Im więcej Borys Budka mówił, tym mniej powiedział. Rozmowa z przewodniczącym Platformy Obywatelskiej w „Gazecie Wyborczej” (18 marca 2021 r.) jest tak długa jak na gazetowe standardy, jakby chodziło o prezydenta Stanów Zjednoczonych albo filozofa na miarę Leszka Kołakowskiego. Tyle tylko, że zaledwie jedna dwudziesta z tej paplaniny zasługuje na jakąkolwiek uwagę.
Przy tym, co typowe dla ponad czterdziestoletnich polityków opozycji, nie widać w tej paplaninie (nawet po wyżęciu z najbardziej nieznośnych trywializmów) żadnej wiedzy, żadnych lektur, żadnych metapolitycznych refleksji, a nawet śladów obcowania z ludźmi mądrzejszymi od siebie, co polityków powinno cechować niejako z rozdzielnika. Ot takie mocno rozgotowane płatki owsiane z wodą, czyli szara breja.
Poza tym, że w ogromnej większości spraw Borys Budka jest tak banalny jak felietony Moniki Olejnik w „Gazecie Wyborczej”, uważa on zapewne, iż jest sprytny. Swojego rozmówcę, Tomasza Kwaśniewskiego, a za nim także czytelników, próbował okpić w sprawie przesławnego (sławetnego) ruchu Rafała Trzaskowskiego, nazwanego Wspólna Polska. Określenie „przesławne” (w innej wersji tłumaczenia – „sławetne”) nieprzypadkowo jest zaczerpnięte z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, gdyż tam występuje razem z rzeczownikiem „lanie”. A czymże innym niż „przesławnym laniem” jest stan, w jakim Ruch Wspólna Polska się znajduje, mając od dawna na liczniku 18 658 członków zamiast kilku milionów z tych ponad 10 mln, które głosowały na Rafała Trzaskowskiego.
Po wyborach prezydenckich w 2020 r. Borys Budka uczepił się Rafała Trzaskowskiego i owego przesławnego ruchu, licząc na to, że się wzmocni, bo jednak nie będzie to trochę ponad 18 tys. obecnie już całkiem „martwych dusz”, ale licząca się siła. Potrzebna Budce, bowiem w partii czuł się on wtedy wyjątkowo niepewnie (i nadal się tak czuje), a ludzi wcześniej związanych z Grzegorzem Schetyną traktował tak, jak niejaki Sobakiewicz (w rozmowie z Cziczikowem) w „Martwych duszach” Mikołaja Gogola: „Znam ja ich wszystkich, wszyscy szachraje; całe miasto tam takie; szachraj na szachraju siedzi i szachrajem pogania. Wszyscy oni Judasze. Jeden tylko prokurator porządny człowiek, i to prawdę powiedziawszy, też świnia”.
Budka udaje, że nie uczepił się Trzaskowskiego i jego ruchu jak nawalony płotu, bo przecież nie mógł postawić na „przesławne lanie”. Mówi więc w „GW”, że to był tylko taki pic: „I co on [Trzaskowski] by zrobił? [z tym ruchem]”. Przecież „to było pod wpływem emocji. Rzuciliśmy hasło i potem trzeba się tłumaczyć. Taki jest kalendarz wyborczy, że wybory mamy dopiero za trzy lata. Nie da się utrzymać aktywności kampanijnej przez tak długi okres”. Problemem jest to, że miało się dać utrzymać, a Budka i Trzaskowski mieli pokazać siłę i nową jakość. A ponieważ wszystko skończyło się „przesławnym laniem”, teraz Budka rżnie bohatera powiedzonka Janusza Korwin-Mikkego. Nie miało być żadnego picu, tylko wielki tryumf. Ale jego twórcy okazali się tym, kim ludzie z opowieści Sobakiewicza. Dlatego Borys Budka bagatelizuje coś, co od połowy lipca do końca września 2020 r. miało być Unternehmen Barbarossa, a nie Schlacht von Stalingrad – jak obecnie.
