Miało być lepiej, bardziej transparentnie i rzekomo taniej. Jest dokładnie odwrotnie. Mowa o Operze Wrocławskiej, w której rządy nowej dyrektor przynoszą kolejne skandale. Po tym, jak w podejrzanych okolicznościach pozbyto się z Opery Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego, jego następczyni, łamiąc procedury, podpisała wartą niemal 3 miliony zł umowę z nowym dyrektorem artystycznym i rozpoczęła rządy twardej ręki. Portal wPolityce.pl dotarł do szokującej ankiety, z której wynika, że pracownicy opery poddawani są ciągłemu mobbingowi. W tle tej sprawy jest wielka polityka, działka warta miliony i wrocławski układ, który nie wybacza tym, którzy chcieli go przeciąć.
Nie wszyscy jednak narzekają na nowe porządki dyrektor Haliny Ołdakowskiej. To ona przeforsowała, że dyrektorem artystycznym Opery został Mariusz Kwiecień, a dyrektorem muzycznym Bassem Akiki. Ten pierwszy zarobi na swoim dyrektorstwie niemal 3 miliony złotych (cztery sezony)! Sprawa odbiła się szerokim echem, a w placówce zapowiedziano kontrole. Dlaczego Mariusz Kwiecień zdobył tak intratną posadę? Opera Wrocławska zapewnia o jego profesjonalizmie oraz o tym, że umowę z firmą Kwietnia podpisano, gdyż zna on liczne języki obce i jest wspaniałym fachowcem. Okazuje się jednak, że skandal z olbrzymim kontraktem dla dyrektora Kwietnia oburzył nawet Urząd Marszałkowski we Wrocławiu, który przez długi okres przymykał oko na wyczyny dyrektor Ołdakowskiej. Media informowały, że doszło do naruszenia procedur dot. podpisania umowy z Kwietniem. Okazało się, że Kwiecień powinien podpisać umowę z Zarządem Województwa Dolnośląskiego. Tak się jednak nie stało. Dlaczego? Lokalne media informowały, że olbrzymie zarobki nowego dyrektora mogłyby naruszać ustawę kominową. Sprawą zainteresowała się Najwyższa Izba Kontroli. Związki zawodowe wprost stwierdziły, że doszło do złamania prawa. Kwiecień założył firmę, która podpisała kontrakt z Operą Wrocławską. Tylko tak można było zapłacić mu gigantyczne pieniądze za cztery sezony „dyrektorowania” w operze.
Porażająca ankieta
Dobre samopoczucie dyrektora Kwietnia oraz pani Ołdakowskiej jakoś nie przekłada się na zadowolenie zespołu. Z ankiety przeprowadzonej wśród artystów i pracowników Opery Wrocławskiej, do której dotarł portal wPolityce.pl wynika, że artyści poddawani są nieustannemu mobbingowi. Z dokumentu datowanego na 12.02.2021 wyłania się porażający obraz, który bardziej przypomina obóz pracy niż pałac sztuki, jakim powinna być opera. Okazuje się, że ankietę przeprowadzono na wniosek samych pracowników, którzy boją się wyrażać swoich opinii na temat rządów nowej dyrektor placówki. 94 proc. ankietowanych nie jest zadowolonych z atmosfery panującej w Operze. Przeciwnego zdania jest zaledwie 3 proc. pracowników pytanych przez ankieterów. 60 proc. grupa ankietowanych czuje się poniżana, obrażana, nieszanowana, a nawet nękana. O nierównym traktowaniu mówi 77 proc. pytanych pracowników opery. 80 proc. ankietowanych odczuwa stres. O niepokojących sytuacjach pracownicy informowali Marka Prętkiego, który jest kierownikiem baletu w Operze Wrocławskiej. Niestety, pracownicy nie odczuli, że zaszła zmiana w ich traktowaniu.
