Chyba po raz pierwszy w dziejach mamy na świecie tylu zawodowych rewolucjonistów, którzy jednakowoż nie są w stanie wywołać rewolucji w tradycyjnym sensie.
I po raz pierwszy są to rewolucjoniści opłacani przez państwa (w szerokim znaczeniu), w których mieliby dokonać rewolucji. Można by powiedzieć, że – znowu po raz pierwszy (wyjąwszy rewolucjonistów z tajnych służb, z Ochraną i Jewno Azefem na czele) – zawodowi rewolucjoniści są częścią establishmentu, zamiast być tymi, którzy wszelki establishment zwalczają. Ale to znacznie bardziej skomplikowane.
W czasach wielkiego rozwoju mediów, w tym tzw. społecznościowych, zawodowi rewolucjoniści nie chcą i nie mogą być anonimowi (tym bardziej że nikt ich nie ściga, a wręcz przeciwnie), gdyż nie mogliby spełniać swej funkcji. Jeśli dodać do tego wielkie pokłady narcyzmu, które zawsze zawodowych rewolucjonistów charakteryzowały (wystarczy obejrzeć świetny film Agnieszki Holland „Gorączka”, na podstawie powieści Andrzeja Struga „Dzieje jednego pocisku”), współcześni zawodowi rewolucjoniści więcej czasu przeznaczają na lans niż działalność. Wymieńmy tylko Bartosza Staszewskiego, Michała Szutowicza (Margot), Martę Lempart, Klementynę Suchanow czy Roberta Biedronia i Sylwię Spurek.
Duża część NGO to są (niestety) zawodowi rewolucjoniści, a ich pozarządowość polega na tym, że dostają pieniądze głównie od rządów, lecz ich droga jest tak bardzo wydłużona, że ten rządowy ślad ginie (choć nie zawsze). Współcześni zawodowi rewolucjoniści są głównie po to, żeby nie robić klasycznej rewolucji, czyli żeby uśpić czujność. Są więc pozornie kontrrewolucyjnym narzędziem rządów i międzynarodowych instytucji oraz organizacji. Zawodowi rewolucjoniści są głównie od ewolucji. W różnych wariantach. Rządy wmontowują w swoje polityki cele zawodowych rewolucjonistów sądząc, że to da im kontrolę nad kierunkiem ewolucji. To złudzenie, którego skutki najlepiej widać w Niemczech, a ostatnio także w USA, w związku z „progresywnymi” działaniami prezydenta Joe Bidena.
Jednym z rewolucjonistów przez ewolucję był Rudi Dutschke, czołowa w latach 60. i 70. postać wojującego neomarksizmu, autor koncepcji „długiego marszu przez instytucje”, przedstawionej w 1967 r. Polegała ona na stwierdzeniu, że skoro instytucje starego (kapitalistycznego) systemu są trwałe i całkiem odporne na ataki rewolucjonistów z zewnątrz, trzeba z „zewnętrznej”, rewolucyjnej strategii zrezygnować, wprowadzając do tych instytucji swoich ludzi, którzy je zdezorganizują, zdemoralizują, rozmontują i zniszczą od środka, a potem przebudują wedle własnych potrzeb.
Najważniejsze cele rewolucji przez ewolucję polegały na zniszczeniu tożsamości płciowej (seksualnej), stąd triumfalny pochód gender. Polegały na zniszczeniu tożsamości narodowej (wspólnotowej), stąd wielka wojna z nacjonalizmami i ksenofobią. Polegały na niszczeniu tożsamości religijnej (społeczne funkcje w stylu Emila Durkheima zamiast Dekalogu i systemu wartości), stąd antyklerykalizm na sztandarach i postulaty rozprawy z Kościołem. Chodzi także o zniszczenie rodziny jako fundamentu wspomnianych tożsamości oraz filaru wychowania, zakorzenienia w tradycji i kulturze, przekazywania wzorów moralności. Małżeństwo może zostać, tym bardziej że oznacza związek dowolnych osób.