Teraz biedaczek Borys zastanawia się „ale co można zrobić? Nie ma wyborów, nie mamy większości w parlamencie”. Nie dziwi się więc „znużeniu naszych wyborców” i „nie ma pretensji”. Tym bardziej że to nie on, lecz „Rafał był o włos od zwycięstwa i potem taki wielki zjazd, prawda? I oczekiwania, że dziesięć milionów nagle coś z PiS-em zrobi. Ale to jest realna polityka. Miałem zebrać te dziesięć milionów i co z nimi zrobić?”. Sugestia jest czytelna: jeśli „zjazd”, to Rafał. A Borysowi 10 milionów udałoby się zebrać, tylko jak potem taką masą zarządzać. Borys to przecież wprawdzie hetman polny wielki, ale nawet najwięksi jego poprzednicy (Stanisław Żółkiewski, Stefan Czarniecki, Jan Sobieski) nie daliby rady z 10 milionami. Musiał więc odpuścić.
Po przerobieniu „przesławnego lania” na wielki, choć potencjalny tryumf, przeszedł Borys Budka do konkretów. I tu już można sobie tylko wyrywać włosy z głowy (Budka ma niewiele, więc spadnie to na innych). Borys wielki polny chce na przykład „przebudowy całego aparatu skarbowego. Z represyjnego, który ściga, na taki, który pomaga i rozumie. Czego symbolicznym wyrazem byłoby przemianowanie urzędów skarbowych na centra pomocy podatnikom”. Czytając to można się zalać łzami: żadnych represji, kar czy choćby przygan, tylko pomoc i zrozumienie. Zaraz, zaraz! Ale to już było. Za rządów PO już działały „centra pomocy podatnikom”. I pomogły nie zapłacić 250 mld zł podatku VAT, o innych daninach nie wspominając. Cóż to był za wspaniały okres opiekowania się podatnikami!
Jak już Borys wielki polny zreformuje podatki, to zajmie się uczelniami. Przecież „my wciąż na naszych uniwersytetach mamy kierunki, które – mówiąc delikatnie – odbiegają od oczekiwań nowoczesnego państwa. No, nie bójmy się powiedzieć, że państwo finansuje naukę ludzi, którzy po tych studiach nie będą mieli zatrudnienia”. Co jest niepotrzebne? „Chociażby wydziały teologiczne. Czy historyczne”. Wszak „nie da się wyłącznie na studiach historycznych budować nowoczesnego państwa”. Ale zapewne już na studiach gender jak najbardziej. A historii znać nie trzeba, bo kto by spamiętał te wszystkie wydarzenia, a tym bardziej je zrozumiał i wyciągnął wnioski. Ważniejszy jest zapewne „aktywizm”, bowiem „aktywiści” może zrobią to, czego nie udało się ruchowi 10 milionów skondensowanemu do 18 tysięcy, czyli przyniosą Borysowi wielkiemu polnemu władzę na tacy.
Człowiek wykształcony historycznie to zakała, przyszłość to aktywista biegły w feminatywach i innych genderowych osiągnięciach na miarę równań Maxwella, Einsteina czy Schroedingera. A jeszcze ta obskurancka teologia. Nie wspominając o teologii chrześcijańskiej, wiadomo że przechowalni ciemnoty, dokąd teologia doprowadziła na przykład Żydów, naród Księgi. I zapewne równie zbędna jest filozofia, z której Borys wielki polny zdaje się nic nie kumać. Zresztą, kogo obchodzi jakiś Platon sprzed 2400 lat. Albo Immanuel Kant sprzed 250 lat. Albo nawet jakiś zmarły kilkanaście lat temu Leszek Kołakowski.
