Nie ma jednej, cudownej recepty na walkę z COVID. Jednego lekarstwa, przepisu, pomysłu. Nie ma, bo to wyzwanie o skali w istocie wojennej. Wojennej w sensie śmiertelności, wysiłku państw i społeczeństw, pożerania zasobów, czasu trwania zagrożenia, ale wojennej również dlatego, że nie dało się iść jedną, założoną drogą. Były bitwy wygrane, były i przegrane. Były ofensywy, ale były i szybkie, desperackie odwroty.
Pandemia to wyzwanie przerastające każdy z rządów europejskich, zachodnich. Nikt przecież nie przeszedł suchą nogą. Co prawda ogólnie patrząc, ci, którzy są bogatsi, lepiej zorganizowani, zdyscyplinowani, bardziej zaawansowani technicznie, mniej zagonieni, przeszli przez czyściec nieco lepiej. My przeszliśmy tak, jak wynika z naszego miejsca w ligowej tabeli. Czyli nie najlepiej, ale i nie najgorzej.
Od początku jestem za dyskusją. O metodach walki z pandemią, o zakresie stosowaniu lockdownów, także o skuteczności amantadyny. Media, które współtworzę, o tym wszystkim mówią. Ale jednocześnie uważam, że **nie można mówić ludziom, iż istnieje cudowna, prosta recepta, bo po prostu jej nie ma. To fikcja. W istocie to sposób na odreagowanie frustracji. Znamy to zresztą z historii; zawsze w czasie wojen pojawiają się tego typu wątki, głoszące, że gdyby nie to czy tamto, losy świata potoczyłyby się zupełnie inaczej. To rzadko poważne propozycje, niewiele dróg na skróty finalnie się opłaca.
Najczęściej prowadzą na manowce. Często do krwawych rewolucji. Czasem są wyrazem swoistego anarchizmu. Walka z maseczkami przypomina przecież walkę z zaciemnieniem w czasie bombardowań; możliwe, że hipotetyczni krytycy mieli nawet rację, ale co z tego? Wszczynanie takiej dyskusji prowadziło wyłącznie do osłabienia dyscypliny społecznej. W Polsce i tak wyjątkowo niskiej.
To są sprawy bardzo często łatwo weryfikowalne. Jeśli słyszymy, że zamiast stosować lockdowny, należy ludzi leczyć, to wystarczy zapytać: dobrze, ale skąd wziąć lekarzy, pielęgniarki? Nie na papierze, ale konkretnie, tu i teraz? Wiarygodnej odpowiedzi nie ma. Budynki można postawić i wyposażyć, ale co z tego?
Nasze czasy są przesycone nierealnością. Natłok informacji jest tak wielki, że często nie wiemy już, co jest prawdą, a co nie. Do tego społeczeństwa naprawdę bywają ordynarnie oszukiwane (moim zdaniem manipuluje się np. kwestią tzw. globalnego ocieplenia, w celach ideologicznych). To wszystko w wielu głowach uprawdopodabnia również szalone tezy, według których wokół nas tak naprawdę nie dzieje się nic szczególnego. I wielu w to wierzy, choć przecież śmierć skosiła wielu ludzi, których osobiście znaliśmy, kochaliśmy, ceniliśmy. Niektórzy - jak Piotr Semka - wciąż walczą o życie. Gdyby nie COVID, byliby z nami.
W istocie, gdyby rząd zdecydował się na - dziś to już wiemy - społecznie i politycznie samobójczą strategię alternatywną, wielu z jego krytyków batożyłoby ministra zdrowia i premiera za „szalone eksperymenty”, za intelektualną zabawę ludzkim życiem. Bo w tych sprawach bardzo często mamy tu do czynienia nie tyle z debatą, co z pewnego rodzaju postawą wobec świata . Postawą, która jest w Polsce obecna od dawna, która do życia publicznego zapewne wiele wnosi, ale polityki państwowej dyktować nie może. Nie może, ponieważ byłaby to bardzo krótka droga do narodowej katastrofy.
Rzecz jasna, i wówczas nie byłoby winnych. Któż by się przyznał, że błądził? Któż wziąłby na siebie odpowiedzialność? Nikt. Wskazano by palcem na innych, z tą samą pewnością siebie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/547237-nie-istnieje-jedna-prosta-i-cudowna-recepta-na-pandemie