W grudniu 2020 r. minęła okrągła, pięćdziesiąta, rocznica wizyty kanclerza Willego Brandta w Polsce. Wizyta stanowiła ważny krok na drodze do normalizacji stosunków na linii RFN-PRL. W okresie ją poprzedzającym w niemieckim MSZ zastanawiano się nad kwestią zadośćuczynienia za okres II wojny światowej państwom Europy Wschodniej. Dla kanclerza przygotowano opracowanie, w którym przewidziano pięć wariantów decyzji politycznej. Wariant pierwszy, nazwany „wielkim”, polegał na objęciu zadośćuczynieniem osób prześladowanych ze względu na rasę, wyznanie i narodowość, a także bojowników ruchu oporu i robotników przymusowych. Warianty pośrednie modyfikowały zakres podmiotowy zadośćuczynienia oraz jego wysokość. Ostatnia propozycja sprowadzała się do lakonicznej „pomocy gospodarczej” dla państw Europy Wschodniej.
Otwarta sprawa
Sporządzenie tego dokumentu świadczy po pierwsze o świadomości niezałatwienia, względnie niewystarczającego załatwienia (w stosunku do państw Europy Wschodniej) sprawy skutków II wojny światowej w wymiarze finansowym i po drugie o przenikaniu się kwestii zadośćuczynienia dla poszczególnych osób z reparacjami dla państwa. Istotniejsze jest jednak to, że zagadnienie to było przedmiotem obrad gabinetu Brandta w 1971 r. (w percepcji ówczesnych polityków zachodnioniemieckich nie była to więc wówczas kwestia zamknięta), który wówczas zdecydował o tzw. opcji zerowej. Decyzja ta była krzywdząca dla zainteresowanych, choć uzasadniają ją przynajmniej do pewnego stopnia realia polityczne tamtych czasów – żelazna kurtyna i obawa, że pokrzywdzeni za pośrednictwem ustroju komunistycznego nie otrzymają żadnych świadczeń.
Można zadać uczciwe pytanie naszym zachodnim sąsiadom – czy mają przekonanie o tym, że Niemcy zadośćuczyniły Polsce za wydarzenia z lat 1939-1945? Czy jednostkowe świadczenia wypłacone w ramach działalności fundacji polsko-niemieckie pojednanie były wystarczające względem rozmiarów katastrofy, która spotkała Polskę i jej obywateli? Odpowiedź na te pytania uzasadnia konkluzję, że sprawa naprawienia skutków finansowych II wojny światowej nie została zamknięta. Należy więc ją zamknąć w drodze porozumienia polsko-niemieckiego.
Podstawa faktyczna polskich roszczeń nie ulega wątpliwości. Trudniej wygląda natomiast sprawa drogi prawnej. Nie można bowiem wskazać jakiegokolwiek organu sądowego (trybunału), przed który Niemcy mogłyby zostać pozwane. Nie jest to jednak sytuacja nowa, bowiem organu takiego nie było także po I wojnie światowej, a mimo tego Niemcy w drodze traktatu zobowiązały się do zapłaty reparacji i do zapłaty częściowej istotnie doszło. Kwestię tę wyraźnie komplikuje po pierwsze brak traktatu pokojowego po II wojnie światowej, a po drugie długie milczenie kolejnych rządów polskich w tej sprawie. Co jednak stałoby na przeszkodzie zawarcia porozumienia w tej sprawie?
Podstawa prawna do żądania reparacji za II wojnę światową wydaje się być lepsza niż za I wojnę. Wynika to z przyjęcia w 1928 r. tzw. paktu Brianda-Kelloga, którego Niemcy były sygnatariuszem i którego nie wypowiedziały. Nawet gdybyśmy w stosunkach polsko-niemieckich abstrahowali od deklaracji z 1934 r. o niestosowaniu przemocy, to napadając na Polskę 1 września 1939 r. Niemcy złamały postanowienia paktu Brianda-Kelloga, który zakazywał prowadzenia wojny. Wybitny prawnik profesor Władysław Wolter w jednej ze swoich opinii stwierdził, że skoro napaść niemiecka na Polskę była bezprawna, to nielegalna była również okupacja niemiecka w Polsce, a zatem Niemcy nie posiadały uprawnień okupanta na podstawie konwencji haskiej z 1907 r.
Wszelka działalność władz okupacyjnych była więc bezprawna i na tej podstawie Wolter przedstawił dwie ciekawe koncepcje. Po pierwsze porównał zachowanie Niemiec na ziemiach polskich, polegające na uzurpowaniu sobie uprawnień okupanta, do działania przestępcy, który przywłaszcza sobie uprawnienia urzędnika na podstawie art. 136 kodeksu karnego z 1932 r. Po drugie stwierdził, że ludności polskiej przysługiwało prawo do zbiorowej obrony koniecznej przed najeźdźcą (ponieważ nie był on legalnym okupantem) tak samo, jak właścicielowi przysługuje prawo do obrony przed opryszkiem, który wtargnął do jego mieszkania. Niezależnie od tego trzeba przypomnieć, że prawo międzynarodowe nie zna przedawnienia.