Najzabawniejsze w nadających się w ogóle do wymienienia wielkich ideach Borysa Budki są jego dywagacje na temat prawa. Tym zabawniejsze, że jest on prawnikiem z wykształcenia, a nawet był u Ewy Kopacz ministrem sprawiedliwości. Tu już wyrywanie włosów z głowy nie wystarczy. Na początek „należy wygasić [mandaty członków KRS] i wybrać nową KRS w powszechnych wyborach, których dokonają sędziowie”. Wiadomo, w konstytucji jest zapisane, że sędziowie wybierają. To znaczy jest napisane, że wybiera się „piętnastu członków spośród sędziów”, ale co to za różnica, czy „spośród” czy „przez”, skoro ostatecznie chodzi o sędziów. O „powszechnych wyborach” też nic nie ma w konstytucji, ale chyba Borys Budka lepiej wie, jak czytać konstytucję niż konstytucjonaliści, a tym bardziej Trybunał Konstytucyjny.
Trybunał Konstytucyjny nadaje się wyłącznie do zaorania. Choćby dlatego, że „na podstawie postępowania dyscyplinarnego należy usunąć sędziów TK, którzy są dublerami, oraz tych, którzy orzekali z dublerami”. W polskim prawie nie ma wprawdzie pojęcia „dubler”, ale za to jest w polityce, a to przesądza. I nieważne, że „oryginałem” sędziego nie może być ktoś, kto nie złożył ślubowania przed prezydentem. Ktoś taki nie może być nawet „dublerem”, bo jest tylko byłym kandydatem na sędziego TK. Ale to detal, skoro chodzi o zarażanie. To znaczy „dublerzy” zarazili wszystkich innych, więc „Trybunał musi zostać wybrany na nowo”. Wiadomo: zarażony – wyeliminowany.
Jeśli jeszcze komuś zostało trochę włosów na głowie, teraz niechybnie je sobie wyrwie albo same wypadną. Oto bowiem Borys Budka głosi, że wszystkie wyroki, które zapadły w zarażonym TK „są nieistniejące”, ponieważ „każdy wyrok, w którego uchwaleniu brali udział dublerzy albo sędziowie orzekający z dublerami, z mocy prawa jest nieważny”. To prawo to wola Borysa Budki i jemu podobnych. Ale to dopiero początek: sędziowie sądów powszechnych wskazani przez nową KRS powinni zostać zweryfikowani i „jeżeli ktoś nie przejdzie [weryfikacji], wprowadzić [należy] możliwość wznowienia procesu sądowego, w którym wyrok został wydany z udziałem takiego sędziego”. Pomijając już skojarzenia ze stanem wojennym i weryfikacją wielu grup zawodowych, to pomysł na wywalenie w powietrze całego wymiaru sprawiedliwości, co wcześniej (w związku z pomysłem PO cofnięcia wszystkich zmian w prawie jednym aktem) wyśmiała zapewne bliska Borysowi Budce prof. Ewa Łętowska. Ale czy Budka musi się znać na prawie? On tylko skończył prawo i uważa się za prawnika.
Dla tych wszystkich, którym już nic na głowie nie zostało jest jeszcze pomysł, „żeby na poziomie lokalnym obniżyć próg wyborczy do 16. roku życia”. Dlaczego tylko lokalnie i dlaczego 16 lat? Już dwunastolatki powinny głosować, bo chodzi o ich los, a nie stare zgredy bez przyszłości. Czynne prawo wyborcze powinno być odbierane po sześćdziesiątce. A bierne prawo wyborcze mogłoby dotyczyć już piętnastolatków. W końcu Jadwiga Andegaweńska została królem Polski mając lat dziesięć. A współczesne dziesięciolatki mają te wszystkie smartfony i tablety oraz zawarte w nich mądrości, więc nadają się do bycia wybieranymi i do rządzenia nawet bardziej. A piętnastolatki to w ogóle są do przodu. I z tymi nastolatkami Borys Budka „zmieni filozofię państwa”. Trzeba bowiem „myśleć o drobnych sprawach”, a nie wymyślać „jakieś wielkie CPK, przekop Mierzei Wiślanej”. Małe jest piękne. Z małym rozumem na czele.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/543962-male-jest-piekne-czyli-plan-borysa-budki