Walka Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego
O podobnych praktykach jak te wymienione w ankiecie nie było mowy, gdy dyrektorem Opery Wrocławskiej był Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Gdy w 2016 roku obejmował posadę, wszyscy oczekiwali poprawy sytuacji w zaniedbanej placówce. O rozczarowaniu nie mogło być mowy. Wcześniej, ten wybitny menadżer i artysta, z powodzeniem stworzył Operę i Filharmonię Podlaską. W trudnej sytuacji politycznej (Sejmikiem Województwa rządzą lokalni samorządowcy i Prawo i Sprawiedliwość) zreformował wrocławską placówkę i rozpoczął przygotowania do wielkiej inwestycji mającej na celu rozbudowanie Opery Wrocławskiej. Rozbudowa ma się odbywać na działce nazywanej „najdroższą we Wrocławiu”. Na działce istnieje prywatny parking. Gra toczy się o olbrzymie pieniądze. Parcela warta jest 35 milionów złotych W tym momencie zaczynają się problemy Nałęcza-Niesiołowskiego, które wielokrotnie opisywaliśmy w portalu wPolityce.pl.
CZYTAJ WIĘCEJ: [UJAWNIAMY. Polityka i najdroższa działka we Wrocławiu powodem odwołania dyrektora opery? Kulisy operacji wymierzonej w Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego
NIK, minister kultury i upadek dyrektora
W styczniu 2018 roku do Opery wchodzą kontrolerzy NIK. Zblatowana z częścią sejmikowej władzy lokalna „Gazeta Wyborcza” grzmi o rzekomych nieprawidłowościach. Nałęcz-Niesiołowskiemu zarzuca się, że będąc dyrektorem, sam ze sobą podpisuje umowy na dyrygowanie zespołem. Kontrolerów, media i samego Urzędu Marszałkowskiego nie interesuje, że taki model kosztuje taniej niż zatrudnianie licznych dyrygentów. Urząd Marszałkowski „zapomniał” też, że na takie umowy sam wyraził zgodę. Akcja wymierzona w dyrektora jest precyzyjna i dobrze zaplanowana. Najwyższa Izba Kontroli brnie w absurdalne zarzuty. Kontrolerzy przekonują np., że praca dyrygenta nie jest „dziełem”. Łatwo się domyślić, że nie mają pojęcia o specyfice działania opery. Kontrola kończy się kuriozalnym doniesieniem do prokuratury. Trwa medialny lincz na Marcinie Nałęcz-Niesiołowskim. Traci on posadę dyrektora. Nikt nie czeka na wynik śledztwa, nikt nie weryfikuje ustaleń pokontrolnych.
Nałęcz-Niesiołowskiego broni ministerstwo kultury, ale padają zarzuty, że obrona jest niemrawa, szczególnie w kontekście dziesiątków milionów złotych, które resort przeznacza na Operę Wrocławską. Przy okazji tej sprawy widać, że państwo przeznacza na kulturę gigantyczne kwoty, ale nie ma niemal żadnego narzędzia kontrolnego, jak dane placówki i urzędy marszałkowskie wydatkują publiczne środki. Prawo jest bezradne, ale na szczęście nie zawsze jest ślepe. Świadczy o tym fakt, że Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu nie dopatrzyła się żadnych nieprawidłowości w działaniach Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Kompromitacja Najwyższej Izby Kontroli, medialnych i urzędniczych hejterów nie zmienia sytuacji. Nikt nie przeprasza byłego dyrektora Opery Wrocławskiej, nie przywraca go na stanowisko. Nowa dyrektor przeprowadza swoje porządki. Afera z milionowym kontraktem dla Kwietnia jest jedną z przyczyn obsadzenia Ołdakowskiej na stanowisku.
