Stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej dla Donalda Tuska to była najkosztowniejsza klęska polityki zagranicznej PO.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
To miał być pokaz pewności siebie i osiągnięć zamykających usta niedowiarkom (analogia z „Misiem” uzasadniona). I potwierdzenie maksymy niejakiego Stalina, że „kadry decydują o wszystkim”. A kadry to PO ma takie, że ho, ho. Chodzi oczywiście o konferencję Platformy Obywatelskiej w sprawie polityki zagranicznej (24 kwietnia 2021 r.). Problemem jest to, że ta konferencja przypomniała, iż polityka zagraniczna PO i jej rządów to pasmo klęsk, a nie sukcesów.
Strategicznie konferencja PO o polityce zagranicznej była wręcz samobójcza. I było to samobójstwo ze szczególnym udręczeniem, gdy chodzi o politykę wobec Rosji i zapowiedzi, czego to PO nie zrobi w tych relacjach, gdy powróci do władzy. Jakkolwiek rzeczywistość nie próbowałby zaklinać udający na konferencji wielkiego czarownika Radosław Sikorski. Właśnie on, a jeszcze bardziej jego pryncypał, czyli Donald Tusk, są chodzącymi dowodami pasma klęsk w polityce zagranicznej. Przy czym Sikorski kompromitował się bardziej otwarcie i był z tych kompromitacji dumny. Kompromitacje Tuska miały zaś dużo większe i dużo gorsze skutki.
Kosztowne stanowisko Tuska
Koronnym, a wręcz piorunującym dowodem wielkich sukcesów PO w polityce zagranicznej ma być zajmowanie przez Donalda Tuska przez pięć lat stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej. Tymczasem to była najkosztowniejsza klęska polityki zagranicznej PO. Za to stanowisko Polska za rządów PO, czyli samego Tuska, a potem Ewy Kopacz, zapłaciła wykastrowaniem polskiej polityki nie tylko z walki o narodowe interesy, ale nawet wspominania o nich. Warunkiem uzyskania posady przez Tuska była zniknięcie polskich interesów z europejskiej agendy. Z międzynarodowej agendy.
Polski interes narodowy zniknął nie tylko w relacjach z Niemcami, co było oczywiste, ale też z innymi państwami członkowskimi UE. Ukoronowaniem strategii padania na kolana wobec Niemiec był głośny hołd berliński Sikorskiego 28 listopada 2011 r. i jego żebranie o łaskę przywództwa, nadzoru i opieki niemieckiego „pana” (formalnie „pani”, skoro kanclerzem była Angela Merkel). To akt porównywalny tylko z błaganiami targowiczan kierowanymi do carycy Katarzyny II (skądinąd też Niemki, choć na rosyjskim dworze) o przywództwo, nadzór i opiekę nad Rzeczpospolitą.
Nawet w relacjach z bliską nam historycznie, kulturowo i pod wieloma innymi względami Litwą, Radosław Sikorski (oczywiście z błogosławieństwem Tuska) stosował metody gen. Lucjana Żeligowskiego (bez militarnego rozwiązania, ale filozofia była bardzo podobna). W niemal identyczny sposób Sikorski zachowywał się w stosunku do Białorusi i Ukrainy. Ale to była mniejsza część kosztów za świetnie płatną posadę dla Donalda Tuska. Największe koszty, a wręcz monstrualne, gdy chodzi o skutki, Polska poniosła w związku z Rosją. I to Rosją Putina, czyli absolutnego neoimperialisty.
Warunkiem otrzymania posady było wygaszenie pretensji wobec Rosji
Warunkiem dostania przez Tuska europejskiej posady od Angeli Merkel było wygaszenie pretensji wobec Rosji w najważniejszych dla Putina sprawach. Głównie po to, żeby nie komplikować polityki niemieckiej i europejskiej. I żeby utorować drogę do uznania Putina za partnera, polityka właściwie zachodniego, odpowiedzialnego i wiarygodnego. Dwadzieścia miesięcy po agresji Rosji na Gruzję, której niepodległość uratowała inicjatywa i brawurowa akcja prezydenta Lecha Kaczyńskiego i zaledwie dwa miesiące przed katastrofą smoleńską Radosław Sikorski popełnił dyplomatyczne i polityczne seppuku.
Na początku lutego 2010 r. Sikorski napisał do „Sueddeutsche Zeitung” artykuł będący przykładem wręcz niewyobrażalnej strategicznej głupoty i działania w interesie Putina. Sikorski stwierdził: „Rosja nie powinna być z góry wykluczana [z procesu rozszerzania NATO]”. A to dlatego, że ten proces „daje możliwość przezwyciężenia podziału Europy na wschód i zachód wraz z wynikającą z tego podziału filozofią”. Sikorski zapewniał, że „chcemy i potrzebujemy bezpiecznej i stabilnej Rosji”. Żeby nie wyjść na kompletną marionetkę Putina zastrzegł, iż „ten kraj [Rosja] musi jednak być obliczalny, gotowy do kooperacji i przede wszystkim demokratyczny. Tylko taka Rosja może żyć w pokoju z samą sobą i swymi sąsiadami”. Ale w sumie „wspólnie możemy wiele zyskać”.
