W cyklu „Ważne archiwa SIECI” przypominamy Państwu najważniejsze publikacje naszych autorów. Co tydzień, w weekendy czytelnicy portalu wPolityce.pl, którzy przystąpią do „Sieci Przyjaciół” (można to zrobić ==> TUTAJ) dostaną porcję dobrej publicystyki, reportażu, ważnych opinii.
Od lat toczy się śledztwo, w którym oskarżonym jest były wicepremier rządu Donalda Tuska Waldemar Pawlak. To on stoi za podpisaniem skrajnie niekorzystnego dla Polski kontraktu gazowego z rosyjskim Gazpromem. Dzisiaj w cyklu WAŻNE ARCHIWA SIECI trzy artykuły Marka Pyzy i Marcina Wikło demaskujące cyniczne gry z Moskwą.
Gazowy walkower
MAREK PYZA, MARCIN WIKŁO
Tekst ukazał się w Tygodniku „Sieci” nr 35 (248) 2017
28 sierpnia - 3 września 2017 r.
Odsłaniamy kulisy podpisania w 2010 r. skrajnie niekorzystnej dla Polski umowy gazowej. Dotarliśmy do wciąż niejawnych instrukcji negocjacyjnych przyjmowanych przez rząd PO-PSL. Ich analiza zdumiewa. To był mecz do jednej bramki. Wygląda wręcz na sprzedany. Rosjanie strzelali gola za golem, a bierny bramkarz Pawlak tylko wyciągał piłkę z siatki. Kapitan Tusk nie reagował. Akceptował wszystko, co podsunął mu wicepremier.
Umowa gazowa z 29 października 2010 r. to jeden z najcięższych grzechów poprzedniej ekipy. W strategicznym obszarze bezpieczeństwa państwa wykonano całą serię niezrozumiałych ruchów, by zadowolić Moskwę. Wymieńmy tylko najważniejsze: rezygnacja z ok. 1 mld zł, które był nam winny Gazprom; rezygnacja z setek milionów zysków spółki EuRoPol Gaz; szalenie niekorzystne dla Polski zmiany w strukturze organizacyjnej tej firmy; planowane wydłużenie o 15 lat uzależnienia od rosyjskiego gazu kupowanego po zawyżonych cenach; i wreszcie rezygnacja z dywersyfikacji dostaw surowca.
Kiedy i jak do tego doszło? Dziś możemy z całą pewnością stwierdzić, że kluczowa była wiosna 2009 r. Wtedy Rosjanie postawili polskiemu rządowi wiele warunków, które bez szemrania spełnił Waldemar Pawlak. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w najważniejszych punktach zmieniła się instrukcja negocjacyjna zatwierdzona przez Donalda Tuska. Ta z lutego zabezpieczała polskie interesy. Lipcowa – już nie.
Rząd PO-PSL ukrył te dokumenty przed opinią publiczną. Nadano im klauzule „zastrzeżone”. Po dwóch latach byłyby już jawne, ale w 2011 r. zmieniono ustawę o informacjach niejawnych tak, by tego typu materiały na długie lata były niedostępne.
Dotarliśmy jednak do tych instrukcji i wielu innych dokumentów dotyczących kontraktów na odbiór i przesył gazu. Zestawienie tylko dwóch instrukcji zatwierdzonych przez Donalda Tuska w lutym i lipcu 2010 r. każe wrócić do sprawy i postawić pytania: co spowodowało, że liderzy koalicyjnych partii tak łatwo oddali pole w rozmowach z Rosjanami, że trudno nawet mówić o jakichkolwiek negocjacjach? Dlaczego okłamywano wówczas opinię publiczną, ale też w oficjalnych pismach prezydenta, twierdząc, że chroniony jest polski interes, a nowa umowa jest dla naszego kraju opłacalna? Dlaczego do dziś wiele dokumentów w tej sprawie ma klauzule tajności? Czy ktokolwiek odpowie za miliardowe straty i sprzeczne z polskim interesem działania w obszarze energetyki?
Słaby Gazprom silny w Polsce
1 stycznia 2009 r. nasz kraj oberwał rykoszetem w gazowej wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Tego dnia do Polski przestał płynąć gaz z Ukrainy dostarczany przez firmę RosUkrEnergo. 2,3 mld m3 stanowiło 1/4 surowca importowanego przez Polskę. Prawie 2/3 odbieraliśmy w ramach kontraktu jamalskiego od Gazpromu. Jedynym wyjściem było podpisanie krótkoterminowego kontraktu do czasu uruchomienia gazoportu w Świnoujściu.
Sytuacja na światowych rynkach dawała nam możliwość postawienia twardych warunków. Gazprom miał poważne kłopoty. Jego zadłużenie sięgało 58 mld dol., cena gazu spadała (jak się niebawem okaże – prawie o połowę w ciągu roku), a eksport surowca do państw UE zmalał o ponad 11 proc. Wszyscy wielcy kontrahenci rosyjskiej spółki (m.in. Niemcy, Turcja, Włochy czy Francja) renegocjowali kontrakty, obniżając ceny.
Polska powinna była pójść ich śladem. Gazprom był pod presją zmian formuł cenowych, rząd mógł liczyć na wsparcie Komisji Europejskiej (w Unii finalizowano właśnie prace nad rozwiązaniami umożliwiającymi solidarną reakcję na rosyjski szantaż energetyczny), opozycji (w obszarze energetyki PiS było ostrożne z krytyką, bo walczyło o podtrzymanie decyzji Lecha Kaczyńskiego z 2006 r. o budowie gazoportu; Piotr Naimski dwukrotnie spotykał się na konsultacjach w tej sprawie z Donaldem Tuskiem) i wszystkich mediów (a jak się później okaże – nawet „Gazeta Wyborcza” wielokrotnie punktowała władze za antypaństwowe działania przy umowie gazowej).
Należało podjąć rozmowy na poziomie korporacyjnym pomiędzy PGNiG a Gazpromem, by dokupić tylko brakujące rocznie 2 mld m3 gazu do 2014 r., kiedy miał być uruchomiony terminal LNG.