Ponad niszczeniem różnego rodzaju tożsamości i rodziny jest przekształcenie języka, które obecnie nabrało dużego przyspieszenia. Na naszych oczach język staje się elementem dyskryminacji, opresji i reedukacji (Lewica Razem reedukuje się właśnie po tym, jak Urszula Kuczyńska, asystentka posła Macieja Koniecznego, popełniła zbrodnię językowej transfobii). A to dlatego, że państwa oraz międzynarodowe organizacje (jak Unia Europejska) zgadzają się na nakładanie kar i sankcji na tych, którzy na opresyjną funkcję języka się nie zgadzają.
Obok „długiego marszu przez instytucje” mamy koncepcję „hegemonii kulturowej”, autorstwa włoskiego komunisty Antonia Gramsciego. Chodzi o trwałą dominację w sferze kultury, co ma być podstawą najpierw sprawowania rządu dusz, a potem władzy politycznej i wszelkiej innej. Strategia „hegemonii kulturowej”, szczególnie w sferze kultury masowej, święci obecnie triumfy, o jakich Gramsciemu się nie śniło. A te triumfy oznaczają coraz większą kastrację kultury z jednej strony (z niepoprawnych treści i form) oraz uczynienie z kultury pały, brzytwy i straszaka z drugiej strony. Żeby wytępić wolność słowa traktowaną jako wstęp do mowy nienawiści albo wręcz jej przejaw. Za „hegemonię kulturową” odpowiedzialni są przede wszystkim „intelektualiści organiczni” (też pojęcie Gramsciego, najbardziej pasujące obecnie do tzw. influencerów), którzy mają dbać o właściwy kształt kultury i akulturacji.
Rewolucja przez ewolucję odbywa się poprzez wykorzystywanie (w wielu dziedzinach i w różnym czasie) tzw. okna Overtona (od nazwiska prawnika Josepha Overtona). Chodzi o to, żeby to, co wydaje się nieprzekraczalnym tabu, co jest zabronione, nie do pomyślenia, stało się jak najbardziej do pomyślenia, potem oswojenia, zostało uznane za racjonalne, zyskało popularność, a na końcu, aby stało się częścią obowiązującego prawa. Taki proces zajmuje lata, ale gdy zaangażuje się do tego polityków, „intelektualistów organicznych” (influencerów), media oraz wprowadzi do kultury masowej, prawie zawsze daje się osiągnąć zamierzone cele.
Obecnie obserwujemy otwarcie wielu okien Overtona, a sprawy, które się w nich pojawiły są już na etapie uznania za racjonalne, popularne, a często także zalegalizowane. Przykładem może być świeża deklaracja Parlamentu Europejskiego w sprawie uznania UE jako wielkiej „strefy wolności LGBT” (und so weiter). Zawodowi rewolucjoniści zajmujący się pożądaną ewolucją społeczeństw, państw i międzynarodowych instytucji oraz organizacji mogą się okazać skuteczniejsi niż rewolucjoniści. A to dlatego, że są wspomagani, a wręcz rozpieszczani przez bardzo wiele podmiotów i przy tym się świetnie bawią.
Bycie zawodowym rewolucjonistą to dziś przyjemność i świetna zabawa, bo gwarantuje życie lekkie, łatwe i przyjemne. Oczywiście rewolucjoniści mają własną martyrologię i przedstawiają się jako najbardziej prześladowani we współczesnym świecie, tylko to kompletna lipa. To nie oni są dyskryminowani, tylko oni dyskryminują, i to jest jedyna akceptowana, a wręcz pochwalana forma dyskryminacji. A rządy i organizacje międzynarodowe hołubiąc zawodowych rewolucjonistów, szykują także dla siebie gilotynę (albo szubienicę), a na pewno gułag. Może nie w pierwszej kolejności, ale na pewno. Przekonanie, że jeśli się hoduje i hołubi własnych rewolucjonistów, to nie będzie rewolucji, jest wyjątkowo naiwne. Efektem ewolucji będzie bowiem taka rewolucja, że nie będzie co zbierać. A kaci rewolucji-ewolucji będą mieli pełne ręce roboty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/542862-ue-jako-wielka-strefa-wolnosci-lgbt-to-nie-wyglup
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.