Pamiętna wizyta w Moskwie
W podobnym duchu jak w artykule Sikorskiego, choć bez tak daleko idących deklaracji przebiegała wcześniejsza (w lutym 2008 r.) wizyta w Moskwie premiera Donalda Tuska. W trakcie tej wizyty rosyjskie media mówiły o Tusku jako „naszym człowieku w Warszawie”. Gdy się ogląda materiały filmowe z tej wizyty, widać, że Tusk jest wręcz sparaliżowany strachem i uległością. A mowa ciała pokazuje, kto tu jest wasalem, a kto suwerenem. Po tej wizycie Radosław Sikorski, towarzyszący Tuskowi, powiedział „Politico” coś kosmicznie kuriozalnego: „To była pierwsza rzecz, jaką przedstawił Putin mojemu premierowi, Donaldowi Tuskowi, gdy ten był z wizytą w Moskwie. Powiedział, że Ukraina to sztuczny kraj, a Lwów jest polskim miastem i dlaczego tego problemu nie rozwiązać razem? Tusk na szczęście nie odpowiedział. Wiedział, że jest nagrywany”.
Z relacji Sikorskiego wynika, że premier polskiego rządu w żaden sposób nie zareagował na propozycję udziału w rozbiorze Ukrainy, co jest zdumiewające i oburzające. Przecież powinien otwarcie zaprotestować, a nie udawać, że taka propozycja w ogóle nie padła. A to był tylko przedsmak tego, co się stało później, czyli na kilka tygodni przed katastrofą smoleńską i po niej. Przed katastrofą Tusk i Sikorski zostali wciągnięci przez Putina w spisek przeciwko prezydentowi własnego państwa, bo tym w istocie była poprzedzająca lot prezydenta o trzy dni wizyta Donalda Tuska w Katyniu. I wszystko to, co się wiązało z „wystawianiem” prezydenta na rosyjskie ataki, a czego częścią było obniżenie poziomu bezpieczeństwa wizyty Lecha Kaczyńskiego.
Kompletne poddaństwo
Działania Tuska i Sikorskiego po katastrofie smoleńskiej to z jednej strony kompletne poddaństwo, podporządkowanie się Rosji i jej dyktatorowi, umożliwiające niebywałej skali oszustwa, manipulacje i dezinformację, ale przede wszystkim zdjęcie z władz Rosji jakiejkolwiek odpowiedzialności. Bezdennie głupie albo po prostu celowe i na chłodno realizowane deklaracje Sikorskiego o winie pilotów, gdy jeszcze nie obejrzano miejsca katastrofy, były wstępem do całego pasma oszustw, kłamstw i manipulacji. I były wstępem do kiczu pojednania z Rosją. Ponad trupami prezydenta RP oraz polskiej elity wojskowej i politycznej. Jednanie się wtedy z Putinem przekracza granice rozsądku, moralności, przyzwoitości i estetyki. To jeden wielki koszmar. Pół roku po katastrofie smoleńskiej Radosław Sikorski uczynił z szefa MSZ Rosji Siergieja Ławrowa swego wielkiego przyjaciela i zaprosił go na odprawę z polskim korpusem dyplomatycznym. A osiem miesięcy później prezydent Bronisław Komorowski przyjmował z wielkimi honorami ówczesnego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. Ta miłość elit państwowych z PO do Rosji i jej przywódców rozzuchwalała władze Rosji nie tylko w sprawach katastrofy smoleńskiej. I gdyby nie aneksja Krymu przez Rosję w lutym i marcu 2014 r., gdyby nie wojna wywołana przez Putina na wschodzie Ukrainy, ta miłość nadal by kwitła. Ona zresztą w różnych sprawach faktycznie kwitła, bo gdyby było inaczej, Tusk nie zostałby przewodniczącym Rady Europejskiej.
Stanowisko dla Donalda Tuska i raczej dekoracyjny fotel przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla Jerzego Buzka (2009-2012), co wedle Borysa Budki ma dowodzić wielkości i niebywałej skuteczności polityki zagranicznej PO, dla Polski miało wyłącznie negatywne konsekwencje. Za rządów Ewy Kopacz Tusk nie robił dla Polski kompletnie nic, zaś po przejęciu władzy przez PiS stał się wręcz koordynatorem ataków na polski rząd i prezydenta, czyli jak mógł, tak szkodził polskim interesom i własnemu krajowi. Sikorski dorzucał swoje, psując relacje z sąsiadami ze Wschodu (poza Rosją), zagrażając relacjom z USA (a także infrastrukturze bezpieczeństwa, np. bazie w Redzikowie) zwijając polską dyplomację, będąc zakładnikiem agentury w MSZ.
Retoryka PO może tylko budzić śmiech
Gdy Borys Budka, Radosław Sikorski czy Tomasz Siemoniak mówią o budowaniu znaczenia UE w kwestiach obrony, można się tylko głośno śmiać. Za rządów PO nie zrobiono w tej sprawie nic, bo ani nie mieli pomysłów, ani woli. Coś się zaczęło dziać w kwestiach obrony w ramach UE dopiero w 2017 r., czyli za rządów PiS, gdy powstała inicjatywa współpracy strukturalnej (PESCO), Europejski Fundusz Obrony (EDF) czy rozwiązania przewidujące użycie wojsk w sytuacjach kryzysowych (MPCC).
Gdy Borys Budka mówi, że nigdy od czasów zaborów Polska nie była tak odosobniona w polityce zagranicznej, to nie tylko nie rozumie bezsensu własnych słów, ale zwyczajnie kpi. Nie było bowiem takiego pasma klęsk w polityce zagranicznej czasu pokoju jak za rządów PO, i to od odzyskania niepodległości w 1918 r. Nawet biorąc pod uwagę ograniczoną suwerenność PRL. I nie było większej interesowności praz prywaty w prowadzeniu polityki zagranicznej. Gdy to wszystko wziąć pod uwagę, konferencja PO o polityce zagranicznej to był niebywały akt okrucieństwa dygnitarzy tej partii wobec samych siebie, ich współpracowników, wyznawców i zwolenników. Taka piękna katastrofa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/548428-konferencja-po-ws-zagranicznych-taka-piekna-katastrofa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.