Dobre początki
Taką koncepcję widać w instrukcji negocjacyjnej powstałej 3 lutego 2009 r. w resorcie gospodarki, a zatwierdzonej przez premiera 6 marca. Czytamy w niej m.in., że umowa będzie obejmować zagwarantowanie brakującej ilości surowca, „z ewentualną możliwością przedłużenia dostaw”. W 4. punkcie wytycznych wiążących znajduje się zapis: „Strona polska nie dopuści do próby zwiększenia ilości kontraktu jamalskiego, uzgodnionych Protokołem z dnia 2 lutego 2003 r. jako rozwiązania zastępującego kontrakt z RosUkrEnergo AG”.
Drugi punkt wytycznych o charakterze zaleceń brzmi: „W interesie strony polskiej jest zawarcie umowy, w oparciu o którą zostanie podpisany kontrakt na dostawy gazu na lata 2009–2014, tj. do czasu, gdy nie powstaną alternatywne od kierunku wschodniego możliwości zapewnienia dostaw, jakimi są gazoport w Świnoujściu i gazociąg Baltic Pipe […]”.
Punkt 5. zaś stanowi: „W przypadku podniesienia przez stronę rosyjską kwestii statutu EuRoPol Gazu SA strona polska jest zainteresowana utrzymaniem status quo w obszarze podziału kompetencji i sposobu podejmowania decyzji przez zarząd spółki […]”.
Widać więc, że rząd zdawał sobie sprawę, na czym polega interes państwowy w tym obszarze. Niestety z perspektywy czasu powyższe zapisy brzmią wręcz sensacyjnie, bo ostatecznie zupełnie z nich zrezygnowano. Co więcej, wspomniana instrukcja jest jedynym dokumentem, w którym zapisano takie stanowisko Polski.
Pawlak zmienia zdanie
Rozpoczynają się przygotowania do rozmów z Rosjanami. Mija kilka tygodni. 13 maja Waldemar Pawlak w piśmie do Donalda Tuska (dokument jest zastrzeżony) prosi o zatwierdzenie nowej instrukcji i zmian wytycznych, „które są efektem analizy uwag strony rosyjskiej przekazanych mi pismem z dnia 30 kwietnia br. Pana S.I. Szmatko, Ministra Energetyki Federacji Rosyjskiej i przedstawionych w trakcie konsultacji w Moskwie w dniu 7 maja br., a także dyskusji w trakcie posiedzenia Zespołu ds. Polityki Bezpieczeństwa Energetycznego w dniu 13 maja 2009 r.”.
Najważniejsze założenia zostają wywrócone do góry nogami. Nie ma już mowy o gazoporcie ani o Baltic Pipe. Rząd dopuszcza zwiększenie dostaw ponad polskie zapotrzebowanie, a „w interesie strony polskiej” okazuje się podpisanie umowy do roku 2035!
Co takiego wydarzyło się w Moskwie 7 maja 2009 r., że Pawlak tak radykalnie przedefiniował „polski interes”? Tak pogorszył swoją pozycję negocjacyjną? I postanowił uzależnić Polskę od Gazpromu na kolejne ćwierć wieku? Te pytania pozostają bez odpowiedzi.
Analizując majowy dokument, można jednak wnosić, że Rosjanie już wtedy zasygnalizowali, iż będą chcieli zmian w ważeniu głosów w spółce EuRoPol Gaz.
O priorytetowym potraktowaniu sprawy niech świadczy to, że zabiegał o nią osobiście Władimir Putin podczas wizyty na Westerplatte w 2009 r., oraz rozmowy z Donaldem Tuskiem. EuRoPol Gaz to spółka, w której udziały mają PGNiG i Gazprom (po 48 proc.) oraz Gas-Trading (4 proc.), a która jest właścicielem polskiego odcinka liczącego 4 196 km gazociągu Jamał–Europa, łączącego Europę ze złożami gazu ziemnego na półwyspie Jamał. Nadzór i możliwość wpływania na strategiczne decyzje w firmie są o tyle kluczowe, że pozwalają panować nad ceną przesyłu surowca do wielkich odbiorców na Zachodzie. Przez 680-kilometrowy odcinek przebiegający przez nasz kraj codziennie tłoczone jest ok. 50 mln m3 gazu, z czego ponad 41 mln trafia do Niemiec.
Przed kompromitującymi negocjacjami zarząd EuRoPol Gazu liczył cztery osoby – po dwie z PGNiG i Gazpromu. Według statutu w przypadku równej liczby głosów w zarządzie decydujący był głos prezesa – nominata strony polskiej. Nie dziwi zatem, że Rosjanie chcieli za wszelką cenę zachwiać układem, w którym nie mogli decydować o wszystkim. Zgłosili wniosek, aby zrównać prezesa (polskiego) i wiceprezesa (rosyjskiego) w uprawnieniach decyzyjnych. W przypadku pata w zarządzie to rada nadzorcza (z przewagą Rosjan) lub dalej walne zgromadzenie akcjonariuszy decydowałyby o danej sprawie. Wprowadzenie reprezentacji krzyżowej oznaczało, że nie można by już było podjąć żadnej decyzji bez zgody Gazpromu. A to była najprostsza droga do utraty kontroli nad spółką.
„W rzeczywistości wszystkie te postulaty strony rosyjskiej miały na celu umożliwienie ograniczenia wysokości opłat za przesył rosyjskiego gazu, a w szczególności zablokowanie powstawania po stronie Gazprom Eksportu zobowiązania wobec EuRoPol Gaz spowodowanego niepłaceniem faktur wystawionych przez spółkę na podstawie taryfy zatwierdzonej przez Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki” – napisał w marcu 2010 r. Piotr Naimski (dziś pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej) w obszernej analizie dla prezydenta Kaczyńskiego.
Do sprawy zaległości Gazpromu wobec EuRoPol Gazu, które są clou tych posunięć, jeszcze wrócimy.
Mijają kolejne tygodnie. 26 czerwca delegacja rosyjska przyjeżdża do Warszawy. I znów mamy tego błyskawiczne efekty w instrukcji negocjacyjnej. Umowa ma być przedłużona już do roku 2037. Dodatkowo, nie wiedzieć czemu, chcemy kupować każdego roku kolejny 1 mld m3 gazu, choć nie mamy takiego zapotrzebowania. W kwestii parytetu w EuRoPol Gazie rząd nie jest już tak stanowczy jak przed dwoma miesiącami i dopuszcza możliwość zmiany układu na korzyść Rosji. Tusk podpisuje tę instrukcję 17 lipca – w dniu wylotu Pawlaka do Moskwy.
