W najnowszym numerze (3/2021) miesięcznika „Wpis” prof. Andrzej Nowak analizuj kluczowe błędy pojawiające się tak w polityce, jak i dyskursie publicznym oraz unaocznia zagrożenia jakie z tym się wiążą. Oto obszerne fragmenty artykułu:
Zagadnienie, jaką rolę powinna pełnić władza sądownicza, jest starsze od Monteskiusza i od jego ideału. Wystarczy sięgnąć, jak próbuję to robić w mojej najnowszej książce „Między nieładem a niewolą”, do historii myśli polskiej. Na przykład do dzieła Andrzeja Frycza Modrzewskiego (1503-1572) pt. „O naprawie Rzeczypospolitej”, gdzie polski pisarz, posługujący się znaną wówczas w całej Europie łaciną, bardzo wiele miejsca poświęca właśnie znaczeniu władzy sądowniczej. Przypomnijmy: chodzi o wiek XVI, bez mała 200 lat przed Monteskiuszem!
Modrzewski podkreśla, że po to, aby władza sądownicza była dobra dla społeczeństwa, dla wspólnoty, musi podlegać kilku ograniczeniom, bo bez ograniczeń każda władza może być niebezpieczna, również władza sądów. Polski myśliciel uznał zatem za konieczną wybieralność sędziów, i to wybieralność ze wszystkich grup społecznych, których dotyczy przewód sądowy. Nie może być tak, że jakaś wyselekcjonowana grupa specjalistów zajmuje się ferowaniem wszelkich wyroków, a w dodatku ma na to przywilej dożywotniości. To jest najprostszy sposób na umożliwienie korumpowania tej grupy – to wiedział już Andrzej Frycz Modrzewski. Niemal dokładnie to samo stwierdza baron de Montesquieu. Nie twierdzę bynajmniej, że Monteskiusz sięgał do Frycza Modrzewskiego, choć pamiętajmy, że ten ostatni był czytywany do początku XVIII w. na zachodzie Europy.
W każdym razie Monteskiusz dochodzi do podobnych wniosków co Modrzewski: wyodrębnienie władzy sądowniczej jest potrzebne, żeby osłabić niebezpieczeństwa płynące z koncentracji władzy w ogóle. Istotna jest dalsza część refleksji: skoro wszelka koncentracja władzy jest niebezpieczna, to musi to dotyczyć także władzy znajdującej się w rękach sędziów. Nie może być tak, że sędziowie są wszechwładni i na dodatek stanowią stałą grupę ludzi sprawujących swą funkcję dożywotnio, przez co niezależnie od krytyki nie ma możliwości ich odwołania.
Grupa taka, nazywana dziś przez niektórych kastą, nie jest w żadnym stopniu reprezentatywna dla społeczeństwa. Ostrzega przed tym i Monteskiusz, i Andrzej Frycz Modrzewski. Francuski myśliciel bez wątpienia złapałby się dziś za głowę, gdyby widział uroszczenia obecnej władzy sądowniczej, która chce stać ponad władzą ustawodawczą i wykonawczą, w oczywisty i bezczelny sposób przecząc trójpodziałowi władz i zagrażając w ten sposób naszej wolności.
Dla Monteskiusza, trzeba to podkreślić, ważne jest to, że również władza ustawodawcza powinna pochodzić z wyboru. Francuz najbardziej podziwiał ustrój angielski, tamtejszy parlamentaryzm. Wybór oparty o decyzję większości wspólnoty nadaje specjalną legitymację wybranym, dodaje im znaczenia. Jeżeli jednak demokratycznie wybrana władza miałaby być podporządkowana władzy sądowniczej, wtedy oczywiście byłoby to zaprzeczenie reprezentatywności i psucie ustroju. Nie może być tak, że sądy, zamiast respektować prawo tak jak zostało ono stworzone, mogą wszystko po swojemu dowolnie interpretować, nie narażając się przy tym na żadne konsekwencje. (…)
To jest poważny problem. Sędziowie – i zdawał sobie z tego sprawę tak Monteskiusz, jak i Frycz Modrzewski – nie są bogami, są rzecz jasna ludźmi, którzy ulegają różnym wpływom z politycznymi włącznie. Korupcja sędziów (niekoniecznie finansowa, ale wynikająca po prostu z „zawrotu głowy” od przyznawanej im wszechwładzy), przed którą zwłaszcza przestrzegał bardzo mocno Modrzewski, stanie się w takiej sytuacji podstawą funkcjonowania systemu sądownictwa.