Proces i skandaliczny wyrok
Marcin Nałęcz-Niesiołowski walczył nie tylko z kuriozalną kontrolą NIK. Mierzył się też z Urzędem Marszałkowskim, który po podejrzanej nagonce medialnej, nie tylko odciął się od niego, ale także publicznie go poniżał i pomawiał. Michał Bobowiec z Zarządu Województwa Dolnośląskiego, kilka dni po odwołaniu Nałęcz-Niesiołowskiego publicznie zaatakował byłego dyrektora Opery Wrocławskiej. W mediach społecznościowych i w wywiadach dla lokalnej prasy Bobowiec przekonywał, że Nałęcz-Niesiołowski miał się dopuścić nadużyć, naruszeń prawa, itd. Wszystko miały potwierdzać „kontrole” NIK i samego Urzędu Marszałkowskiego. Były dyrektor Opery Wrocławskiej kieruje do sądu prywatny akt oskarżenia. Bobowiec podtrzymuje przed sądem wszystko co powiedział w przestrzeni publicznej. W trakcie rozprawy zeznaje właścicielka firmy, która dzierżawiła od Opery sporną działkę, która miała być przeznaczona na rozbudowę Opery Wrocławskiej. Czy taki świadek rzeczywiście mógł stanowić dla sądu wartość obiektywnej oceny? Przecież w interesie firmy parkingowej było pozbawienie Nałęcz-Niesiołowskiego stanowiska dyrektora. Cenna działka mogła wtedy wrócić do „obrotu”. Sąd uwierzył we wszystko co zeznawał oskarżony przez Nałęcz-Niesiołowskiego urzędnik oraz zeznający w sprawie świadkowie. Mało tego. Sąd nie wziął także pod uwagę faktu, że prokuratura nie dała wiary w rewelacje, które NIK zawarł w doniesieniu o możliwości popełniania przestępstwa!
Nie mogę zrozumieć jak sąd mógł uznać słowa pana Bobowca, z których wynikało, że sam ze sobą ustalałem wynagrodzenie za pracę, za wypowiedziane „przez pomyłkę”. Przecież pan Bobowiec nie wypowiedział tych słów przez przypadek, szczególnie, że sam różne umowy podpisywał. Z przekazu medialnego wynika dziś, że ja zarabiałem w sposób nieuczciwy. Taki był przekaz. Sąd nie odniósł się do ustaleń prokuratury, nie chciał tego uwzględnić. Stwierdził, że doszło do przypadkowego użycia słów przez pana Bobowca. Tylko, że to „przejęzyczenie pozbawiło mnie pracy i dobrego imienia
– przyznaje Marcin Nałęcz Niesiołowski, w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
Z układem nikt nie wygra
Dla wielu komentatorów i obserwatorów sprawy Nałęcz-Niesiołowskiego jest jasne, że ten wybitny dyrygent wpadł w klasyczny lokalny układ, gdzie nie liczą się fachowość i uczciwość, ale znajomości i partykularny interes. Co z tego, że prokuratura nie dopatrzyła się przestępstw w działaniu artysty? Dla układu nie ma to żadnego znaczenia. Warto też zwrócić uwagę na bilans tej sprawy. To smutna konstatacja. Wybitny fachowiec traci pracę w okolicznościach, które budzą wiele pytań. W tle jest działka warta krocie, polityczny labirynt w Sejmiku Województwa Dolnośląskiego i abnegacja kontrolerów NIK. Nałęcz-Niesiołowskiego zastępuje osoba, która doprowadza do afery związanej z gigantyczną gażą dla swojego znajomego. Na koniec człowiek oczyszczony z zarzutów musi dochodzić swoich praw w sądzie, jest niszczony i pomawiany. Dzieje się tak przy całkowitej bierności państwa polskiego oraz jego instytucji (za wyjątkiem prokuratury, która zachowała się tak jak trzeba). Jaki więc morał płynie do nas z Wrocławia? Taki, że bylejakość i lokalne układy zawsze wygrają z uczciwością i fachowością.
WOJCIECH BIEDROŃ
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/541740-ujawniamy-uklad-zamkniety-w-operze-wroclawskiej