Zaznaczmy jeszcze jedno: w żadnym z rządowych dokumentów nie pojawia się nawet ślad chęci negocjowania formuły cenowej! Gabinet PO-PSL nie podjął tej kwestii ani w kolejnych negocjacjach w Warszawie (30–31 lipca i 26 listopada), ani w Moskwie (10 grudnia 2009 r.). Zresztą sam Waldemar Pawlak przyznał to w rozmowie z „Rzeczpospolitą” w listopadzie 2009 r.
Miliard nam niepotrzebny
Spór EuRoPol Gazu z Gazpromem trwa od 2006 r., gdy rosyjski gigant zakwestionował cenę przesyłu gazu przez terytorium Polski i nie uiszczał opłat w całości. Dług zatem rósł, spór sądowy toczył się przez wiele lat. Kwota roszczeń w listopadzie 2009 r. wynosiła ok. 180 mln dol. W międzyczasie rozstrzygnęła się kwestia taryfy za pierwszy sporny 2006 r. – trybunał arbitrażowy w Moskwie przyznał rację stronie polskiej i zasądził zapłatę przez Gazprom Export 25 mln dol. Spory o długi za kolejne lata miały być dopiero rozpatrywane, ale wobec tego wyroku można było mieć uzasadnione nadzieje, że na naszą korzyść rozstrzygnie się r.wnież kwestia lat 2007–2009. Łącznie mówimy tutaj o blisko 276 mln dol., czyli prawie 1 mld zł. Kwota niebagatelna. Tym bardziej dziwi to, że polska strona postanowiła ją Rosjanom po prostu odpuścić. Nawet mimo oporów własnego środowiska politycznego, które widocznie uznało, że to działanie za bardzo „na rympał”. 6 stycznia 2010 r. dyrektor Departamentu Ropy i Gazu w Ministerstwie Gospodarki pisze do Donalda Tuska w zastrzeżonym piśmie: „Strona polska nie powinna zgodzić się na wprowadzenie do Protokołu Dodatkowego rekomendacji, aby EuRoPol Gaz S.A. zrzekł się roszczeń […] względem Gazprom Export”.
Niejako mimochodem wspomina o tym także Pawlak w piśmie do Tuska z 7 stycznia 2010 r. „W czasie ostatniej rundy negocjacyjnej udało się wypracować projekty protokołów, które są w pełni zgodne z zatwierdzoną przez Pana Premiera Instrukcją negocjacyjną […]. Jednak wypracowana treść porozumienia rządowego jest kontestowana przez Ministerstwo Skarbu Państwa z powodu zapisu: Strony przyjmują do wiadomości, że EuRoPol Gaz i Gazprom Export uregulowały kwestie sporne dotyczące opłat za wykonane w okresie 2006–2009 r. usługi przesyłowe […]”.
Mimo to 20 dni później w Moskwie zostaje podpisana umowa pomiędzy firmami: Gazprom Export reprezentowaną przez Aleksandra Miedwiediewa, PGNiG SA z prezesem Michałem Szubskim i wiceprezesem Radosławem Dudzińskim oraz EuRoPol Gaz SA reprezentowanym przez polskiego członka zarządu Mirosława Dobruta i rosyjskiego członka zarządu J.A. Wasiukowa. Dokument ma klauzulę „zastrzeżone” i pokazuje dobitnie, że „negocjacje” były farsą. Daliśmy Rosjanom wszystko, czego zażądali, a w niektórych kwestiach nawet więcej. Przypomnijmy tylko, że w instrukcji negocjacyjnej z lutego 2009 r. Tusk zalecił Pawlakowi kierować się m.in. tym zdaniem: „W przypadku podniesienia przez stronę rosyjską kwestii statutu EuRoPol Gazu SA strona polska jest zainteresowana utrzymaniem status quo w obszarze podziału kompetencji i sposobu podejmowania decyzji przez zarząd spółki”. 11 miesięcy później już nie była tym zainteresowana. W zamian nie otrzymała nic.
Sporne sprawy
To tutaj po raz pierwszy w oficjalnej, podpisanej przez obie strony dokumentacji pojawia się rok 2037, do którego ma obowiązywać kontrakt jamalski. Mało tego – widzimy, iż polscy urzędnicy postanowili iść dalej, mimo że oficjalne dokumenty rządowe (m.in. rozporządzenie z 24 października 2000 r.) obligowały do dywersyfikowania dostaw i mówiły o konieczności budowania terminala w Świnoujściu. „[…] jeżeli żadna ze stron najpóźniej do dnia 31 grudnia 2036 r. nie zawnioskuje o zaprzestanie obowiązywania Kontraktu Jamalskiego, to okres obowiązywania […] zostanie automatycznie przedłużony do roku 2045”. Warto zaznaczyć, że mowa jest tu o automatycznym przedłużeniu umowy bez jakiegokolwiek zająknięcia się na temat renegocjacji warunków. Wiedząc, że słono przepłacamy, postanowiliśmy się związać tak niekorzystną umową aż na 35 lat. Przy zwiększeniu dostaw (o tym również jest mowa w kontrakcie) pomysł budowy terminala LNG staje się nieco wątpliwy, a gazociągu Baltic Pipe prowadzącego ze Skandynawii – zupełnie bezsensowny, co w zasadzie zabijałoby także ideę dywersyfikacji dostaw.
W tej umowie stoi też jasno, że warunkiem jej wejścia w życie jest „rezygnacja przez EuRoPol Gaz z powództwa przeciwko Gazprom […]”. Jakim prawem? Na jakiej biznesowej podstawie podarowaliśmy Rosjanom 1 mld zł? Nie wiadomo. Ale to nie koniec. Przeszłość mamy już pozamiataną, teraz ktoś postanowił zadbać o przyszłość rosyjskich partnerów. W osobnym punkcie zysk EuRoPol Gazu został ograniczony do zaledwie 21 mln zł rocznie. Więcej spółka nie miała prawa zarobić!
