Tamtych dni nie da się zapomnieć. Jak dziś pamiętam tamten sobotni poranek. Spieszyłam się z córką na balet, nie zdążyłam włączyć telewizora.
Gdy dotarłyśmy na miejsce, zadzwoniła koleżanka z redakcji. „Prezydent i Pierwsza Dama nie żyją” – krzyczała w słuchawkę, mówiąc chaotycznie, że doszło do katastrofy. Próbowałam ją uspokoić: „Poczekaj, zaraz wszystko się wyjaśni. Takie rzeczy się nie dzieją. To niemożliwe. Samoloty z prezydentem i najważniejszymi osobami w państwie nie spadają” – próbowałam w niedowierzaniu racjonalizować sytuację. „Łosiewicz! Usiądź i posłuchaj!”-wrzasnęła. Oni nie żyją!”. Szczerze mówiąc, do dziś nie mogę uwierzyć, że do tamtej katastrofy doszło. Wielokrotnie, gdy się budziłam, myślałam, że to był tylko zły sen.
Córka zaczęła zajęcia. Rodzice płakali (no może nie wszyscy). Dzwoniły telefony. Mój także. Naczelny zwołał natychmiastowe zebranie. Mąż przyjechał, żeby mnie zamienić. Wpadł na salę, wymieniając nazwiska osób, które były w samolocie. Pobiegłam do redakcji. Przygotowaliśmy darmowe wydanie gazety, które było rozdawane następnego dnia na Krakowskim Przedmieściu.
Wieczorem z całą rodziną byliśmy tam, gdzie fizycznie pół Polski, a mentalnie byli tam wszyscy. Pod Pałacem Prezydenckim. Pamiętam tłumy ludzi, zapach zniczy, kwiatów, mnóstwo dziennikarzy z całego świata, przeprowadzających relacje. Cisza, skupienie, szlochy. Ale było wtedy w powietrzu coś jeszcze. Niesamowita jedność. Taka, której nie było nigdy wcześniej. I nigdy później. Wszyscy boleśnie odczuli tę stratę.
Przez kilka dni wszystkie, bez wyjątku, media pokazywały piękne zdjęcia Pary Prezydenckiej. Na kilka dni zniknęły wykrzywione twarze. Jedność trwała raptem kilka krótkich dni. Do chwili, gdy rozpętało się piekło o Wawel. Wtedy podziały i nienawiść wróciły. I zostały z nami do dziś.
Przemysł pogardy, rozpętany wówczas przez Janusza Palikota i Stefana Niesiołowskiego, także z nami został. Tylko politycy skryli się częściowo np. za „Sokiem z buraka”. Jednak próba ośmieszenia i odarcia Głowy Państwa z godności i człowieczeństwa wciąż trwa (wystarczy przypomnieć sobie choćby ostatnią „aferę kablową”, rozdmuchanego fejka, którego wielu polityków i hejterów podgrzewało przez wiele godzin.
Kampania nienawiści, złośliwości i oszczerstw, która ruszyła krótko po zaprzysiężeniu, była dla mnie sporym zaskoczeniem. Ojciec zaczął być systematycznie niszczony. W styczniu przed katastrofą Janusz Palikot przyznał: „Trwale uszkodziliśmy liderów PiS-u i całą formację, która jest już niezdolna do zwycięstwa. Nikogo już nie uwiodą, bo są fundamentalnie ośmieszeni. Chodziło o całkowite odarcie mojego ojca z godności, żeby w ten sposób osłabić jego szanse na reelekcję czy też może szerzej: szanse na istnienie w polskiej polityce. Platforma Obywatelska wyznaczyła Januszowi Palikotowi specjalną rolę polegającą na niszczeniu Lecha Kaczyńskiego. Do Palikota dołączył jeszcze Stefan Niesiołowski. Popularność Palikota „rozkwitła” w czasie, gdy najbardziej atakował i szydził z mojego ojca i jego brata. Polityk znany z wcześniejszych niekonwencjonalnych zachowań (w tym z gadżetów przynoszonych na konferencję prasową) idealnie pasował do roli błazna i nie odgrywał jej przypadkowo – trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, że była to strategia Platformy Obywatelskiej
-tak w wywiadzie rzece „Moi Rodzice” mówiła o przemyśle pogardy Marta Kaczyńska („Moi Rodzice”, Marta Kaczyńska, Dorota Łosiewicz, 2014, The Facto), dodając dalej:
Tą pogardą ludzi skutecznie znieczulono. Jeśliby przyjąć założenie, że katastrofa była w jakimś sensie zaplanowanym i misternie przeprowadzonym planem, to „przemysł pogardy” można potraktować jako przygotowanie „miękkiego lądowania” dla wszystkich zdarzeń po katastrofie. Skoro zginął taki wyszydzany przez wszystkich prezydent, to kto będzie po nim płakał?
-pytała córka ś.p. Lecha Kaczyńskiego w książce „Moi Rodzice”.
Kto wówczas myślał, że język debaty publicznej ulegnie zmianie, pomylił się. Byłam wśród tych naiwnych. Myślałam, że wszystko się zmieni.
Bez wątpienia jednak rok 2010 wpłynął na moje życie. Dołączyłam do redakcji, w której jestem do dziś. Czułam, że trzeba być po tej stronie dyskursu, która szuka i domaga się prawdy, szuka odpowiedzi na pytania. Jedenaście lat później trudno uwierzyć, że wciąż nie znamy tak wielu odpowiedzi. Trudno też uwierzyć, że wrak wciąż jest w rękach Rosjan.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/546544-takie-rzeczy-sie-nie-zdarzaja-powtarzalam-wtedy