Elektorat KO oraz Polski 2050 bardzo chciałby swoją choinkę pokazać światu i Europie, ale co się zabiera za jej wystawianie, zaraz igły odpadają.
Popierająca opozycję część społeczeństwa nie ma lekko. Nie tylko chcieliby mieć polityków skutecznych, ale też takich, którzy sprostaliby ich wyobrażeniu o światowości, a przynajmniej europejskości. I o wielkości. Żeby ich wyeksponować na tle liderów Zjednoczonej Prawicy i pławić się w blasku ich cnót oraz umiejętności. Blasku porównywalnym chyba tylko do koncepcji boskiego światła opata Sugera z Saint-Denis (z pierwszej połowy XII wieku). Borys Budka, Rafał Trzaskowski, Cezary Tomczyk, Tomasz Siemoniak, Tomasz Grodzki czy Izabela Leszczyna byliby jak witraże w prezbiterium bazyliki Saint-Denis, które ze zwykłego światła czynią wręcz mistyczne. Te ulokowane tuż pod sklepieniem. Dolny pas odpowiadałby natomiast Szymonowi Hołowni i jego gwiazdom: Joannie Musze, Hannie Gill-Piątek i Paulinie Hennig-Klosce.
Niestety witraże opozycji mistycznego światła nie dają. A to zwykłe, które na nie pada, tylko ujawnia wągry i liszaje (przepraszam za fizjologiczno-skatologiczne skojarzenia, ale same się nasuwają). Nie na ciele oczywiście, lecz na produktach ich umysłów czy co tam mają w tym miejscu. Wągrem umysłowym była koncepcja „koalicji 276” Budki i Trzaskowskiego. A liszajem są narcystyczne występy Szymona Hołowni transmitowane smartfonem, niebędące nawet strumieniem świadomości, tylko czymś w rodzaju odpowiednika kwantowych fluktuacji próżni. Nie oznacza to, że Polska 2050 jest próżnią, czyli pustką, bo przecież próżnia fizyczna właściwie kipi energią. Chodzi tylko o skalę.
Charyzma jak szpadel
Uwzględniając efekty kwantowe, bo tam światło czyli fotony (kwanty), a tu fluktuacje próżni (cząstki wirtualne), powinno być tak, że Budka, Trzaskowski, Tomczyk, Grodzki, Leszczyna, Hołownia, Mucha, Gill-Piątek i Hennig-Kloska czynią różnicę. Ale nie czynią. Łącznie charyzmę mają taką jak szpadel albo widły (nawet jeśli to byłyby te pokazane na obrazie „American Gothic” Granta Wooda. Jest nawet gorzej, bo te nowe gwiazdy słabo wyglądają przy Grzegorzu Schetynie czy nawet Ryszardzie Petru. Pierwszy ma sporą dozę zdrowego rozsądku (mimo wygłupów, jakie musiał robić jako przewodniczący partii), a drugi ma niepowtarzalną i bezpretensjonalną vis comica. Nowe gwiazdy to co najwyżej John „Jackie” Wright, czyli osobnik do klepania po łysej pale przez Benny’ego Hilla.
Nowi liderzy opozycji strasznie się napinają i wzdymają, żeby sprostać marzeniom ich wyborców. Żeby byli tacy ładni i europejscy. Albo żeby byli przynajmniej tacy jak Donald Tusk. Może nic specjalnego poza udawaniem ważniaka i gadaniem o tym nie potrafi (potwierdził to jego syn Michał w rozmowie z Sylwestrem Latkowskim), ale przynajmniej przez jakiś czas traktowano go jak choinkę, na której można coś powiesić, np. ordery, a nawet zapalić lampki. I wtedy jest odświętnie, choć sama choinka nic nie może. A czym można udekorować Budkę bądź Hołownię i co to da? Dlatego narasta frustracja. Bo zawodzi nawet najbliższy choinki Rafał Trzaskowski, będący po prostu genetycznym Jonaszem. Co sprawia, że wszystko się z tej choinki urywa, łącznie z nim samym, o czym można się przekonać po „katastroficznym” dorobku prezydenta Warszawy.
Elektorat Koalicji Obywatelskiej oraz Polski 2050 tak chciałby swoją choinkę móc pokazać światu i Europie, ale co się zabiera za jej wystawianie, zaraz igły odpadają, a za nimi ozdóbki. Szczególnie z Borysa Budki. A tyle się zainwestowało, np. w szkolenie Borysa Budki i Tomasza Grodzkiego w machaniu rękami czy w treningi Rafała Trzaskowskiego w robieniu min. Wszystko Reksiowi na budę. Ale pragnienie posiadania efektownej choinki sprawia, że elektorat KO i Polski 2050 nawet oklapnięte i łyse drzewko uważa za cud świata. Mają po prostu urojenia wyższościowe, które żywią się wyłącznie nierzeczywistością (ciekawe, czy Kazimierz Brandys opisałby współczesną jej wersję, gdyby żył?). Ale jak tych urojeń nie mieć, jak od trzydziestu lat wdrukowują je różne szkółki leśne i sadownicze. A gdy „pospolitość skrzeczy”, nie wytrzymują nawet takie tuzy jak Krystyna Janda czy Janusz Gajos.
Smutny jest los tych, którzy chcąc zademonstrować swoją światowość i europejskość muszą się opierać tylko na urojeniach wyższościowych. Bo w ten sposób wszystko staje się podróbką, łącznie z nimi samymi, I niby mają te Rolexy, Louisy Vuittony, Hermesy, Tiffany, Cartiery czy Diory, ale to wszystko felerne, bo nieudolnie kopiowane. To nawet ekonomista z Oxfordu, uczelniany kolega Radka Sikorskiego, czyli Nikodem Dyzma miał w sobie więcej stylu. Przy Budce, Tomczyku, Grodzkim czy Hołowni można za Dyzmą zatęsknić. To tłumaczy sentyment do Schetyny czy Petru. A ostał się ino Budka. Bez czapki z piór, o złotym rogu nie wspominając.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/540445-budka-bez-zlotego-rogu-i-czapki-z-pior