Tragedia z 10 kwietnia 2010 roku przyniosła Polsce wielką stratę. Zginął urzędujący prezydent wraz z małżonką, zginęli ludzie, których w wielu przypadkach do dziś nie udało się zastąpić. Ówczesny rząd nie stanął na wysokości zadania, nie zdał historycznego egzaminu. Nie upomniał się należycie o swoich obywateli. Bo był ulepiony z takiej gliny, że upomnieć się nie umiał. Bo zginęli ludzie głównie z innego obozu politycznego.
To był moment największego od odzyskania niepodległości upadku naszego państwa. W istocie była to próba złamania naszej wspólnoty, próba jej skokowego zdegradowania. Przecież gdybyśmy zaakceptowali, że nic się nie stało, i uwierzyli w rosyjskie - i niestety także warszawskie - kłamstwa, nie bylibyśmy godni niepodległości. Reszta byłaby kwestią czasu.
Ale to był także dzień wielkiej narodowej pobudki. Dzień, w którym Polacy dorośli do wielkich rzeczy. Dzień, który rozpoczął coś, co można nazwać propaństwowym zrywem. Zrywem, który przyniósł w Polsce ważną, fundamentalną w wielu wymiarach zmianę polityczną. Zmianę, która oparła się potężnym presjom, krajowym i zagranicznym. Także dlatego, że miała świadomość, że to gra o wysokiej stawce. Może nawet najwyższej.
To jest, moim zdaniem, najważniejsza lekcja płynącą z tej tragedii: Polska jest sprawą śmiertelnie poważną. Polska jest obowiązkiem, którego nie może odrzucić żadne z pokoleń. Polska będzie trwała tylko wówczas, gdy my będziemy tego chcieli. Ale jednocześnie: Polska może być wielka, potężna, mocna, bezpieczna, dostatnia, wierna sobie. Dokładnie taka, jaka miała być według projektu Lecha Kaczyńskiego.
I taka będzie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/546569-10-kwietnia-dzien-tragedii-ale-i-dzien-narodowej-pobudki