UE, wbrew traktatom, prawnie się degeneruje, więc bzdurą jest twierdzenie, że „to nie polski, ale PiS-owski porządek normatywny nie pasuje do Europy”.
Uwielbiam tych „uczonych”, którzy dowodzą stawianych przez siebie hipotez poprzez argumenty zawarte w owych hipotezach. To akurat nic dziwnego, bowiem logiki w Polsce uczono dobrze w przedwojennych gimnazjach i liceach (nauczycielem w Warszawie był np. światowej sławy logik Alfred Tarski), zaś obecne studia (poza matematyką i fizyką) logiki nie uczą wcale. Albo tak miernie jak na prawie, czego dowodem są setki profesorów prawa o elementarnej logice niemających bladego pojęcia. Jednym z moich ulubionych jest świeżo uprofesorowiony Marcin Matczak. Wyróżnia go przemożna chęć pisania do gazet (a właściwie gazety) i występowania w telewizji. Pisania tekstów rozrywkowych, nie prawniczych. Najnowszy rozrywkowy kawałek zamieścił 3 kwietnia 2021 r. (wiadomo gdzie).
Rozrywkowo jest od razu, gdy Marcin Matczak stawia tezę, że brexit oparty został na kłamstwie, jakoby członkostwo w UE było szkodliwe z powodów „finansowych i godnościowych”. Bycie w UE jest też „poniżające, ponieważ zmusza do wyzbycia się tradycyjnej tożsamości”. Te kłamstwa wklepała młotkiem w głowy Brytyjczyków propaganda. Tej bzdurnej tezy nawet nie trzeba dowodzić, skoro jest ona przedmiotem książki Anne Applebaum „Zmierzch demokracji”, przywołanej przez Matczaka w roli aksjomatu. Ci, którzy nie mają pojęcia o logice, najczęściej odwołują się do aksjomatów, które oczywiście nimi nie są. Są natomiast opiniami. Zresztą w wypadku Wielkiej Brytanii najważniejsze były argumenty prawne (szerzej ustrojowe), ale skąd o tym prawnik Matczak mógłby wiedzieć. A teza o tym, że Brytyjczyków trzeba było propagandowo przerobić, bo w sercu kochali UE, ubliża ich inteligencji. Matczak nie musi wiedzieć, jak Wielka Brytania wchodziła do UE i jak w niej „osobno” funkcjonowała, ale co to za różnica, że akurat tego także nie wie.
Kiedy już wskazał na aksjomat (Applebaum), Matczak mógł niezgrabnie przejść do Polski. I odkrył, że „podobny proces obrzydzania Unii odbywa się od wielu lat w Polsce, z tym że przed rokiem 2015 był dosyć niszowy”. Mówisz o UE – obrzydzasz. Logiczne. A jak obrzydzasz, to oczywiście chcesz z Unii wyjść. Jeśli idziesz do teatru i nie podoba ci się jakiś grany tam gniot, to przestajesz chodzić do teatru. To jest ta argumentacja małego Marcinka. A powód znowu miałby być finansowy i tożsamościowy, choć gdyby mówić serio o UE (nie o polexicie), to najważniejsze są, tak jak w wypadku Brytyjczyków, kwestie prawne i ustrojowe. Ale przecież nie dla Matczaka, złośliwie przedstawianego w „GW” jako „specjalista od teorii i filozofii prawa”. Wiadomo, ktoś taki prawem i ustrojem się w ogóle nie zajmuje.
Nie musząc nic udowadniać, skoro od razu wiadomo (aksjomat – Applebaum), że chodzi o finanse i tożsamość oraz o propagandę, która musi kwestie godnościowe wdrukować (wiadomo, Polacy sami z siebie godności nie mają, o tożsamości nie wspominając), Matczak nie musiałby już nic więcej pisać. Ale lubi. Więc napisał o „mentalnym polexicie: długotrwałym przekonywaniu Polaków, że bycie w Unii szkodzi Polsce ekonomicznie i zagraża tożsamościowo”. O prawie i ustroju wciąż cisza. Matczak odkrył, że jakaś propaganda przekonuje Polaków, iż „te 130 miliardów euro, które Polska z Unii na czysto dostała, to tyle, co nic i że dwukrotny wzrost PKB oraz czterokrotny wzrost wymiany handlowej w czasie naszego członkostwa (dane za Money.pl) zdarzyłby się i tak”. Tylko to nie rząd, a Konfederacja. Dalej jest już tylko głupiej, czyli mamy tezy o tym, że unijna zagranica nas okrada, a „wyprowadzanie z Polski zysków w postaci dywidend woła o pomstę do nieba”. A z tego wniosek, że ktoś uważa, iż „firmy unijne powinny w Polsce prowadzić działalność pro bono, ewentualnie jakikolwiek zysk powinien być pod groźbą kary oddawany na Caritas”. Tak uważa Matczak, ale żeby z samym sobą polemizować jako mało rozgarniętym w kwestii wynikania logicznego, to już jest perwersja.
