Zbyt łatwo Polacy pogodzili się z przywróceniem działaczy Lewicy do życia politycznego. Część wyborców, nie zdając sobie do końca sprawy, jakie zagrożenia wnoszą ideowi potomkowie komunizmu, zaakceptowała ich udział najpierw w parlamencie europejskim a następnie krajowym. Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Belka, Włodzimierz Czarzasty, a wśród nich młode gwiazdy lewicowości – Barbara Nowacka czy próbujący za wszelką cenę zaistnieć w przestrzeni publicznej Maciej Gdula.
Nie będę teraz rozdzierał szat nad krótkowzrocznością – bo nie chcę nazywać rzeczy po imieniu, mówiąc „nad głupotą” – polityczną Grzegorza Schetyny, który jako lider Platformy Obywatelskiej, zaślepiony ideą fixe pokonania PiS, zaprosił do Koalicji Europejskiej zmurszałych postkomunistów i młody narybek lewicowy związany z SLD.
A teraz zbieramy tego żniwo, kiedy popłuczyny świata, który 30 lat temu masowo przekreślili Polacy, zachowują się bezwstydnie i bez żadnych hamulców, próbują narzucać swoją wizję Polski. I to w sprawach dla następnych pokoleń, ale też i dnia dzisiejszego, najważniejszych.
Do najbardziej gorących w ostatnich tygodniach nazwisk wśród wspomnianych lewicowych polityków, należy Maciej Gdula, który komunizm wyniósł z rodzinnego domu. Jego ojciec Andrzej Gdula, w najczarniejszym okresie ostatniej dekady PRL, od grudnia 1984 do lipca 1986 będąc na stanowisku podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, dowodzonym przez gen. Kiszczaka, był naczelnym politrukiem, oficjalnie – szefem Służby Polityczno – Wychowawczej.
W ciągu ostatnich dni Maciej Gdula toczy batalię o usunięcie z kanonu lektur szkolnych książkę „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza. Jego zdaniem, to bardzo szkodliwa lektura, ponieważ „jest przesycona rasizmem”. Ten postulat Maciej Gduli można położyć na karb lewicowej obsesji, doszukującej się wszędzie elementów rasizmu. Można nad tym przejść do porządku dziennego, kiwając głową z politowaniem nad jego wrażliwością na pokaz.
Ale już nie można bagatelizować histerii Macieja Gduli, który domagał się od władz Krakowa, by usunąć z autobusów miejskich reklamę hospicjów perinatalnych. Poseł Lewicy, kierując się przekonaniami swojego ateistycznego, lewicowego światopoglądu uznał, że hospicja perinatalne „są wymierzone w prawo do aborcji”. Dlatego właśnie żądał, by plakaty z rysunkiem dziecka w łonie matki zniknęły z przestrzeni publicznej.
A już naprawdę groźne, stają się forsowane do opinii publicznej przez Maciej Gdulę fałszywe opinie o Żołnierzach Wyklętych. Wypaczają one obraz chlubnej, za nielicznymi wyjątkami, polskiej karty zbrojnego oporu przeciwko podporządkowaniu Polski komunistycznej Moskwie pod drugiej wojnie światowej. Wedle Macieja Gduli, „kult Żołnierzy Wyklętych jest nie do zaakceptowania przez kogokolwiek, kto chce Polski bez etnicznych obsesji i otwartej”. W istocie – dopowiada – „Cały kult tzw. żołnierzy wyklętych służy gloryfikacji ludzi, dokonujących mordów na Żydach czy Białorusinach w imię stworzenia czystego narodu polskiego”.
Aż mnie świerzbi język, by zapytać Macieja Gduli, czy to mówił mu już ojciec, kiedy był jeszcze chłopcem?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/541732-kiedy-polacy-otworza-szerzej-oczy-na-polska-lewice