Analogia Tragedii Smoleńskiej do ludobójstwa katyńskiego wykracza poza symboliczne miejsce, motyw śmierci narodowych elit i potężne kłamstwo na temat rzeczywistego sprawstwa. Także ujawnienie prawdy o kulisach tego dramatu przyjdzie w takich samych okolicznościach - gdy to na samym Kremlu zaistnieje potrzeba pogrążyć sprawców.
CZYTAJ TAKŻE:
Jest potwierdzenie ustaleń Tygodnika Sieci - trotyl na warku Tupolewa
W czasie konfliktów prawda się ulewa
A taka potrzeba zaistniała w połowie lat 80-tych wobec ortodoksyjnego aparatu partyjnego ZSRS. Dziś jedynie powierzchowni komentatorzy wierzą, że Gorbaczowowska „głasnost”, czyli program rzekomej jawności czy też szczerości w debacie publicznej miał uzdrowić system komunistyczny. Nowy I sekretarz KPZS miał zamiar osłabić władzę zdegenerowanej i zamiłowanej w swoich biedaprzywilejach Partii, toteż jednym z narzędzi jej zwalczania, ograniczania w warunkach reform imperium, było danie głosu wszystkim siłom krytycznym wobec tzw. konserwatystów, czyli przeciwników reform.
W ten sposób lokalni dziennikarze mogli krytykować dyrekcje fabryk za marnotrawstwo i złe zarządzanie - nie dla zwiększenia wydajności gospodarki, ale dla uwikłania nomenklatury w walkę z żywiołem społecznym, tak oto powrócono do opisywania zbrodni sowieckich, by ich autorzy i zwolennicy mieli ograniczone pole manewru w bieżących zmaganiach frakcyjnych. Elementem gry ze stalinowskim betonem była właśnie sprawa katyńska - stworzenie koncesjonowanej formuły ujawniania części prawdy na temat zbrodni z 1940 roku. Kreml chciał dać lokalnym satrapom legitymację do rządzenia inną niż tylko czołgi i milicyjne pałki - każdemu narodowi dawano więc specyficzne dla niego atrybuty - w republikach środkowoazjatyckich wstrzymano walkę z islamem, w Polsce - przywrócono szyld „Solidarności”, ale też dano prawo do pytań o zbrodnię katyńską.
W 1985 roku, po rozmowie Gorbaczowa z Jaruzelskim, postanowiono utworzyć polsko-sowiecką komisję historyków, która miała zajmować się „trudnymi sprawami” i „białymi plamami” we wspólnych relacjach. Z polskiej strony na czele komisji stanął profesor Jarema Maciszewski, historyk partyjny, który w swoich pracach nigdy ni słowem nie odbiegł od PRL-owskiej doktryny politycznej. Prace komisji przyspieszały i spowalniały w zależności od potrzeb pacyfikowania betonu partyjnego, zarówno w Polsce jak i Związku Sowieckim.
Gorbaczow udawał zdziwienie i smutek, gdy 13 kwietnia 1990 przekazywał generałowi Jaruzelskiemu informację o rzekomo niespodziewanie znalezionych
wykazach oraz innych materiałach archiwalnych Głównego Zarządu NKWD ds. Jeńców Wojennych i Internowanych, w których znajdowały się nazwiska polskich obywateli przetrzymywanych w łagrach NKWD w latach 1939-1940 w Kozielsku, Ostaszkowie, Starobielsku.
-notował po latach w swoich wspomnieniach. Wkrótce potem Główna Prokuratura Wojskowa wszczęła sprawę karną, a prasa sowiecka pozwalała sobie na wzmianki o zbrodni katyńskiej. Inna sprawa, że winą obarczono „stalinizm”, oraz Ławrientija Berię i Wsiewołoda Mierkułowa, a dodatkowo zaczęto szukać dla Katynia przeciwwagi , czyli rzekomej zbrodni polskiej na Rosjanach, bo przecież Gorbaczow chciał uderzyć w swoich przeciwników politycznych i wzmocnić „narodowy” reżim w PRL, a nie skompromitować cały Związek Sowiecki.
Dwa warunki na prawdę o Smoleńsku
W tym jednak mechanizmie przyznania się Moskwy, przyznania okrojonego i nadal zmanipulowanego, kryje się stały mechanizm odsłaniania części kulis kremlowskiej polityki. Przecież także przed Gorbaczowem - Chruszczow, a po Gorbaczowie - Jelcyn - otwierali archiwa czy też wykładali na stół utajnione informacje, żeby spacyfikować swoich przeciwników w kraju.
To w warunkach walk frakcyjnych sekrety kremlowskiej polityki i rosyjskich zbrodni stają się bronią w wewnętrznej wojnie w Moskwie. Słowem: wzrost napięć na dworze Putina będzie momentem, w którym jakiś nowy Mitrochin albo mini-Gorbaczow przekaże stronie polskiej materiały, które dziś są dla nas zakryte. Chcąc uderzyć w aparat kremlowski, przyda się i Tragedia Smoleńska.
Jednak drugi warunek, który do tego musi być spełniony, to odpowiednia waga polskiej presji.
Gorbaczow rzucił Jaruzelskiemu część prawdy o Katyniu, bo niemal wszyscy Polacy wiedzieli o horrendalnym kłamstwie komunistów i nawet uczniowie liceów ciskali partyjnym nauczycielom podstawowe fakty. Wybranie tematu katyńskiego było więc spowodowane także tym, że dzięki powszechnej świadomości Polaków miał on odpowiedni kaliber w politycznej grze.
To dlatego nasze 11-letnie zaangażowanie w dochodzenie do prawdy, a także każda forma upamiętnienia - od tablic pamiątkowych, przez spotkania, Msze w intencji ofiar, uroczystości, rocznice i miesięcznice są sygnałem, który w pewnym momencie będzie odczytany jako wystarczający. Drwiny i bagatelizowanie sprawy, które obóz lewicowo-liberalny formułuje mają obniżać prestiż smoleńskiego śledztwa, ale jednak dekada machiny dezinformacyjnej nie powstrzymała Polaków od wątpliwości i uporczywego pytania. Tutaj nie sposób pominąć wyrazów szacunku dla wszystkich szczerze przejętych Tragedią, którzy nie ustawali w upamiętnianiu ofiar Smoleńska, bo to właśnie te działania budowały polityczną wagę problemu.
Ten pierwszy warunek przyjdzie niezależnie od nas, ale na ten drugi mamy wpływ cały czas. Każda dyskusja, odkrycie, raporty, książki czy materiały filmowe, a nawet dzieła kultury podbijają stawkę. Mury Kremla co jakiś czas pękają, rzecz w tym, by w odpowiednim momencie być gotowym, do wyciągnięcia z tej szczeliny nieznanych wcześniej informacji.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/547704-czekajac-na-pekniecieczyli-kiedy-poznamy-prawde-o-smolensku