Zaprogramować polskie działania
Aby zaprosić stronę niemiecką do rozmów w sprawie reparacji należy stworzyć do tego odpowiedni klimat. Powinien składać się na to szereg działań polskiej strony obliczonych na dłuższy czas i kontynuowanych niezależnie od koniunktury politycznej, mających przede wszystkim charakter naukowy i dyplomatyczny. Społeczeństwo niemieckie generalnie nie ma bowiem pojęcia o przebiegu okupacji niemieckiej w Polsce i popełnionych zbrodniach. Chodzi o to, żeby przyszłe działania strony polskiej znalazły zrozumienie w społeczeństwie niemieckim, które czuje coraz mniejsze obciążenie hipoteką zbrodni starszego pokolenia. Zdecydowanie dobrym kierunkiem wydaje się powołanie Instytutu Pileckiego i utworzenie jego oddziału w Berlinie czy powołanie zespołu ds. badań nad terrorem okupacyjnym 1939-1945 w Biurze Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej. Na efekty prac naukowych trzeba będzie z pewnością poczekać, można jednak już teraz pomyśleć o odpowiednim zaprezentowaniu ich za naszą zachodnią granicą, np. w formie wystaw czy publikacji niemieckojęzycznych.
Z dużym krytycyzmem można natomiast spojrzeć na niewidzialne efekty działalności tzw. parlamentarnego zespołu ds. reparacji wojennych (pełna nazwa jest znacznie dłuższa) kierowanego przez posła Arkadiusza Mularczyka. Zapowiadany pod koniec ubiegłej kadencji parlamentu raport końcowy nie ukazał się, zaś w nowej kadencji zespół parlamentarny nie został w ogóle utworzony. Przecieki z jego prac, opiewające na kolejne gigantyczne kwoty roszczeń, nasuwają skojarzenia bardziej ze skeczem kabaretu „Tey”, w którym Zenon Laskowik pyta o wydajność produkcji Bohdana Smolenia, a ten odpowiedź uzależnia od tego, jakie będzie grono słuchaczy, niż z poważnym załatwieniem sprawy. Przypomina to nawet nie tyle gonienie króliczka, co po prostu opowiadanie, że się go goni.
Nawet jeśli ów raport powstał, a nie ma jedynie decyzji o jego upublicznieniu, to nasuwa się pytanie, na ile może on mieć charakter „końcowy”. Podam przykład. W 2018 r. ukazała się praca poświęcona działalności Urzędu Powierniczego w Poznaniu. Administracja powiernicza była ważną częścią aparatu okupacyjnego – zajmowała się przejęciami zarówno polskiego majątku państwowego, jak też prywatnego. Z kart książki dowiemy się, ile poznańskich sklepów, zakładów rzemieślniczych, fabryk i przedsiębiorstw zostało odebrane Polakom i przejęte przez Niemców, jak np. zakłady im. Cegielskiego, fabryka „Stomil”, „Centra” czy „Goplana”. Czy obliczenia autora tej książki dotyczące wartości zagrabionego majątku zostały lub zostaną uwzględnione w owym raporcie?
Administracja powiernicza była również obecna na Górnym Śląsku, jednak działalność tamtejszego urzędu powierniczego nie doczekała się dotychczas opracowania i stanowi tzw. białą plamę. Ilość archiwaliów pozostała po Urzędzie Powierniczym (prawie 11 tys. teczek) w Katowicach mogłaby stanowić zajęcie dla zespołu złożonego z kilku historyków na kilka lat. Jaki udział w raporcie zespołu parlamentarnego będzie miała w takim razie część dotycząca Górnego Śląska, na którym nie było zniszczeń wojennych porównywalnych z zagładą Warszawy, a o grabieży administracji powierniczej wiadomo niewiele?
Nie ma co fetyszyzować wysokości roszczeń, bowiem nigdy nie było w historii tak, aby cała kwota została zapłacona. Poza tym wiele zależy od przyjętego zakresu obliczeń i ich metodologii. Z tego powodu wyliczenia mogą znacznie się różnić – w przypadku Polski badacze niemieccy wahają się od około 1 biliona dolarów do 9,6 biliona dolarów (gdy uwzględnia się utracone dochody i kapitał). Pamiętajmy też, że wojna niosła ze sobą poza ofiarami śmiertelnymi, które szczególnie dotknęły grupę osób w wieku produkcyjnym a przez to osłabiły potencjał rozwojowy i demograficzny Polski, także inwalidztwo i choroby psychiczne, które stanowiły obciążenie dla powojennego systemu ubezpieczeń i ochrony zdrowia. Zaspokojenie roszczeń nie powinno też wyglądać tak, jak może to sobie wyobrażać laik, czyli w formie transferu z budżetu jednego państwa do budżetu drugiego. Kwota zaspokojenia roszczeń powinna zostać tak ustalona między obiema stronami, aby z jednej strony była odczuwalna i akceptowalna, a z drugiej nie wywoływała kryzysu ekonomicznego i politycznego. Trzeba mieć bowiem świadomość głosów pojawiających się w Niemczech, według których podnoszenie kwestii reparacji podważa obecny ład i pokój europejski.
Konrad Graczyk
Autor jest adiunktem na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz pracownikiem Biura Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/548457-reparacje-nie-stulecia-sprawa-nie-zostala-zamknieta