4 lutego 2010 r. w osobnym piśmie (także zastrzeżonym) próbuje to wyjaśnić prezes PGNiG Michał Szubski. „Informacja nt. porozumienia” skierowana jest do Donalda Tuska oraz ministrów gospodarki – Waldemara Pawlaka, skarbu – Aleksandra Grada, i spraw zagranicznych – Radosława Sikorskiego. Szubski przedstawia „syntetyczną informację prezentującą podstawowe korzyści” wynikające z podpisanej właśnie umowy z Gazpromem. I chwali się, że zysk EuRoPol Gazu ograniczony do 21 mln zł rocznie da w latach 2010–2045 nawet 756 mln zł. Tyle że w samym roku 2005 EuRoPol Gaz zanotował zysk w wysokości 160 mln zł (w trzech poprzednich latach odpowiednio: 918 mln, 580 mln, 367 mln). Prezes chwali się również, że umowa „gwarantuje nam status państwa tranzytowego”, ale cóż to oznacza, skoro praktycznie nic na tym nie zarobimy, a Rosja do Niemiec będzie słać gaz po minimalnych stawkach. Jest w tym zysk, i to niemały, ale dla Gazpromu.
Warto podkreślić, ile na tej operacji stracił polski budżet. Wobec ogromnych zysk.w EuRoPol Gazu (ponad 3 mld zł w latach 2000–2006) każdego roku kasa państwa zarabiałaby z tytułu podatku CIT ok. 170 mln zł. Przemnóżmy to przez 35 lat…
Bardzo ciekawe jest to, że skrajnie niekorzystna dla Polski umowa została podpisana tuż po nagłych zmianach w zarządzie EuRoPol Gazu. 19 stycznia 2010 r. na trzy miesiące zawieszono obu przedstawicieli polskiej strony: prezesa Michała Kwiatkowskiego i Jerzego Tabakę. Zawieszony został także rosyjski wiceprezes Jurij Kałużski. Na ich miejsce do firmy wkroczyli bezpośredni przedstawiciele PGNiG i Gazpromu: Szubski, Miedwiediew i Dobrut. Stanowisko zachował drugi z Rosjan – Jewgienij Wasjukow. W oświadczeniu PGNiG mogliśmy przeczytać, że „tylko bezpośrednie zaangażowanie się w zarządzanie spółką urzędujących prezesów dwóch głównych akcjonariuszy EuRoPol Gazu, czyli PGNiG SA i Gazpromu Export, daje gwarancje rozwiązania spornych spraw w okresie, na który zostali oddelegowani”. Z pisma nie wynika, o jakie sprawy miało chodzić, ale efekty „negocjacji” nie pozostawiają wątpliwości – chodziło o pilne zrzeczenie się roszczeń wobec rosyjskiego koncernu.
Efekt był natychmiastowy. Już następnego dnia szefostwa PGNiG i Gazpromu spotkały się z wicepremierem Pawlakiem oraz ministrem skarbu Gradem, by poinformować ich o wynikach rozmów. Później wystarczył tydzień, by podpisać fatalne da Polski porozumienie.
Niepokój prezydenta
Jesienią 2009 r. zaczęło wychodzić na jaw, że gabinet Tuska szykuje ponury scenariusz dla polskiego bezpieczeństwa energetycznego. Informacje przekazane posłom z komisji gospodarki przez Pawlaka ( jej specjalne, niejawne posiedzenie zarządził przewodniczący Wojciech Jasiński) i coraz częstsze sygnały od innych przedstawicieli rządu oraz szefostwa PGNiG pokazujące, na co się zgodziliśmy w rozmowach z Rosją, zaniepokoiły Lecha Kaczyńskiego. W jego kancelarii pracował wąski zespół ds. bezpieczeństwa energetycznego, który monitorował działania rządu w tym obszarze. Kierował nim prof. Andrzej Zybertowicz, z którym pracowali Jan Olszewski, Janusz Kowalski, Piotr Naimski i Piotr Woźniak. 13 listopada prezydent wysłał do premiera pismo, w którym zadał wiele pytań, m.in. o polskie stanowisko we wszystkich om.wionych wyżej kwestiach.
„Czy zwiększenie wolumenu dostaw gazu z Rosji i wydłużenie kontraktu jamalskiego aż o 15 lat nie pogłębi uzależnienia Polski od dostaw strategicznego surowca z jednego kierunku i źródła? […] Czy strona polska uzyskała jakikolwiek wpływ na kształtowanie ceny gazu rosyjskiego kupowanego przez następne 28 lat? […] Jak zawarte ze stroną rosyjską porozumienie przyczynia się, zdaniem rządu, do dywersyfikacji dostaw gazu do Polski? Czy zapisy owego porozumienia nie podważają deklarowanych dotychczas celów? […] Czy niewłączenie do rozmów z Rosją UE nie stoi w sprzeczności z promowaną przez Polskę zasadą solidarności energetycznej w ramach Unii?” – czytamy w dokumencie Lecha Kaczyńskiego.
Rząd najwyraźniej nie uznał, że sprawy są na tyle poważne, by udzielić głowie państwa szybkiej odpowiedzi. Dopiero 30 grudnia odpisał Pawlak, przyznając się prezydentowi do wszystkich ustępstw wobec Gazpromu.
Lech Kaczyński postanowił bić na alarm. Po opracowaniu ekspertyz jego współpracownicy zorganizowali 26 marca w Belwederze seminarium poświęcone umowie gazowej. Naimski zaprezentował na nim swoją analizę, w której wskazywał, że mecz z Rosją o gaz Polska przegrała 0:7 (punktując m.in. opisane wyżej, niczym nieuzasadnione ustępstwa). Krytyki nie chcieli słuchać przedstawiciele ówczesnej władzy. Ze spotkania wyszła m.in. wiceminister gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska, formalnie szefowa zespołu rządowych negocjatorów z Rosją.
Kilka dni później wybuchł konflikt pomiędzy Waldemarem Pawlakiem a Radosławem Sikorskim. MSZ uważało, że wynegocjowana umowa gazowa jest sprzeczna z prawem unijnym. Szkoda, że resort dyplomacji nie zgłaszał jakichkolwiek zastrzeżeń wcześniej – miał wiele miesięcy na uchronienie Polski przed samobójczą strategią Pawlaka, w pełni akceptowaną przez Tuska.
