Zbigniew Rau i Dmytro Kuleba ministrowie spraw zagranicznych Polski i Ukrainy opublikowali w politico.eu artykuł, którego tytuł („Nord Stream 2 wystarczająco zniszczył Zachód. Czas temu położyć kres”) jasno prezentuje główną tezę wystąpienia. Jest ono ważne również z punktu widzenia polskich interesów i być może jest też świadectwem przewartościowań na Ukrainie.
Przez długie lata, po 2014 roku, zwłaszcza za prezydentury Petro Poroszenki tamtejsze elity były przekonane, że Polska pod rządami prawicy, skonfliktowana z europejskim mainstreamem niewiele dla Kijowa może zrobić i dlatego raczej trzeba koncentrować się na relacjach z Berlinem i Paryżem niźli zawracać sobie głowę Warszawą. Teraz ten pogląd, jak się wydaje, zwłaszcza w obliczu uporu Niemiec w sprawie Nord Stream 2 oraz umizgów Francji wobec Rosji, zaczyna ulegać rewizji. Wyraźnie widać to zresztą w konstrukcji tego artykułu, który zawiera apel do prezydenta Joe Bidena, aby ten użył wszystkich dostępnych mu środków celem zablokowania gazociągu, a postawę wobec niego amerykańskiej administracji ministrowie określają mianem „krytycznie ważnej”. W interesujący sposób potraktowano też w nim politykę Niemiec. Po rutynowych podziękowaniach za wysiłki Berlina celem powstrzymania rosyjskiej agresji na wschodzie Ukrainy i pomoc w reformowaniu kraju, znalazło się stwierdzenie, że:
Szanujemy prawo Niemiec do wyrażania swojego punktu widzenia. Ale jesteśmy również głęboko przekonani, że tego rodzaju projekty nie mogą być postrzegane wąsko przez pryzmat stosunków dwustronnych, ale zamiast tego należy je traktować z szerszej perspektywy interesów i bezpieczeństwa Europy jako całości.
Można zaryzykować tezę, że podkreślanie przez ministrów Polski i Ukrainy znaczenia Nord Stream 2 z punktu widzenia interesów bezpieczeństwa jest efektem coraz powszechniejszego przekonania, iż uparte dążenie Berlina i Moskwy aby dokończyć budowę gazociągu jest w gruncie rzeczy powodowane chęcią uzyskania czegoś na kształt niemiecko – rosyjskiego protektoratu w naszej części Europy. Pokazanie, że nie licząc się ze zdaniem państw regionu, ignorując ich opinie, nie konsultując z nimi swego stanowiska Moskwa i Berlin mogą przeprowadzić najbardziej nawet kontrowersyjny projekt, jest w gruncie rzeczy manifestacyjnym okazaniem hierarchii i istoty relacji wzajemnych, często skrywanych za fasadą pięknie brzmiących haseł. Tak działa polityka i dobrze, że w Warszawie i Kijowie wreszcie zaczyna przebijać się myśl, iż współpraca i potencjał dwóch narodów razem liczących niemal 80 mln ludzi, których zsumowane potencjały gospodarcze nie są mniejsze niźli PKB np. Turcji a możliwości wzrostu najlepsze w Europie może prowadzić do zbudowania liczącej się siły w regionie.
Jeśli kierować się takim tokiem rozumowania, to w Warszawie powinien zakorzenić się pogląd, że bieg spraw na Ukrainie jest również naszym interesem i nasza polityka winna być budowana w oparciu o założenie, że Polska może tylko zyskać na sukcesie sąsiada. Oczywiście nie stojąc z boku i biernie przyglądając się rozwojowi wydarzeń, ale czynnie uczestnicząc w życiu i przemianach sąsiedniego państwa.
Aby nie teoretyzować na czym nasze zaangażowanie w ukraińskie sprawy powinno polegać zwróćmy uwagę na jeden, niezwykle istotny obszar, pozostający nieco, jak się wydaje, poza obszarem naszego zaangażowania. Jest nim walka z pandemią Covid-19, a precyzyjnie rzecz ujmując program szczepień przeciw wirusowi. Polska słusznie szczyci się tym, że jest w czołówce państw europejskich w zakresie tempa szczepień, ale nie możemy nie zauważać, że Ukraina jest jedynym z europejskich państw, w którym szczepienia jeszcze się nie zaczęły. Nie napłynęły tam nawet szczepionki. Pierwsza partia 500 tys. sztuk z Indii (Oxford/Astra-Zeneca) może właśnie lądować w Kijowie, ale co do tego też nie ma pewności, bo prezydent Zelenski oficjalnie ogłaszał rozpoczęcie planu szczepień 15 lutego i nic takiego nie nastąpiło. Na początku lutego premier Denys Szmyhal mówił na konferencji prasowej, dość niejasno zresztą, że w tym roku powinno się udać sprowadzić na Ukrainę 15 mln szczepionek, co oznacza, iż można przy ich wykorzystaniu uodpornić z grubsza rzecz biorąc 7,5 mln osób. Jak na niemal 40 mln naród nie jest to perspektywa budująca, tym bardziej, że w wypowiedziach przedstawicieli władzy pojawił się też inny, niezwykle niepokojący wątek – uruchomienia komercyjnej, płatnej, linii szczepionkowej. Gdyby tego rodzaju pomysły chciano realizować, to związany z tym kryzys polityczny jest murowany. Zresztą już obecnie mamy na Ukrainie do czynienia ze szczepionkowym kryzysem.
