Wizyta, którą premier Mateusz Morawiecki złożył dziś we Francji jest jego pierwszą od ponad trzech lat. W międzyczasie w Paryżu gościł prezydent Andrzej Duda, a w lutym 2020 roku do Warszawy przyleciał prezydent Emmanuel Macron, który mówił przy tej okazji o „wspólnej roli”, którą mogłyby odegrać oba kraje w Europie. W dziedzinie obronności, opodatkowania gigantów technologicznych, polityce rolnej czy ochrony klimatu. Dało się wtedy zauważyć wyraźną zmianę tonu u francuskiego prezydenta, który jeszcze rok wcześniej nazwał Polskę „hamulcowym” walki ze zmianami klimatycznymi w Unii Europejskiej i zachęcił młodzieżowy aktyw z „Fridays for Future”, by protestował w Polsce.
Zmiana tonu
Ta zmiana tonu była podyktowana gotowością Warszawy by dokonać transformacji energetycznej za pomocą atomu, dziedziny w której, jak podkreślił wówczas Macron „Francja ma duże doświadczenie”. Ergo: jest interes do zrobienia, jak sprzedaż Polsce odpowiedniej technologii. Dlatego choć francuski prezydent podczas swojej wizyty poparł działania Komisji Europejskiej wobec Polski, jednocześnie nazwał spór z Warszawą i Brukselą o praworządność „problemem europejskim”, a nie bilateralnym, i przyznał, że „nie ma prawa pouczać Polaków”. Chwalił także współpracę gospodarczą obu krajów, która mimo różnić ideowych i politycznych rozwija się prężnie. Była też mowa o ożywieniu Trójkąta Weimarskiego, który w ostatnich latach okazał się formatem całkowicie martwym.
Wizyta polskiego premiera w Paryżu ma być więc kontynuacją zapoczątkowanego w minionym roku przez francuskiego prezydenta nowego otwarcia w obustronnych relacjach. Francusko-niemiecki motor coraz bardziej zgrzyta, a Paryż zawsze poszukuje sojuszników, kiedy słabną jego relacje z Berlinem. Poza tym Polska po brexicie jest piątym państwem Unii pod względem liczby mieszkańców i szóstym, jeśli chodzi o PKB. Jest po prostu zbyt duża, by ją całkowicie zignorować. A wspólnych interesów nie brakuje: obrona energetyki jądrowej, którą Niemcy chcą w ramach Europejskiego Zielonego Ładu całkowicie wyprzeć z Europy, infrastruktura, czyli sprzedaż Polsce francuskich pociągów dużych prędkości potrzebnych przy budowie połączeń z Centralnym Portem Komunikacyjnym, opodatkowanie gigantów cyfrowych, współpraca branży kosmicznej i obronnej. Obie strony, jak podkreślił premier Morawiecki zresztą podczas dzisiejszej, wspólnej konferencji prasowej z Macronem, dążą także do „europeizacji przemysłu” oraz szybkiego wdrożenia Funduszu Odbudowy.
Dobry i zły policjant
To wszystko brzmi oczywiście dobrze, ale nie należy zapominać o tym, że są to rzeczy, które leżą przede wszystkim w interesie Francji. To Francja chce nam sprzedać elektrownie jądrowe oraz wciągnąć Polskę do francusko-niemieckiego projektu budowy europejskiego czołgu nowej generacji. Są to też głównie sprawy gospodarcze, bo na płaszczyźnie politycznej dalej panuje chłód. A Macron nie stroni, jak już mieliśmy okazję się przekonać, od brudnych zagrywek, jeśli może mu to posłużyć na rynku wewnętrznym. Tak właśnie należy rozumieć ubiegłotygodniową wizytę w Warszawie ministra ds. europejskich Clementa Beaune’a, który skarżył się na brak możliwości odwiedzin rzekomych „stref wolnych od LGBT”. To taka gra w dobrego i złego policjanta: Beaune bronił praworządności, a teraz Macron z Morawieckim w Paryżu załatwią intratne interesy. W końcu gospodarz Pałacu Elizejskiego już rozpoczął kampanię przed wyborami prezydenckimi w maju 2022 r., i musi bronić reputacji czołowego piewcy europejskich wartości.
Bo gdy się tak bliżej przyjrzeć Polskę i Francję naprawdę wiele dzieli: Macron walczy o pogłębienie integracji UE, czyli powstanie twardego, europejskiego jądra, krytykuje Polskę za jej stosunek do migracji, oraz stosuje protekcjonizm – to Paryż przeforsował niekorzystną dla Polski oraz innych krajów Europy Środkowej i Wschodniej dyrektywę o pracownikach delegowanych. Do tego dochodzą ciągłe, retoryczne prztyczki, o dumpingu socjalnym, praworządności czy stosunku do Rosji, który w Warszawie i Paryżu jest diametralnie inny. Należy przy tej okazji także przypomnieć wysiłki Macrona, by podzielić nasz region – na ten lepszy i na ten gorszy. W 2017 i 2018 r. francuski prezydent odwiedził szereg krajów Europy Środkowo-Wschodniej, jak Rumunię czy Czechy, a nasz kraj zupełnie pominął. Pytanie więc co pozostanie z nowego otwarcia, jeśli Polska nie kupi francuskiej technologii nuklearnej (a to jest bardzo możliwe, obecnie negocjujemy z Amerykanami) czy nie wjedzie do programu budowy europejskiego czołgu? Pole do popisu jest tu dosyć wąskie. A Paryż podchodzi do relacji z Warszawą nad wymiar transakcyjnie.
Brak oczekiwań
Oczywiście współpraca Polski i Francji w celu równoważenia Niemiec byłaby dla obu państw korzystna, ale Paryż wcale do tego nie dąży – motor francusko-niemiecki to mimo zgrzytów wciąż wygodny lewar dla francuskich, wielkomocarstwowych aspiracji. Paryż nie zrezygnuje także z Rosji, którą usilnie próbuje wciągnąć do Europy, argumentując to własnymi interesami, m.in. na Bliskim Wschodzie. Na poziomie ekonomicznym współpraca się więc rozwija (Polska eksportuje towary do Francji, francuskie firmy inwestują nad Wisłą), ale na poziomie politycznym dalej mamy pat. Dlatego nie należy oczekiwać zbyt wiele po wizycie premiera Morawieckiego w Paryżu. Tym bardziej, że Francja, podobnie jak Polska, zmaga się obecnie z trzecią falą pandemii Covid-19, i Macron, tuż po wspólnej konferencji prasowej z Morawieckim, udał się na spotkanie z przedstawicielami regionu Ile-de-France, by debatować nad ewentualnym zaostrzeniem obowiązujących tam restrykcji
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/543495-wizyta-morawieckiego-u-macrona-czyli-co-polsce-po-francji