O sprawie coraz głośniej zaczęły mówić media. Również te przychylne PO-PSL nie szczędziły krytyki rządowi. „Dziennik Gazeta Prawna” kpił: „Oto cała prawda o sukcesie rządowych negocjacji z Rosją. Resort skarbu cieszył się tym, że za umorzenie gigantycznych długów Gazpromu dostaniemy tańszy gaz. Tymczasem… rosyjski koncern obniżył ceny paliwa reszcie swoich klientów. Będą oni płacić dużo mniej niż Polska”. A „Gazeta Wyborcza” wskazywała, że Gazprom dostał w Polsce większe ulgi niż na Białorusi, i pisała o „niepokojących szczegółach porozumienia” z Rosjanami: niezrozumiale niskich stawkach za przesył gazu czy „kuriozalnym” zapisie o 21 mln zł maksymalnego zysku EuRoPol Gazu.
Posłowie Prawa i Sprawiedliwości domagali się wyjaśnień od ministrów na specjalnych posiedzeniach sejmowych komisji, mocno stawiali zdradę interes.w narodowych w newralgicznym obszarze bezpieczeństwa państwa.
Na dodatek doszło do katastrofy smoleńskiej.
Rząd Tuska znalazł się zatem pod ogromną presją. Zrezygnował tylko z jednego, najbardziej kłującego w oczy opinię publiczną postulatu i nie wydłużył umowy o dodatkowych kilkanaście lat. Pozostałe ustępstwa wobec Rosji pozostały. 29 października 2010 r. w Warszawie podpisali się pod nimi wicepremierzy Waldemar Pawlak i prawa ręka Putina Igor Sieczin.
Umowa gazowa wróci
Do dziś nie wiadomo, jakie były okoliczności negocjacji polsko-rosyjskich z 2009 i 2010 r. Nie wiemy, czym naprawdę kierował się rząd Donalda Tuska, tak pokornie chyląc głowę przed rosyjskimi żądaniami. Mariusz Błaszczak jako szef klubu parlamentarnego PiS wysłał do Andrzeja Seremeta zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, ale prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa.
Najwyższa Izba Kontroli sporządziła specjalny raport. Został utajniony, bo omawiał niejawne dokumenty. Z naszych informacji wynika, że był on krytyczny wobec działań rządu PO-PSL. Podobno jest duża szansa, że wreszcie uda się go odtajnić.
Jest jeszcze jedna instytucja, która dziś pośrednio zajmuje się umową gazową z 2010 r. To warszawska prokuratura okręgowa. W maju szef Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych Sławomir Izdebski złożył wniosek o wznowienie śledztwa w sprawie doprowadzenia do śmierci byłego wicepremiera Andrzeja Leppera. Sprawa wygląda sensacyjnie. Izdebski podzielił się swoimi informacjami również z Jarosławem Kaczyńskim. W liście do prezesa PiS powołuje się na informacje z książki Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera” oraz rozmowy z jego informatorem – byłym szefem delegatury ABW w Lublinie, mjr. Tomaszem Budzyńskim. Ma z nich wynikać, że wiosną 2011 r. nad jeziorem Świteź na Ukrainie Lepper miał otrzymać od Ukraińców informacje (oraz nagrania audio) dowodzące skandali przy negocjacjach gazowych. Z byłym szefem Samoobrony za wschodnią granicą miał się spotykać sam Aleksiej Miller, szef Gazpromu.
Zapytaliśmy prokuraturę o losy tej sprawy. Decyzja o ewentualnym wznowieniu śledztwa jeszcze nie zapadła. „Do chwili obecnej nie wykonano wszystkich zaplanowanych czynności” – odpowiedział nam rzecznik prokuratury Łukasz Łapczyński. Na razie odebrano zeznania od trzech osób, ale niebawem mają się odbyć kolejne przesłuchania.
= = = = = = = = =
Człowiek Moskwy w Warszawie
MAREK PYZA, MARCIN WIKŁO
Tekst ukazał się w Tygodniku „Sieci” nr 45 (258) 2017
6-12 listopada 2017 r.
Według prokuratury były wicepremier mógł przyjąć łapówkę za przychylność wobec Rosji przy negocjowaniu kontraktu gazowego z 2010 r. Wszczęte śledztwo to efekt publikacji tygodnika „Sieci”. Ujawniamy kolejne dokumenty, które pokazują, że w tamtym czasie Waldemar Pawlak brał udział w jeszcze jednej zagrażającej polskiemu bezpieczeństwu grze. Znów po stronie Rosji.
Ta opowieść przez lata była tajemnicą. W Ministerstwie Gospodarki znało ją wąskie grono osób. Brzmi jak scenariusz filmu sensacyjnego. – Na początku 2008 r. w Moskwie odbywało się coroczne posiedzenie grupy roboczej ds. paliwowo-energetycznych Polsko-Rosyjskiej Międzyrządowej Komisji ds. Współpracy Gospodarczej. Zawsze wysyłaliśmy na te spotkania ludzi z niższego szczebla, niedecyzyjnych, aby w rozmowach z trudnym „partnerem” nie mogli niczego „klepnąć”, co najwyżej wysłuchać i przekazać do centrali. Pojechał więc m.in. bardzo młody urzędnik. To była jedna z jego pierwszych służbowych podróży zagranicznych. Po obradach wziął go na bok postawny mężczyzna, Dangiras Mikalajunas, i zapytał: „Czy ty jesteś od Waldemara?”. Chłopak pomyślał, że skoro reprezentuje resort gospodarki, to wypada potwierdzić. „No to chodź” – padło nie tyle zaproszenie, ile polecenie. Nasz człowiek się spocił, ale nie wypadało odmówić – w końcu był na oficjalnych rozmowach międzyrządowych. Wyszli z budynku i wsiedli do czekającej limuzyny. Pojechali do restauracji naprzeciwko polskiej ambasady. Mikalajunas zaprowadził go do VIP roomu z kominkiem, w którym czekały dwa fotele. Zapytał, czy pali, poczęstował cygarem i whisky. Od razu przeszedł do rzeczy: „Wiem, że nie masz w tej sprawie zupełnie nic do powiedzenia, więc weź kartkę, notuj, dasz to Waldemarowi”. Nie traktował go jak partnera, raczej jak gońca. Urzędnik sporządził więc niejawny dokument i przekazał wicepremierowi Pawlakowi. Notatka dotyczyła zainteresowania Rosjan budową połączenia elektroenergetycznego z Polską i projektem elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim (w polskim rządzie i prasie funkcjonowała jako Bałtycka Elektrownia Atomowa). Bohater tej opowieści dołączył też wstępną ocenę rosyjskiej propozycji jako niebezpiecznej z punktu widzenia interesów energetycznych Polski i Litwy. Waldek nawet się do niej ustosunkował – napisał, że… opinia jest niewiarygodna i oparta na artykułach prasowych.