Tego samego dnia, kiedy wakcynacja miała się rozpocząć, a z powodu braku szczepionek trzeba było ją odłożyć pod naciskiem administracji Zełenskiego, jak informuje Dzerkało Tyżnia, zarejestrowany został projekt nowelizacji odpowiedniej ustawy, która umożliwia odwołanie Artema Sytnika szefa specjalnej prokuratury antykorupcyjnej NABU. Powodem tej decyzji miało być rozpoczęcie przez podległe mu służby oficjalnego dochodzenia mającego na celu wyjaśnienie przyczyn niepowodzenia państwowej polityki zakupu i sprowadzenia do kraju szczepionek przeciw Covid-19. Próba ingerencji w obsadę personalną NABU, chyba jedynej instytucji ukraińskiej szanowanej przez Zachód, spowodowało kryzys w rozmowach z misją MFW negocjującą kolejny pakiet pomocowy. Zakończyły się one fiaskiem i najprawdopodobniej, jak argumentują ukraińscy ekonomiści na ich wznowienie przyjdzie poczekać do jesieni. A wszystko to dzieje się w sytuacji zaostrzającej się sytuacji w Donbasie i coraz liczniejszych głosów zarówno na Ukrainie jak i w Rosji, że wznowienie działań wojskowych jest tam nieuchronne.
Innymi słowy Ukraina wchodzi w trudny czas. Notowania Zełenskiego i jego formacji lecą w dół, kraj jest politycznie podzielony i skonfliktowany, a co gorsze nie poradził sobie z pandemią, właściwie w żadnej z jej faz. Ani jeśli chodzi o politykę lock down, ani przygotowanie służby zdrowia do walki z ciężkimi przypadkami infekcji, ani też z programem szczepień. Paradoksalnie gospodarka wygląda na tym tle nie najgorzej, spadek ubiegłoroczny uda się najprawdopodobniej w tym roku nadgonić o ile nie rozprzestrzenią się na Ukrainie nowe szczepy wirusa i uda się przeprowadzić szczepienia. Ukraińskie służby sanitarne nie dysponują jednak obecnie nawet jednym laboratorium w którym mogłyby oznaczać nowe mutacje wirusa, co jest nie tylko świadectwem zaniedbań, ale również skłania do tezy, iż kolejnej fali zarażeń nie uda się być może powstrzymać.
Prezydent Emmanuel Macron w czasie niedawnego wystąpienia w Monachium, ale również w późniejszym wywiadzie jakiego udzielił dziennikowi The Financial Times wzywał kraje Unii Europejskiej i szerzej Zachodu, aby te podzieliły się swoimi szczepionkami przeciw Covid-19 z biedniejszymi krajami. Francuski polityk z oczywistych względów, bo tak skoncentrowane są interesy jego kraju, mówił o państwach afrykańskich. Ale to samo odnosi się do Ukrainy, której wsparcie winno być w tym zakresie głównym postulatem Polski. Macron ma rację argumentując, że jeśli kolektywny Zachód nie rozpocznie już teraz własnej dyplomacji szczepionkowej wobec państw o mniejszych zasobach i możliwościach, to powstanie próżnia w którą wejdą inni – przede wszystkim Rosjanie i Chińczycy. To samo, ale w jeszcze większym stopniu dotyczy Ukrainy. Niezauważanie tego problemu jest nie tylko krótkowzrocznością, ale też szkodzi naszym interesom. Nie tylko dlatego, że miliony obywateli sąsiedniego państwa przyjeżdża do Polski pracować, choć to też jest ważne. Niepowodzenia procesu szczepień przeciw Covid-19 na Ukrainie osłabia obecny rząd, destabilizuje sytuację wewnętrzną i zwiększa pokusę Rosji aby wykorzystać tę sytuację. Jeśli zatem mówimy o skutecznej polityce powstrzymywania imperialnych apetytów Moskwy, to musimy zacząć już teraz wysyłać szczepionki na Ukrainę, dążyć do opracowania przez Unię realistycznego harmonogramu dostaw i zacząć organizować regionalną grupę wsparcia dla Kijowa. Przyjaciół jak wiadomo poznaje się w biedzie i dziś Ukraina znalazła się w takiej sytuacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/540347-pomozmy-ukrainie-walczyc-z-covid-19