Jeśli ktoś chciałby szukać historycznego uzasadnienia dla wprowadzenia izby dyscyplinarnej w polskim systemie sądownictwa, powinien tylko cytować Modrzewskiego. On pisał i mówił właśnie o konieczności znalezienia sposobu na karanie sędziów skorumpowanych. Sędziowie nie mogą czuć się i pozostawać faktycznie bezkarni. Pamiętajmy, że jak wspomniałem wyżej, korupcja jest możliwa nie tylko w sensie finansowym, ale również w sensie umysłowym, ideologicznym, politycznym, światopoglądowym.
Właśnie światopogląd, w tym przypadku sprzyjający ideologii gender, jest odzwierciedlony w debatach i decyzjach Europarlamentu. Wiemy to z wyroków wydawanych przez TSUE, znajdujących potem swoje odzwierciedlenie w decyzjach sądów krajowych. Nie są to już decyzje stricte sądowe, ale decyzje o charakterze ideologicznym albo zgoła politycznym, choć oczywiście zawsze mniej lub bardziej zręcznie „opakowane” żargonem prawniczym. Stoją one w sprzeczności, nieraz bardzo jaskrawej, do opinii większości wyborców w poszczególnych krajach. Mamy zatem do czynienia z radykalnym złamaniem zasady trójpodziału władz, o której mówił Monteskiusz i którą rozumiał jako zapobieżenie niebezpieczeństwu płynącemu z koncentracji władzy w rękach jednej z trzech władz. (…)
Jeżeli przechylimy ten balans w trójpodziale władz na rzecz zideologizowanej władzy sądowniczej, to znaczy, że oddajemy rządy w ręce ideologii – i to oczywiście jest zaprzeczeniem wolności, wolności naszej jako wyborców. Do tej pory mogliśmy po prostu zagłosować: wybieramy taką partię, która na przykład nie godzi się na zabijanie dzieci nienarodzonych. Cóż jednak z tego, że taka partia zdobędzie większość, skoro przyjdzie sąd czy sędzia, który powie do nas: „Wasza decyzja może i jest demokratyczna, ale sądowo jest nieważna. Choć jest was więcej, choć wybraliście sobie tę partię, to ona jednak nie może realizować swego programu, bo zgodnie z moją ideologią, z ideologią, którą ja wyznaję, trzeba każdemu dostarczyć prawo do zabijania – do zabijania najsłabszych”.
Na tym polega właśnie degradowanie zasady demokracji w jej zasadniczym aspekcie. Demokracja bowiem powinna zapewniać możliwość równego głosu obywateli w sprawach wspólnoty. Jeżeli jednak tak się zmanipuluje system demokratyczny, żeby tę możliwość wyrwać z tego systemu, to wtedy demokracja jest zdegenerowana. Widzimy, jak proces tej degradacji postępuje w Unii Europejskiej. (…)
Nie jest to jakiś wyłącznie polski problem, polska patologia; to jest pewne zjawisko europejskie, a teraz również amerykańskie. Przykład włoski pokazuje, jak bardzo władza sądownicza dominuje nad władzą polityczną pochodzącą z wyborów, jak eliminuje się znaczenie głosu wyborczego. Po prostu: albo głosujesz za ideologią „właściwą”, a wtedy twój głos będzie uwzględniony, albo głosujesz „niewłaściwie” i wtedy twój głos i tak nie przyniesie żadnego skutku, żadnej zmiany, bo ten rząd, jeśli nawet powstanie, będzie wcześniej czy później obalony przez dożywotnio ustanowione sądy.
Dodajmy, że takie postępowanie bywa argumentem przeciw demokracji, bo redukuje świat ad Hitlerum, czyli do przypadku Hitlera. Przypomina nam się czas sprzed wybuchu II wojny światowej, kiedy pozostawienie Niemcom swobody demokratycznego wyboru przyniosło w rezultacie rządy kogoś takiego jak Hitler. W istocie jest to argument całkowicie fałszywy, również historycznie: Adolf Hitler i NSDAP nie zdobyli nigdy większości głosów w demokratycznych wyborach (no, może tylko w wolnym mieście Gdańsku). W istocie o jego nominacji na kanclerza Rzeszy przesądził wybór „elit” niemieckich: list przemysłowców, bankierów oraz polityków, którzy nakłonili prezydenta Hindenburga do powierzenia funkcji kanclerza liderowi NSDAP (w istocie partii przegranej w ostatnich wyborach, to jest w listopadzie 1932, w których uzyskała o dwa miliony mniej głosów niż w poprzednich, z lipca tegoż roku). Ów rozstrzygający list napisali w dużej części wykształceni prawnicy – oni „wiedzieli lepiej” niż większość wyborców, że to Hitler powinien rządzić Niemcami…
Demokracja na pewno nie jest systemem idealnym i nie o wszystkim wybór demokratyczny powinien rozstrzygać. Jednak jeśli alternatywą jest oligarchia, np. oligarchia sędziowska, biznesowa czy inna – to zdecydowanie bezpieczniej jest pozostać przy demokracji.