Po wysłuchaniu tej relacji zrozumieliśmy słowa naszego informatora, który spotkanie z nami zaczął od stwierdzenia: – Czekałem na tę rozmowę siedem lat. Wreszcie ktoś się wziął do tego tematu. To, co napisaliście o negocjacjach w sprawie umowy gazowej, to nie koniec. Jest jeszcze druga afera – elektroenergetyczna. Nie uwierzycie, jaki był jej finał.
Nasz rozmówca nawiązywał do artykułu „Gazowy walkower” opublikowanego w tygodniku „Sieci” pod koniec sierpnia.
Korupcja wicepremiera?
Opisaliśmy wówczas m.in. wciąż niejawne instrukcje negocjacyjne z 2009 r., które przygotował Waldemar Pawlak, a zatwierdzał premier Donald Tusk. To, co rzucało się w oczy, to radykalne różnice pomiędzy tymi dokumentami. Pierwszy, z lutego, zabezpieczał polskie interesy energetyczne. Drugi, z lipca, całkowicie oddawał pole Rosji. Zniknęły z niego zapisy o planowanym gazociągu Baltic Pipe i gazoporcie, zwiększyła się – ponad polskie zapotrzebowanie – ilość gazu, jaką chcieliśmy kupować ze Wschodu, rząd planował też związanie się umową z Gazpromem aż na 27 lat, na dodatek godził się na zmianę układu sił w spółce EuRoPol Gaz na korzyść Rosji.
Po naszej publikacji kontraktem gazowym zainteresowało się Centralne Biuro Antykorupcyjne. Kwerendę dokumentów w tej sprawie zlecono również w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Odnalezione w ABW dokumenty sprawiły, że 19 września Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo „w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków w 2010 r., w celu osiągnięcia korzyści majątkowej przez ówczesnego wicepremiera i ministra gospodarki oraz innych funkcjonariuszy publicznych w związku z negocjowaniem i podpisaniem niekorzystnej dla Polski oraz sprzecznej z prawem Unii Europejskiej umowy międzynarodowej o dostawach rosyjskiego gazu do Polski i działania w ten sposób na szkodę interesu publicznego”. Chodzi o art. 231 par. 2 Kodeksu karnego, czyli wzięcie łapówki, który przewiduje za to przestępstwo 10 lat pozbawienia wolności. Sprawa wygląda niezwykle poważnie. Nie rozpoczyna się postępowań dotyczących tak wysokiego szczebla urzędniczego, jeśli nie ma ku temu poważnych przesłanek. Z naszych informacji wynika, że uzasadnienie wszczęcia śledztwa zawiera informacje, kto i w jaki sposób miał wręczyć łapówkę. Nie chodzi tu o drobne kwoty.
Zapytaliśmy Waldemara Pawlaka, czy podczas negocjacji przed podpisaniem kontraktu w 2010 r. złożono mu propozycję korupcyjną. Zaprzeczył. Nie nam rozstrzygać, jak faktycznie było. Zmierzą się z tym prokuratorzy.
Nie można wykluczyć, że opisywana przez nas afera elektroenergetyczna będzie stanowić kolejny wątek w tym śledztwie.
Gra przeciw Litwie
Po co Rosjanom było potrzebne porozumienie z Polską przy budowie elektrowni jądrowej na swoim terenie? Upraszczając, taką inwestycję należy zacząć od zapewnienia minimalnie dwóch odbiorców energii, bo reaktora nie można tak po prostu wyłączyć. W przypadku awarii jednego połączenia można go wygaszać, ale to długotrwały proces, prąd wciąż wtedy płynie. By nie doszło do wybuchu, musi być „wyjście” awaryjne. W przypadku elektrowni w obwodzie kaliningradzkim tym drugim przyłączem miała być Polska. – Podpisanie tej umowy było czymś więcej niż tylko umożliwieniem Rosjanom budowy tej elektrowni. To była nasza zgoda na projekt niekorzystny dla Polski, a dodatkowo uderzający w politykę energetyczną całego regionu bałtyckiego, w szczególności Litwy – słyszymy od jednego z byłych urzędników.
Projekt miał nadzorować osobiście wicepremier Pawlak. To on przewodził delegacji, która w dniach 22–24 października 2008 r. przebywała na III Międzynarodowym Tygodniu Energetycznym w Moskwie. Przeprowadzono wtedy rozmowy dwustronne, podczas których omawiano temat Bałtyckiej Elektrowni Atomowej (BEA) w obwodzie kaliningradzkim. To dowodzi, że przekazane w moskiewskiej restauracji wytyczne Pawlak wprowadził w życie. W notatce informacyjnej po jego spotkaniu m.in. z wicepremierem FR Igorem Sieczinem i ministrem energetyki Siergiejem Szmatko czytamy: „Strona rosyjska chciałaby rozpocząć inwestycję jak najszybciej. Planowane otwarcie pierwszego reaktora może nastąpić w 2015 r., drugiego – 2016 r.”. Rosjanie w tej rozmowie nawet nie ukrywali, że zależy im na porozumieniu z Polską kosztem Litwy. „W ocenie rosyjskiej (I. Sieczin) projekt Ignalina II nie jest możliwy do zrealizowania (problemy gospodarcze na Litwie, zainteresowanie strony litewskiej budową elektrowni o mniejszej mocy)”. Gdyby BEA powstała, całkowicie runąłby plan Wilna, by zbudować do 2022 r. Wisagińską Elektrownię Jądrową, w której udział miały mieć przedsiębiorstwa łotewskie, estońskie i polskie (PGE).
