Mimo świętoszkowatej przeszłości Milagros Hołownia nie ma jeszcze mocy opisanej na początku Ewangelii św. Jana.
Szymon Hołownia, w końcu lider czegoś, co w partyjnych sondażach zajmuje drugie bądź trzecie miejsce, ma potrzebę (natręctwo?) opowiadania. Siada zatem na swojej przyzbie i gada. Niczym bohaterowie argentyńskiego serialu dla kucharek, praczek i prasowaczek - „Zbuntowany Anioł”. Sam Hołownia chyba nawet jest zbuntowanym aniołem, gdy wziąć pod uwagę, że kiedyś zawodowym świętoszkiem. Podstawową funkcją postaci z argentyńskiego serialu jest gadanie (wszystko jedno, o czym) i strojenie min. U Szymona Hołowni to samo. Nie dziwi więc, że nasza rodzima Milagros siada przed smartfonem i nadaje. Najlepiej oddaje to chyba słowo „pitoli”.
Hołownia, nie ma specjalnie talentu aktorskiego ani wdzięku Natalii Oreiro, więc nadaje o tym, co aktor by zagrał. Mówi, co widzi, a częściej o tym, czego nie widzi. Co nie zagadane, tego nie ma. A co zagadane, tego też nie ma, bo na tym polega konwencja. Rodzima Milagros mówi na przykład (3 marca 2021): „Mają problem, że Berlin, Paryż i Bruksela nie będą nam dyktować, więc im się przeciwstawimy, bo my ich uczyliśmy jeść widelcem”. A potem pyta widzów: „Widzieliście bardziej odklejonych od podłoża ludzi? Widzieliście ludzi, którym bardziej odjechał peron? Widzieliście ludzi, którzy są dalej niż łazik marsjański od problemów, które nas dotyczą?”.
Najpierw forma. Milagros Hołownia pewnie nie zna meksykańskiego pisarza Salvadora Elizondo i jego powieści „Grafograf” (1972), tym bardziej że nie przełożonej na polski. Ale może znać fragment przytoczony przez noblistę Mario Vargasa Llosę w jego powieści „Ciotka Julia i skryba”. Skądinąd i „Grafograf”, i „Ciotka Julia i skryba” skrzą się pomysłami fabularnymi, więc rodzima Milagros mogłaby tylko skorzystać. I choć może ona nie znać także powieści Llosy, ten fragment, gdzie znajduje się precyzyjny opis tego, co Milagros Hołownia robi, jest krótki. Wystarczy zmienić słowo „piszę” na „pitolę”, żeby oddać głębię formy Zbuntowanego Anioła 2050.
Po drobnej podmianie forma tego, co robi Milgaros Hołownia wygląda tak: „Pitolę. Pitolę o tym, że pitolę. W myśli widzę siebie pitolącego o tym, że pitolę, i mogę także ujrzeć siebie patrzącego na to, jak pitolę. Przypominam sobie samego siebie pitolącego, a także oglądającego siebie podczas pitolenia. I widzę siebie przypominającego sobie, jak patrzę na siebie pitolącego, i przypominam sobie siebie, jak oglądam się sam we wspomnieniu, że pitoliłem, iż pitolę, widząc siebie pitolącym, że pamiętam, iż widziałem już dawniej siebie pitolącego, że pamiętałem, iż widziałem siebie, jak pitoliłem, i że pitoliłem, iż pitolę, że pitoliłem. Mogę też sobie wyobrazić siebie pitolącego, że już napitoliłem, iż mógłbym sobie wyobrazić siebie pitolącego, że napitoliłem, iż wyobrażałem sobie siebie pitolącego o tym, że widzę siebie pitolącego, że pitolę”.
Opis Salvadora Elizondo jest naprawdę genialny. I dużo ciekawszy od samej treści pitolenia Milagros Hołowni. Ale treścią też trzeba się zająć. Owóż nasza Milagros pitoli, że zajmuje się konkretami, podczas, gdy rząd sobą albo (metaforycznie) sprawami tak odległymi, jak łazik marsjański. Zatem te 200 mld zł pomocy w ramach tarcz antykryzysowej i finansowej, to musiała wypłacić nasza Milagros. I jeszcze wiedzieć komu, jak, dlaczego. A jeszcze osiągnąć efekt w postaci jednych z najlepszych w UE makrowskaźników gospodarczych. I to Milagros sprawiła, że Polacy czują, iż mimo pandemii mają się całkiem dobrze (najnowszy sondaż United Surveys dla „Dziennika Gazety Prawnej” oraz radia RMF FM).
Milagros Hołownia nie zauważa, że gdy ona pitoli, że coś nie jest zrobione, to to nie przestaje istnieć będąc zrobionym przez rząd. I w drugą stronę – nic nie powstaje tylko z tego powodu, że Milagros o czymś pitoli. Mimo świętoszkowatej przeszłości, Milagros Hołownia nie ma jeszcze mocy opisanej na początku Ewangelii św. Jana. Jedyne co ma w polityce na koncie, to przegrane wybory prezydenckie, założenie czegoś tam (w rejestracji, więc trudno powiedzieć, czym ostatecznie będzie) i posiadanie „koła łowieckiego” w Sejmie. Samo „koło łowieckie” jest średnim osiągnięciem, bo tych trzech mandatów poselskich i jednego senatorskiego coś tam Hołowni nie zdobyło w demokratycznych wyborach. Nie ma więc to koło demokratycznego mandatu ze stemplem Milagros, choć „szprychy” z koła mają, ale spod innego stempla. Albo inaczej: trzykołowy wózek mandatu nie ma, choć trzy koła mają. O funkcji senatora Jacka Burego w tym wozie nie chcę pisać ze względu na spodziewane głupie skojarzenia.
Osiągnięcia Milagros Hołowni w realnej polityce nie są imponujące, choć jego asertywność i narcyzm minęły pas Kuipera. A pitolenie miałoby jakąś wartość, gdyby choć przypominało formalne wyrafinowanie i komplikację podaną przez Salvadora Elizondo i Mario Vargasa Llosę. Bez jego opisu pitolenie Milagros jest banalne i płaskie. Czyli pitoli o tym, co widzi, albo o tym, czego nie widzi, a wtedy nawet bardziej. Ale Elizondo czy Llosy z tego nie będzie. A to byłby jedyny powód, żeby tym pitoleniem się zainteresować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/541709-milagros-holownia-czyli-teoria-pitolenia