Stworzony został wokół władzy sądowniczej jakiś nimb wyjątkowości. To sprawia, że idea trójpodziału została zwichnięta i przekształcona w ideę hierarchiczną, w której nad władzami ustawodawczą i zwłaszcza wykonawczą stoi sądownicza. Tak tego Monteskiusz na pewno sobie nie wyobrażał. (…)
Jakże się mają różne dzisiejsze uliczne ekstrawagancje do decyzji, jaka zapadła w listopadzie 1918 r., już w kilkanaście dni pod odzyskaniu przez Polskę niepodległości, o przyznaniu kobietom pełnych praw wyborczych? Jedna z najwcześniejszych takich decyzji na świecie, słuszny dla nas powód do dumy. Czyż nie była to o niebo skuteczniejsza reprezentacja kobiet niż ten dzisiejszy głos, pełen nienawiści, wyzwisk i przekleństw niegodnych żadnego człowieka, dochodzący ostatnio z ulic polskich miast? Właśnie w wyborach kobiety mogą decydować, czego chcą – nie jako określona grupa płciowa, bo przecież i kobiety, i mężczyźni nie głosują tylko swoją płcią, ale po prostu jako człowiek obdarzony godnością i wolnością. Natomiast próba redukcji człowieka do płci, do płciowości, jest właśnie jedną z metod obalenia demokracji, niszczenia wspólnoty – mężczyźni przeciw kobietom, a raczej kobiety przeciw mężczyznom. A ostatnio ideologia ta rozwija się szybko jak rak: „osoby transgenderowe” występują przeciw kobietom, nawet przeciw klasycznym feministkom. Te ostatnie dziś nazywa się z pogardą „starymi cisiarami”, jeśli tylko próbują bronić np. prawa kobiet do osobnych szatni czy toalet przed żądaniem wpuszczenia do nich mężczyzn, kiedy tylko przyjdzie im fantazja ogłosić, że akurat w tym momencie „czują się” kobietami…
Taka jest dynamika tej „emancypacji”. Nie kończy się ona w tym momencie, kiedy wszyscy ci, którzy mają z natury głos i rozum (po prostu: każdy dorosły człowiek), mogą już wypowiadać się we własnym imieniu, realizują ten głos w procesie wyborczym w danej wspólnocie politycznej. Wszak zgodnie z prawdziwą zasadą demokratyczną homoseksualiści mogą głosować tak samo jak każdy inny, podobnie jak tzw. trzecia, czwarta czy siedemnasta płeć. Nikt nie pozbawia przecież ludzi dorosłych praw wyborczych na podstawie ich takiej czy innej orientacji seksualnej, na podstawie płci czy jakiegokolwiek innego tego typu kryterium. Tyle tylko, że nie mogą oni zdobyć większości w demokratycznych wyborach dla ideologii gender. Są – jak na razie – dalecy od tego.
I tu właśnie wkracza, wspierana przez wielkie media i sądy, ideologia totalnej emancypacji. Jej zwolennicy krzyczą: trzeba dalej wyzwalać! Już nie tylko tych, którzy nie mają głosu w wyborach, ale także tych, którzy tego głosu nigdy nie będą mieli, np. zwierzęta. Ruch wyzwolenia (nie mylić z ochroną) zwierząt właśnie nabiera rozpędu. Ni stąd, ni zowąd jakaś hałaśliwa partia argumentuje: co z tego, że wy reprezentujecie większość ludzi, ale za nami jest większość mrówek, a tych przecież jest dużo, dużo więcej. Nie piszę tego w celu wyszydzenia; przecież takie ruchy ekologiczno-polityczne obserwujemy naprawdę, z satysfakcją donoszą o nich mass media. W Hiszpanii np. rząd lewicowy, nie obecny, tylko jeszcze kilka kadencji temu, w 2008 r., ogłosił specjalne prawa dla naczelnych, a więc ssaków dzielących się na małpiatki i małpy właściwe. Co prawda wg definicji ONZ tylko ludzie uznawani są za osoby, ale jak długo tak jeszcze będzie? [Warto tu przytoczyć aktualną definicję „człowieka rozumnego” prezentowaną przez Wikipedię: „gatunek ssaka współtworzący z szympansami, gorylami oraz orangutanami rodzinę człowiekowatych” – przyp. red.]. (…)
Te absurdy są demolujące nie tylko demokrację, ale umysł człowieka w ogóle. Są zaprzeczeniem rozsądku i logiki.