Po tej wspólnej deklaracji temat jakby nieco przycichł, szczątkowe informacje o nim odnajdujemy w notatkach ze spotkań, których celem jest ustalenie przyszłości kontraktu gazowego. O elektroenergetyce rozmawia się niejako „przy okazji”. Protokół z III posiedzenia polsko-rosyjskiej grupy roboczej z 15 stycznia i 10 marca 2009 r.: „Komisja z satysfakcją odnotowuje zapoczątkowanie dialogu polskich i rosyjskich podmiotów gospodarczych na temat […] możliwości realizacji projektów budowy międzysystemowych połączeń elektroenergetycznych pomiędzy Polską i Rosją (Obwód Kaliningradzki) […]”. To słowa zapisane w jednym z ostatnich punktów.
Tajemniczy Litwin
Pytany przez nas Waldemar Pawlak utrzymuje, że „priorytetem dla Polski była realizacja porozumienia mostu energetycznego z Litwą”. Jak dziś twierdzi: „Inne propozycje były dyskutowane i analizowane, ale nigdy nie doszło do uzgodnień czy podpisania umowy”.
Przeczy temu wiele dokumentów. W żadnym (a dotarliśmy do kilkunastu) nie ma mowy o „priorytetowym” moście z Litwą. Wszędzie natomiast strona polska rozmawia o połączeniu z Rosją. Spójrzmy do kolejnej notatki. Głównym jej tematem wciąż jest kontrakt gazowy, sprawy elektroenergetyczne nie zajmują wiele uwagi członków delegacji. „W końcowej części spotkania S. Szmatko zwrócił się z zapytaniem dot. budowy na terenach północno-wschodniej Polski sieci elektroenergetycznej umożliwiającej przesył energii elektrycznej z Obwodu Kaliningradzkiego do RP. W odpowiedzi W. Pawlak zapewnił, że bez względu na decyzje odnośnie budowy elektrowni atomowej na terytorium Litwy w tej części terytorium RP budowane będą nowe linie wysokiego napięcia. Zapewnił, iż strona polska zainteresowana jest budową połączenia międzysystemowego (tzw. interkonektora) z Obwodem Kaliningradzkim. Dodał przy tym, iż proponowane przez FR moce są korzystne dla bilansu energetycznego tego regionu i nie stanowią zagrożenia dla ogólnego bilansu energetycznego Polski” – czytamy w „Sprawozdaniu ze spotkania w rosyjskim Ministerstwie Energetyki w dniu 07.10.2009”.
Wśród obecnych na tym spotkaniu odnajdujemy nazwisko Dangirasa Mikalajunasa, człowieka wspomnianego wyżej jako dyktującego notatkę „dla Waldemara”. W okresie polsko-rosyjskich negocjacji pojawiał się też parokrotnie w Warszawie. To dość tajemnicza postać, o której niewiele informacji można znaleźć w ogólnodostępnych źródłach. Urodził się na Litwie w czasach Związku Sowieckiego, ale od prawie dwóch dekad jest jedną z kluczowych postaci w rosyjskiej elektroenergetyce.
Do lutego 2002 r. był szefem Litewskiej Energii (koncernu kontrolującego cały obszar energetyczny bałtyckiego państwa). Stamtąd przeszedł do rosyjskiego koncernu Inter RAO. Jego nazwisko pojawia się również w najnowszej historii gruzińskiej spółki Telasi, dystrybuującej energię w Tbilisi. Sprywatyzowano ją w 1998 r., a kupcem został amerykański koncern AES. Okazało się, że nie podołał on prowadzeniu interesu w przeżartej korupcją Gruzji Edwarda Szewardnadzego. Władze firmy były wielokrotnie zastraszane, a jej dyrektora finansowego zamordowano w 2002 r. Niespełna rok później Amerykanie sprzedali Telasi koncernowi Inter RAO za 26 mln dol., ale licząc długi, które musieli uregulować, ostatecznie AES dopłacił Rosjanom 34 mln dol., a na całej inwestycji stracił 300 mln dol. Dyrektorem generalnym w Telasi został wtedy… Dangiras Mikalajunas. Do dziś jego biznesowa ścieżka jest ściśle związana z Kremlem i spółką, na której czele stoi jego protektor Igor Sieczin. Był wiceprezesem Inter RAO UES. Dziś jest szefem brukselskiego biura koncernu, który – jak wynika z analiz przeprowadzonych przez polskie służby specjalne – stworzono w celu ekspansji elektroenergetycznej na obszarze Unii Europejskiej.
Czy wicepremier mógł o tym nie wiedzieć? To wątpliwe. Tuż po powstaniu koalicji PO-PSL wiceszefem ABW został Zdzisław Skorża, zaufany Pawlaka, przyjaciel jeszcze z czasów studenckich. Wydawało się więc, że nawet jeśli nie zadziałają tradycyjne procedury ochronne z wykorzystaniem specsłużb, minister gospodarki może liczyć na wsparcie wysoko w nich postawionego przyjaciela.
Problem w tym, że Pawlak niewiele sobie robił z ostrzeżeń, jakie do niego spływały. Wiemy o co najmniej trzech notatkach, które trafiły do jego rąk (jedna bardzo obszerna, licząca ponad 30 stron), a kategorycznie ostrzegały przed zagrożeniem, jakie dla bezpieczeństwa Polski i państw bałtyckich stanowi projekt elektrowni w obwodzie kaliningradzkim. Nie przejmował się nimi.
Ile umów podpiszą?
Zanim dojdziemy do dnia, w którym miało się sfinalizować porozumienie o połączeniu elektroenergetycznym, musimy się na chwilę zatrzymać przy jeszcze jednym wątku. To śmierć Stefanii Kasprzyk, która od 2005 r. kierowała firmą PSE Operator, odpowiedzialną za przesył energii elektrycznej w Polsce. Zmarła 2 stycznia 2011 r., a przyczyną miało być zapalenie trzustki. Jak opowiadali wtedy „Rzeczpospolitej” jej najbliżsi współpracownicy, choroba pojawiła się nagle i była związana m.in. z nerwowym załamaniem kobiety po odwołaniu jej ze stanowiska w październiku 2010 r. Taką decyzję podjął ówczesny wicepremier i nadzorujący PSE minister gospodarki, stało się to na krótko przed podpisaniem kontraktu gazowego i próbą podpisania umowy o połączeniu elektroenergetycznym z obwodem kaliningradzkim. Maciej Sankowski, były doradca Kasprzyk, przypominał, iż prezes twierdziła, że usunięto ją ze stanowiska, bo sprzeciwiała się budowie tego połączenia. „Forsowanie takiego pomysłu leżało […] tylko w rosyjskim interesie” – mówił Sankowski.
