Tomasza Grodzkiego, Sławomira Nitrasa czy Cezarego Tomczyka, napalił się niczym szczerbaty na suchary. Cała opozycja miała być przeciw ratyfikacji ustawy o zasobach własnych UE. Przy głosowaniu na „nie” Solidarnej Polski, ustawa przepadłaby w Sejmie. I zacząłby się kryzys wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Wtedy rozpocząłby się Blitzkrieg trzech klubów i dwóch kół osi, czyli Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, Koalicji Polskiej (to byłby taki odpowiednik III Rzeszy, Japonii i Włoch) oraz Konfederacji i Polski 2050 (odpowiednik powiedzmy Rumunii i Węgier).
Pierwsze uderzenie poszłoby na marszałek Sejmu Elżbietę Witek z PiS (powiedzmy, że to Polska 1 września 1939 r.). Żeby to uderzenie się powiodło, potrzebny był sojusznik, czyli Porozumienie Jarosława Gowina (powiedzmy, że to odpowiednik ZSRS 17 września 1939 r.). Sam Gowin zostałby w tym planie nowym marszałkiem Sejmu. Kombinowano, że tym razem koalicja osi prawie od razu rozpocznie atak totalny, na wielu frontach (czyli inaczej niż III Rzesza z przystawkami). Skoro byłaby już większość z nowym marszałkiem, można by powołać rząd techniczny.
Na czele rządu technicznego obsadził się Władysław Kosiniak-Kamysz, choć chyba za szybko. Borys Budka rozmawiał w sprawie rządu technicznego z Konfederacją, proponując jej ponoć stanowisko wicepremiera. Wtedy on byłby tym technicznym premierem. Stanowiska wicepremierów miały też dostać Lewica oraz PSL. Pewnie byłyby kłopoty, skoro Kosiniak-Kamysz już się przywiązał (prawie dosłownie) do fotela premiera. Tak czy owak rząd techniczny miał przerobić Krajowy Plan Odbudowy, a potem przegłosować ustawę o zasobach własnych (w Senacie nie byłoby kłopotów z jej przepchnięciem). I miał, razem z nową sejmową większością, przygotowywać wcześniejsze wybory.
Budka z Kosiniakiem-Kamyszem byli na władzę napaleni na maksa, Konfederacja obsadziła się w roli sępa, zaś liderzy Lewicy, przede wszystkim Włodzimierz Czarzasty, uznali że to głupota i takiego planu nie da się przeprowadzić. Przekonywali Borysa Budkę, że jak taki chojrak, to niech przeprowadzi w Sejmie konstruktywne wotum nieufności. Podobnego zdania był Szymon Hołownia, który miał za mało armat, żeby się napalać na władzę. Budka i Kosiniak-Kamysz byli jednak przekonani, że Czarzasty i Kosiniak-Kamysz przyłączą się do zwycięzców, gdyby Blitzkrieg się udał. Konfederacja przyfrunęłaby nawet przed nimi ze swojego stanowiska obserwacyjnego dla sępów.
Budka z Kosiniakiem-Kamyszem zakładali, że Jarosław Kaczyński zdecyduje się na głosowanie ustawy o zasobach własnych nie mając pewnej większości, a tylko licząc na spontanicznie większościową, przypadkową zbieraninę. Czyli liderzy PO i PSL posłużyli się skrajnie dziecinnym wyobrażeniem prezesa PiS, czym udowodnili własny infantylizm. Jarosław Kaczyński na żadne niepewne głosowanie nie zamierzał bowiem iść. Wiedział o tym Włodzimierz Czarzasty, dlatego postanowił opuścić przedszkole szefów PO i PSL i przenieść się do podstawówki, a może nawet od razu do liceum, z maturą włącznie.
Czarzasty myślał racjonalnie. Nic mu nie dawał udział w planach Blitzkriegu, bo one były niewykonalne. Mógłby wprawdzie razem z przedszkolakami naciskać na rząd w sprawie kształtu Krajowego Planu Odbudowy, ale wszelkie osiągnięcia w tej mierze trzeba byłoby dzielić między wszystkich przedszkolaków i ich kolegów. Zysk polityczny żaden. Postanowił więc Czarzasty (bardzo wspierany przez Adriana Zandberga) zgarnąć całą premię. Porozumiał się z rządem, rząd przyjął jego warunki i w ten sposób stał się jedynym dobrym po stronie opozycji, dzięki któremu Polska będzie miała ogromne środki na rozwój, a obywatele, przede wszystkim w samorządach, poczucie, że tylko Lewica traktuje ich poważnie i o nich dba. To kapitał nie do przecenienia w kontekście walki z PO (KO) o lewicowy elektorat oraz w kontekście przyszłych wyborów.
Szymon Hołownia ze swoim kółkiem nie mógł nic ugrać, choć musiał głosować za ratyfikacją, bo dla partii rozpoczynającej przygodę w poważnej polityce głosowanie na „nie” byłoby samobójstwem. Władysław Kosiniak-Kamysz wciąż liczył na to premierostwo techniczne, więc trwał na przedszkolnym leżaku. A konfederaci czekali na konsumpcję, bo jakieś truchło powinno być niezależnie od wyniku bitwy. A Borys Budka wpadł w taki stan napalenia, że przestał zauważać otaczającą rzeczywistość, aż było za późno, czyli aż Lewica ogłosiła, że poprze ustawę. Wyzywanie od zdrajców i inne pogróżki nic już nie mogły zmienić. Borys Budka trzymał swoją rączkę głęboko zanurzoną w nocniku i mógł tylko robić coraz głupsze miny. To nie było nawet wystrychnięcie na dudka, to było kompletne zrobienie w palanta.
Wróćmy teraz do naszej gry w cykora. Czarzasty wyskoczył na wczesnym etapie wyścigu i wcale nie został tchórzem, tylko bohaterem. Kosiniak-Kamysz wyskoczył przed samym urwiskiem i okazał się tchórzem, czyli głosując „za” właściwie nic nie zyskał. Borys Budka poleciał z urwiska na łeb, na szyję, a jeszcze wylała się na niego zawartość nocnika. No i okazało się, że trzej jeźdźcy apokalipsy zmierzali do krawędzi urwiska nie mając naprzeciwko auta z Jarosławem Kaczyńskim. To znaczy Czarzasty wiedział, że tego auta nie ma, ale za wcześnie się z tym nie ujawniał. W końcu to przyjemność widzieć, jak koledzy i rywale zarazem robią z siebie idiotów.
Borys Budka wygrzebał się z rozbitego auta mocno połamany i potłuczony i zaczął nową grę w Senacie, ale tam wszyscy już mają znaczone karty. To znaczy mówią jedno, a zrobić mogą cokolwiek. Poza Tomaszem Grodzkim i senatorami KO, którzy nie bardzo mają wyjście. Ale to, że chcą króciutką ustawę, zawierającą dwa artykuły o ściśle formalnej treści, przerabiać na jakąś powieść (od razu można dołożyć „Kubusia Puchatka”, instrukcję obsługi wiertarki czy przepis na ciasto drożdżowe) jest czystą groteską. Ma ona przykryć niebywałe wyrolowanie partii najmądrzejszych w całej wsi oraz zasłużoną nagrodę Darwina dla Borysa Budki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/550038-borys-budka-i-jego-partia-zdobyli-nagrode-darwina