A przecież istotą dobrze funkcjonującej demokracji jest odwoływanie się w debacie do argumentów rozumowych. Obecnie jednak nie obowiązuje wymiana argumentów racjonalnych, wprost przeciwnie, chodzi o zniszczenie debaty racjonalnej. Dominuje odwoływanie się do emocji. Co prawda usiłuje się to skrywać, ale de facto w debatach publicznych pozostają gołe emocje. Nie godzisz się z teorią o istnieniu 56 płci? No to jesteś prześladowcą płci, wszystko jedno której. A prześladowanie z natury rzeczy jest złe. Jesteś OPRAWCĄ – kategoria wzięta z systematyki Holocaustu staje się wytrychem w kampanii ideologicznej, obrażając faktycznie miliony ofiar wielkiej zbrodni III Rzeszy.
To właśnie jest istotą dzisiejszego kryzysu: po jednej stronie mamy obrońców zdrowego rozsądku, wymiany racjonalnych argumentów, i te osoby są niestety w całkowitej defensywie. Po drugiej stronie zaś coraz silniejsza ofensywa oparta na lekceważeniu tak potrzeb wspólnoty, jak i rozumu. Wiadomo, że nasza natura nie jest doskonała, że występują w niej różne skażenia i nie zawsze działamy tylko w oparciu o rozum. Czy jednak mamy budować naszą przyszłość – przeciw rozumowi, przeciw głosom przestrogi przed zniszczeniem tego, co jest tylko w imię projektu ideologicznego słuszne?
Są ugrupowania polityczne, a nawet dobrze usytuowane już w świecie akademickim instytucje i „dyskursy”, które świadomie wspierają tę ideologiczną krucjatę, a raczej: antykrucjatę – bo krzyż jest dla nich symbolem nie tyle chrześcijańskiej pokory, co tradycji, którą chcą zniszczyć. Odwołują się więc już nie tylko do emocji, ale nawet do najniższych instynktów, jakie również drzemią w człowieku. Pytanie zasadnicze dla naszej cywilizacji: czy powściągniemy te instynkty, czy też damy im szansę nas zdominować? Jeśli to drugie, to wtedy żyć będziemy w nieładzie, w chaosie, który nie tylko zniszczy tę czy inną wspólnotę narodową. Nie tylko świat polityki, w którym prawo łączy się z odpowiedzialnością, a zobowiązanie z racjonalnym argumentem, ale także zniszczy wspólnotę międzyludzką.
Platon w dialogu „Polityk” zastanawia się nad tym, komu służą politycy. Otóż służą oni właścicielom ludzkiego stada. Politycy nie są właścicielami tego „stada”, choć nieraz im się wydaje, że tak jest. Ktoś inny jest właścicielem polityków; ten, który dominuje nad nimi, przede wszystkim ten, który ma media w swoim ręku, zwłaszcza media społecznościowe, i kontroluje np. europarlamentarzystów albo parlamentarzystów polskich w ich części opozycyjnej. Ja bym proponował, aby wesprzeć ruch emancypacji polityki spod wpływu tych, którzy uważają się za właścicieli ludzkiego stada i którzy nas mają za takie stado. Oczywiście to będzie trudne, bo prawie nie mamy do tego stosownych narzędzi, a postmodernistyczni postliberałowie je mają. Więc dopóki nie stworzymy narzędzi, które pozwolą nam bronić rozumu, rozsądku, głosu większości i prawdziwych zasad demokratycznych, dopóty stać będziemy na pozycjach przegranych.
No cóż, warto jednak dodać do tej pobudki jedną, najważniejszą może uwagę: nie jesteśmy stadem. Ale możemy nim być, jeśli zapomnimy o naszej godności i z niej zrezygnujemy. Wtedy damy się zredukować do roli bydląt. Natomiast za właścicieli naszego stada uznamy ostatecznie właścicieli globalnych mediów – tych dzisiejszych von Schroederów, Schachtów, Thyssenów (to nazwiska nadawców listu w sprawie mianowania Hitlera kanclerzem – w celu „emancypacji” oczywiście). Platon – i to pozwalam sobie przypomnieć w ostatniej mojej książce „Między nieładem a niewolą” – ostrzega przed taką redukcją rodu ludzkiego i podaje zasadniczy test na ludzkość i praworządność, na dobrą politykę. To są słowa otwierające jego ostatni dialog, „Prawa”: „Bóg czy jakiś człowiek jest u was prawodawcą?”
To jest kluczowe zagadnienie: czy uznajemy ład obiektywny, ponad nami, i próbujemy go rozpoznać w naszych sercach oraz umysłach? Czy przypominamy w naszej demokratycznej wspólnocie, że tylko Bóg jest naszym „właścicielem” – bo Twórcą? Czy też pozwalamy się manipulować samozwańczym „właścicielom”, jakimś ludziom w togach lub za eleganckim biurkiem?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/545372-prof-nowak-idea-trojpodzialu-wladzy-zostala-przeksztalcona