Ambasadorem w Wiedniu ma zostać Bartosz Jałowiecki. To dyplomata z poglądami na politykę zagraniczną mocno odbiegającymi od deklarowanych przez rządzący dziś obóz. I nic w tym dziwnego, bo jest dobrym znajomym i protegowanym Radosława Sikorskiego. Na dodatek jego CV zawiera liczne wysokie funkcje w firmach Ryszarda Krauzego. Czy tak ma wyglądać „dobra zmiana” w polskiej dyplomacji, czy to może kolejny krok do przygotowania naszych służb zagranicznych pod powrót PO do władzy?
Kandydatura Jałowieckiego jeszcze nie została ogłoszona, ale w rządzie trwają już konsultacje w tej sprawie. Potwierdziliśmy to w dwóch niezależnych źródłach. Z naszych informacji wynika, że dyplomatę na kierunek wiedeński forsuje MSZ.
Kim jest Bartosz Jałowiecki? W 2011 r. został ambasadorem w Luksemburgu. Radosław Sikorski „wyciągnął go” prosto z foteli dyrektora ds. komunikacji w Prokom Investments i prezesa fundacji Ryszarda Krauzego, gdzie w zarządzie towarzyszył mu m.in. Marcin Dukaczewski, syn b. szefa WSI. Obaj zasiadali też w radzie nadzorczej Prokomu oraz należącego do Prokomu Petrolinvestu (jak wynika z dokumentów KRS, Jałowiecki opuścił ją dopiero 1,5 roku po objęciu placówki w Luksemburgu).
Co sprawiło, że Ryszard Krauze postanowił „przejąć” młodego dyplomatę dla swoich interesów? Na pewno nie zdolności menedżerskie przy transakcjach międzynarodowych. Tu Jałowiecki nie za bardzo ma się czym pochwalić. W 2001 r. został odwołany z funkcji szefa Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Był to efekt prac specjalnej rządowej komisja, która badała, jak doszło do tego, że wskutek wymiany marek na złotówki ofiary III Rzeszy straciły 54 mln zł. Jako winnego wskazała zwłaszcza Jałowieckiego, który podpisał niekorzystną dla strony polskiej umowę.
Tak czy owak, jeden z najbogatszych Polaków mu zaufał i jeśli chodzi o działalność biznesową, śmiało można o Jałowieckim mówić, że jest „człowiekiem Krauzego”. W dyplomacji – że jest „człowiekiem Sikorskiego”.
„Dziennik Gazeta Prawna” pisał w 2013 r.:
Minister Sikorski zna się z Jałowieckim od lat. Gdy ten pełnił funkcję doradcy w kancelarii Jerzego Buzka, Sikorski był wiceministrem spraw zagranicznych. A w latach 2002–2005 obaj pracowali dla Nowej Inicjatywy Atlantyckiej działającej przy neokonserwatywnym think tanku American Enterprise Institute. Jałowiecki był tam koordynatorem programowym, a Sikorski dyrektorem wykonawczym.
Sama dobra znajomość z Sikorskim nie jest oczywiście grzechem dyskwalifikującym z zajmowania wysokich stanowisk. Jednak w tym wypadku mówimy też o ich wspólnej wizji polityki zagranicznej, która znacząco „rozjeżdża się” z tym, co deklaruje obóz Zjednoczonej Prawicy.
W grudniu 2011 r. w „Rzeczpospolitej” ukazał się jego artykuł będący obroną słynnego „hołdu berlińskiego” złożonego przez Sikorskiego.
Prawdopodobnie będę pierwszym ministrem spraw zagranicznych, który tak mówi, ale to powiem: mniej się obawiam niemieckiej siły, niż zaczynam bać się niemieckiej bezczynności.
–- mówił wówczas Sikorski i domagał się większej federalizacji Unii Europejskiej. Jałowiecki kilkanaście dni później pisał w „Rz”:
Zdaniem krytyków ministra Sikorskiego federalizacja Unii miałaby nam odebrać suwerenność. Jednocześnie ci sami ludzie argumentują, że dzięki coraz dalej idącej integracji wzrasta siła takich państw, jak Francja i Niemcy. No to jak to w końcu jest? Czy Niemcy i Francja są czy nie są suwerenne? Czy integracja Unii doprowadza do zmniejszenia roli państw narodowych czy do ich zwiększenia? Bo jeżeli dzięki integracji europejskiej Niemcy są teraz tak silni jak nigdy dotąd, to chyba integracja działała na ich korzyść? A czy Niemcy byliby tacy silni, gdyby byli poza Unią? Szczerze wątpię.
A skoro dzięki Unii Niemcy wyrosły na taką potęgę, to dlaczego Polska miałaby być gorsza? Dlaczego, postępując jak oni i angażując się na rzecz dalszej integracji, nie mielibyśmy osiągnąć w Unii lepszej pozycji?
Jeśli pisał to śmiertelnie poważnie, to jego słowa świadczą nie tylko o niewłaściwym rozeznaniu polskiego interesu, który nie idzie w parze z federalizacją Unii (z perspektywy dekady widać to jeszcze lepiej), lecz również o głębokiej naiwności, skoro rysował tak bałamutną drogę do budowy polskiej potęgi w Europie.
Jego artykuł kończył się w taki sposób:
Wspólnota europejska, zgodnie z apelem Winstona Churchilla z 1946 r., będzie dalej zmierzać w kierunku czegoś na kształt Stanów Zjednoczonych Europy. A my jako Polacy mamy wybór: czy dalej reformować nasze państwo i podążać drogą pogłębienia integracji z zachodnią Europą, aby wreszcie stać się jej nieodłączną częścią i na wieki zapewnić pokój i dobrobyt naszym obywatelom, czy pozostać krajem, który wciąż się miota pomiędzy Wschodem a Zachodem?
Ktoś powie: to było lata temu, człowiek się pomylił, zdarza się. Ale pan ambasador poglądów nie zmienił. W 2015 r. zabierając głos ws. książki Jana Zielonki „Koniec Unii Europejskiej?” podtrzymał koncepcję Sikorskiego, znów domagał się głębszej integracji w formule federacyjnej i przekonywał, że dla Polski „najważniejszy jest sojusz z Niemcami”. A w ogóle, to współpraca z Berlinem stanowi „remedium na przezwyciężenie kryzysów w Europie”. Później już głosu nie zabierał. W połowie 2016 r. został odwołany z Luksemburga i zniknął z przestrzeni publicznej. Przez rok zasiadał w zarządzie spółki posiadającej internetowy sklep z częściami samochodowymi.
Każdy ma prawo do poglądów, nawet takich, których wcielenie w życie oznacza marginalizację Polski. Ale nie każdy musi robić karierę w dyplomacji i obejmować ważne placówki zagraniczne.
W kręgach władzy o kandydaturze Jałowieckiego na ambasadora w Wiedniu mówi się już jako o „aferze”. Czy MSZ dopnie swego? Czy kandydata zaakceptuje sejmowa komisja spraw zagranicznych? Czy zielone światło da pałac prezydencki?
Na zdrowy rozum to mało prawdopodobne. Ale w ostatnim czasie nie takie rzeczy widzieliśmy, by wspomnieć tylko niedawną nominację na ambasadora w Moskwie dla Krzysztofa Krajewskiego – jak się okazuje, b. sekretarza Jerzego Urbana.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/543918-dobra-zmiana-w-dyplomacji-czy-na-pewno