Większość wyborców Prawa i Sprawiedliwości, tak jak ja, przekonana była, że jeśli tylko uda się ponownie wybrać Andrzeja Dudę na Prezydenta RP, to przed Prawem i Sprawiedliwością, przed Zjednoczoną Prawicą, otworzy się spokojny trzyletni okres rządzenia, w którym zostaną zakończone i domknięte najważniejsze reformy państwa. Opatrzność sprawiła kolejny cud i dała nam kolejne pięć lat prezydentury sprzyjającej dziełu odnowy państwa. Mówię o cudzie, bo mając takie atuty w dziedzinie gospodarczo-społecznej, takie realne sukcesy, niepojęte jest, że wygrana nastąpiła tylko o włos. Niepojęte jest, że omal nie przegraliśmy!
Tymczasem zamiast zakasania rękawów w Zjednoczonej Prawicy rozpoczęła się - nazwę to wprost - walka o wpływy. Mniejsi koalicjanci, którzy wskutek nadmiernej chyba wspaniałomyślności Jarosława Kaczyńskiego, uzyskali znaczące reprezentacje w sejmie, uznali, że powinni zawalczyć teraz o jeszcze więcej. Jarosławowi Gowinowi zamarzyła się prezydentura (tak to widzę), a Zbigniewowi Ziobrze - przejęcie przywództwa na prawicy. Obaj uznali, że mogą prowadzić własną politykę, nie tylko wewnętrzna, ale nawet zagraniczną i - nazwę to wprost - szantażować PiS utratą większości sejmowej. Nie na darmo prezes PiS odwołał się do porównania „ogona merdającego psem”. Mi nasuwa się porównanie do ciężkiego pojazdu, który generalnie jest sprawny, ale ma dwa koła, każde zwrócone we własnym kierunku, i nie dziwota, że oba koła buksują, a pojazd stoi w miejscu.
Pytanie jest, czy obaj panowie z wielkimi ambicjami nie zdają sobie z tego sprawy, że kosztem tych ambicji (i ambicji innych wspierających ich posłów, którzy liczą na zwiększenie swojej pozycji przy wzroście pozycji przywódcy) cały projekt zjednoczonej prawicy ulegnie wykolejeniu. Przywódcy mniejszych ugrupowań nie zrealizują swoich - nazwę to wprost - egoistycznych celów, a ambitny program odcięcia Polski od postkomunistycznych korzeni i zbudowania prawdziwej demokratycznej, praworządnej i sprawiedliwej Rzeczpospolitej legnie w gruzach.
Oczywiste jest, że panowie Gowin i Ziobro tłumaczą swoje plany dobrem Polski. Sądzę nawet, iż obaj wierzą w to, że realizacja ich osobistych ambicji byłaby korzystna dla Polski. Ale dla każdego bardziej obiektywnego obserwatora jest jasne, że realizacja ambicji pana Gowina lub pana Ziobry, równoznaczna jest z zahamowaniem próby naprawy Rzeczpospolitej. Kolejną odsłoną tego rozdzierania „sukna Rzeczypospolitej” jest wywiad, który Zbigniew Ziobro udzielił tygodnikowi „Sieci”. W wywiadzie tym („Mamy prawo do własnego zdania”) prezes SP pozycjonuje swoje ugrupowanie jako jedyną część Zjednoczonej Prawicy, która twardo broni polskiej suwerenności. Sugeruje, że to jego ugrupowanie jest „prawdziwym PiS-em” wiernym hasłom, które wspólnie nieśliśmy na sztandarach w wyborach 2015 roku. A reszta się pogubiła.
To jest w sposób oczywisty chęć przejęcia najwierniejszego elektoratu PiS oraz przywództwa na patriotycznej prawicy, oraz działanie na niekorzyść dominującego koalicjanta. Można rzec, że „Solidarna Polska” ma prawo nie tylko do własnego zdania, ale także do przeciągania elektoratu na swoją stronę. Gdyby to było przed wyborami, w kampanii wyborczej. Problem w tym, że dzieje się to w połowie kadencji, w najtrudniejszym okresie dla państwa (które powinno być skoncentrowane na walce z pandemią), i że dzieje się to w ramach walk wewnętrznych w koalicji rządowej. Problem w tym, że politycy Solidarnej Polski w otwarty sposób podważają kompetencje premiera do sprawowania rządów w imieniu całej Zjednoczonej Prawicy. Chyba dla każdego jest jasne, że tymi działaniami osłabiają rząd, i że czynią to w imię swoich wyborczych interesów. Co gorsza wygląda na to, że Zbigniew Ziobro atakując swojego przełożonego drugi raz wchodzi do tej samej rzeki (a byli tacy, pamiętam, co przestrzegali).