Nadal nie mając nic do powiedzenia w kwestiach prawa i ustroju, prof. Matczak postanowił zostać hermeneutą i fenomenologiem kłamstwa. Jak kłamstwo, to „sączone”, bo przecież nie mogłoby być zwyczajnie rozpowszechniane, jak w ulubionej telewizji i gazecie Matczaka. Całe to dowodzenie hipotezy poprzez zawarte w niej sądy jest nudne do wygwizdania. Odnotujmy tylko, że Matczak myli skutki z przyczynami (normalka u profesorów i prawników), gdy wzmaga się na temat „dechrystianizacji, dżenderu i holenderskich targów, na których geje mogą przebierać wśród uprowadzonych polskich dzieci jak w ulęgałkach”. To ostatnie wyraźnie ożywiło profesora. Potem następuje generalizacja, że „propaganda tożsamościowa nie da się zweryfikować”. Więc „jest o wiele groźniejsza”. Bajdurzenie Matczaka da się zweryfikować, ale po co mu psuć zabawę (i grafomanię – określenie „porządek normatywny”). Dowodów indukcyjnych oraz zlewozmywakowej psychoanalizy, której Matczak poddaje Jarosława Kaczyńskiego, nie warto przytaczać, bo logicznie są one tyle warte, co trzecia definicja prawdy ks. prof. Józefa Tischnera.
Skoro prof. Matczak nie zrozumiał (nadal) znaczenia kwestii prawnych i ustrojowych w UE (i w Polsce w związku z UE) napisał o tym, że „panuje dość mocne przekonanie, że aby odeprzeć antyunijną propagandę, wystarczy pokazać na liczbach, że finansowo na członkostwie zyskujemy”. Gdzieś panuje, np. na którymś z księżyców Jowisza. Jak już panuje, to trzeba temu dać odpór, bo to błąd. I tu dopiero prof. Matczak wreszcie odkrywa prawo, tylko oczywiście na opak (jak to profesor prawa od teorii i filozofii). Drwi, że „wniosek premiera do Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej [nie ma takiej instytucji] , w którym premier prosi o stwierdzenie, że polska konstytucja jest ważniejsza od prawa unijnego, na pozór (…) jest bezsensowny. Przecież konstytucja w art. 8 wyraźnie mówi, że jest prawem najwyższym”. „O co tu tak naprawdę chodzi? – pyta Matczak. I odpowiadając, że „o politykę”, robi sobie z prawa i z nas jaja.
Podobno „prawdziwy Trybunał Konstytucyjny” (też nie ma takiej instytucji) „nie znalazł jakiejkolwiek głębokiej aksjologicznej sprzeczności między oboma porządkami prawnymi” (polskim i unijnym). I „dopiero po dojściu do władzy PiS okazało się, że jednak jakaś głęboka sprzeczność między prawem UE a polską konstytucją istnieje. Zwłaszcza w obszarze niezależności sądownictwa”. To samo dostrzegli Brytyjczycy, ale nie Matczak. On nie widzi ani pozatraktatowego poszerzania kompetencji TSUE jako sądu, ani Komisji Europejskiej – jako władzy wykonawczej. Brytyjczycy widzieli. I to bardzo ostro. Inni też widzą, tylko udają, że nie widzą, żeby coś na tym ugrać. Kiedy więc Matczak twierdzi, że „prawo UE po 2015 roku nie zaczęło jednak być sprzeczne z naszą konstytucją”, jest w „mylnym błędzie” (jak powiadał klasyk Lech Wałęsa), gdyż nie tyle prawo unijne, lecz jego wykładnia zaczęły być ewidentnie sprzeczne z polską konstytucją. Tak jak zaczęły być sprzeczne z niemiecką, czemu tamtejszy Federalny Trybunał Konstytucyjny daje regularnie wyraz. „Wykrzywiony obraz” nie tkwi zatem „w głowie polityków PiS”, lecz w głowie prof. Matczaka. I polski TK (podobnie jak niemiecki, i podobnie jak Brytyjczycy) to zauważa. Zatem to nie „ta wizja konstytucji jest sprzeczna z naszą konstytucją”, lecz ta Matczaka i spółki.
Gdy premier „pyta Trybunał, prosi tak naprawdę o amunicję propagandową, dzięki której będzie mógł kontynuować mentalny polexit” - dokonuje Matczak odkrycia na Nobla. Trzeba było „determinacji oraz intelektu” Matczaka, żeby kota odwrócić futrem na drugą stronę. Właśnie „chodzi o wyrok” na miarę niemieckiego FTK i tego, co rozsierdziło Brytyjczyków, a nie „o sztandar, który można w wojnie antyunijnej nieść”. Sztandar to nosi Matczak – ale dość oryginalny, bo to biała flaga. I taka kapitulancka postawa jest naprawdę groźna: i dla Polski, i dla UE. Unia, wbrew traktatom, prawnie się degeneruje. Unia i praktyki jej instytucji są problemem, więc kompletną bzdurą jest twierdzenie Matczaka, że „tak naprawdę to nie polski, ale PiS-owski porządek normatywny nie pasuje do Europy”. Nie pasuje wyłącznie psucie unijnego prawa, popierane przez takich „bojowników” (wszystkiego się boją) jak Matczak. Zlewozmywakowa psychoanaliza na temat tożsamości to kompletne zawracanie głowy. Chodzi przede wszystkim o prawo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/545860-logika-wedlug-prof-marcina-matczaka