Sądząc po tym co zapowiedziano na portalu wPolityce.pl, a także po wcześniejszych wystąpieniach, Zbigniew Ziobro sugeruje, że Solidarna Polska ma inny program niż ten, który realizuje obecnie Mateusz Morawiecki (nie dodając że premier realizuje program z pełnym wsparciem Prawa i Sprawiedliwości). Jako swojego przeciwnika Zbigniew Ziobro woli wskazać (zasugerować) Mateusza Morawieckiego, a nie Jarosława Kaczyńskiego. Głośne powiedzenie, że to Jarosław Kaczyński się myli, jeszcze nie przechodzi mu przez gardło (ale przecież taki jest wniosek logiczny z jego wystąpień: „Jarosław Kaczyński idzie złą drogą i dlatego my musimy zacząć zaznaczać swoją odrębność”). Zbigniew Ziobro czyni to wykrzykując hasła Jarosława Kaczyńskiego, tylko jeszcze głośniej i jeszcze mocniej. I w tym cały problem. Jest takie polskie przysłowie, że „krowa która dużo ryczy, mało mleka daje” i to zdaje się, niestety, bardzo dobrze pasować do przypadku Solidarnej Polski. Nie ma różnicy co do celów i programu między PiSem i SP (wbrew temu co sugeruje w wywiadzie Ziobro). Jest różnica co do sposobu osiągnięcia celów, co do tego jak się prowadzi efektywną politykę. Ale to jest przecież domena premiera - wybierać właściwe środki do osiągnięcia wyznaczonych celów.
Solidarna Polska powinna mniej krzyczeć, a więcej działać. Skuteczność swojego działania Solidarna Polska miała okazję pokazać na przykładzie reformy wymiaru sprawiedliwości, którą to dziedziną zarządza już 5 lat! Tymczasem o ile z gospodarką PiS radzi sobie dobrze lub bardzo dobrze, i chwała Bogu, naprawdę nieźle radzi sobie z pandemią, w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości, jak twierdzą niektórzy komentatorzy, mamy pełną klapę. Sędziowie nagminnie łamią konstytucję angażując się w polityczne działania, paraliżują działanie wymiaru sprawiedliwości, procesy jak trwały latami, tak trwają… Nie, żebym nie widział pewnych osiągnięć, ale generalnie ocena rezultatów działań Solidarnej Polski w tym obszarze - obiektywnie - nie może być niestety dobra. Jest źle i trzeba by czas pozostały jeszcze do wyborów wykorzystać znacznie lepiej do podjęcia odpowiednich działań, niż do tej pory. Na miejscu Solidarnej Polski skupiłbym się więc na tym bardzo ważnym obszarze i w ten sposób, osiągając prawdziwy sukces w dziedzinie naprawy wymiaru sprawiedliwości, starałbym się zasłużyć na przychylność wyborców i miejsca w przyszłym sejmie.
„Solidarna Polska” to brzmi dumnie, szczególnie dla mnie człowieka Solidarności Walczącej. Marzyliśmy bowiem o Polsce solidarnej właśnie. Tą ideą solidarnej Polski zaraził nas ś.p. Kornel, ojciec dzisiejszego premiera. I z tego tytułu mam prawo zwrócić uwagę młodszym kolegom z Solidarnej Polski, na czym polega solidarność. A na tym między innymi, że można mieć własne zdanie, ale po dyskusji, nawet zażartej, działa się wspólnie, w razem ustalonym kierunku; dyskutuje się wewnątrz koalicji, nawet zażarcie, a potem głosuje się solidarnie w sejmie. Zbigniew Ziobro i Solidarna Polska mają „prawo do własnego zdania”, ale nie mają prawa do rozbijania Zjednoczonej Prawicy i osłabiania rządu, bo tego im elektorat na pewno nie zapomni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/544100-solidarna-polska-nazwijmy-rzeczy-po-imieniu