Czas na finał tej historii, która rozpoczęła się filmowo, dlaczego więc miałaby mieć inne zakończenie? 28 października 2010 r. z zasobów WikiLeaks dowiadujemy się, że następnego dnia w stolicy Polski może się pojawić Władimir Putin. Waldemar Pawlak jest jeszcze w Moskwie, na ostatnich rozmowach przed podpisaniem przedłużenia kontraktu jamalskiego. Ma się to stać nazajutrz w Warszawie. Do polskiego wicepremiera podchodzi jego rosyjski odpowiednik Igor Sieczin i bierze go na bok. – Gaz dogadany, a jak z połączeniem elektroenergetycznym? Robimy? – pyta. – OK, robimy – odpowiada Pawlak. Rusza urzędnicza machina, do polskiego Ministerstwa Gospodarki natychmiast dociera… faks z gotową treścią porozumienia wysłany z rosyjskiej ambasady. Wicepremier wsiada już do samolotu.
Pora jest późna, w resorcie wybucha panika. Nie ma nikogo decyzyjnego. Urzędnicy niższego szczebla mają świadomość, że memorandum nie może być podpisane, ale jest też dla nich jasne, że Pawlak nie pozwoli go zablokować. Jedyne, co mogą zrobić, to wymusić na wicepremierze (dzwoniąc do niego w ostatnim momencie) wysłanie pisma do MSZ. – Wydawało nam się, że Sikorski nie pozwoli na taki rympał – słyszymy od informatora. Pawlak zgadza się, ale zastrzega, że ma to być tylko informacja, a nie prośba o opinię. Odlatuje do kraju. Urzędnicy nie do końca wypełniają polecenie szefa, ostatni akapit poufnego pisma zawiera prośbę o ocenę. Pawlak w tym czasie jest już w powietrzu.
W resorcie dyplomacji nie jest już czynna kancelaria tajna, więc pismo zwrotne jest jawne. Podpisuje się pod nim jeden z dyrektorów: „[…] MSZ widzi dodatkowo bezwzględną konieczność przeprowadzenia uprzedniej (przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji) szczegółowej analizy omawianego problemu w kontekście możliwych skutków dla stosunków międzynarodowych”. Warto docenić przytomność urzędnika, który właściwie ocenił, iż ta umowa z Rosją zrobiłaby z nas wrogów Litwy, Łotwy i Estonii, tym bardziej że odręczny dopisek Radosława Sikorskiego (pojawił się na dokumencie już 29 października) pokazuje, iż nie można było na niego liczyć w kwestii zablokowania umowy. „Proszę o głębsze rozpoznanie […] warunków, w jakich połączenie elektroenergetyczne z OK mogłoby być korzystne dla PL. Załóżmy, że deklaracja może być podpisana podczas wizyty prez. Miedwiediewa. R.S.”.
– Do końca wierzyłem, że szef MSZ jednak rozumiał, że ta umowa nie może być podpisana… – nasz rozmówca, któremu pokazujemy notatkę Sikorskiego, jest załamany.
Sprawy nabierają jeszcze większego tempa, umowa gazowa, a wraz z nią porozumienie o połączeniu z obwodem kaliningradzkim, ma być podpisana za kilka godzin. Rano 29 października (w dniu podpisania umów) premier Donald Tusk dowiaduje się o nocnym zamieszaniu i korespondencji między Ministerstwem Gospodarki a MSZ. Pawlak zostaje pilnie wezwany przez szefa rządu, w rozmowie uczestniczy również Jacek Cichocki, sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych. Na korytarzach KPRM mówiło się, że ówczesny szef ludowców miał wtedy usłyszeć, iż „to ostatni moment, gdy Ministerstwo Gospodarki wpieprza się w energetykę”. Nie wyprzedzajmy jednak faktów. To był moment, gdy na Okęciu właśnie lądował rosyjski wicepremier Igor Sieczin, a w kancelarii premiera już szykowano pióra, którymi miała dosłownie za chwilę być podpisana umowa gazowa oraz… no właśnie, czy coś jeszcze? Do końca nie byli tego pewni nawet urzędnicy niższego szczebla, którzy przez ponad dwa lata pracowali przy tych sprawach. – Siedzieliśmy przed telewizorem i nie mieliśmy pojęcia, ile dokumentów zostanie podpisanych – wspomina nasz rozmówca. – Kuriozalna sytuacja, nie do zniesienia. Potem po prostu poszliśmy na wódkę.
Pawlak w ostatnim momencie musiał powiedzieć Sieczinowi, że uzgodnionego niespełna 24 godziny wcześniej porozumienia jednak nie będzie.
Będziesz zwycięzcą
Waldemara Pawlaka zapytaliśmy też o negocjacje gazowe. Z nutą dumy odpowiedział: „Nigdy nie doszło do przedłużenia kontraktu jamalskiego. W czasie negocjacji dyskutuje się różne warianty i scenariusze, a kluczowe są końcowe ustalenia”.
Podpisana 29 października 2010 r. umowa gazowa nie jest dla Polski korzystna, nie ma co do tego wątpliwości. Rzeczywiście projekt nie został wydłużony, choć znacznie zwiększono ilość kupowanego gazu. Rząd oraz PGNiG odpuściły też Gazpromowi gigantyczny dług i zrezygnowały z wielomilionowych zysków za tranzyt gazu na Zachód – pisaliśmy o tym w sierpniu. Należy jednak zaznaczyć, że mogło być jeszcze gorzej, gdyby Waldemar Pawlak przeforsował wszystkie swoje „warianty i scenariusze”. W dużej mierze uniemożliwił mu to prezydent Lech Kaczyński, który wraz z powołanym w swej kancelarii zespołem alarmował przed pogłębieniem gazowego uzależnienia od Rosji. Były wicepremier chciał przedłużenia kontraktu jamalskiego aż do 2037 r. Trudno w to uwierzyć, ale dbał o interes rosyjski w tej kwestii lepiej niż sami Rosjanie. „Odnosząc się do propozycji W. Pawlaka na temat przedłużenia kontraktu do 2037 r., zarówno A. Sheykin i S. Szmatko wyrazili wątpliwości co do potrzeby konstrukcji takich zapisów” – to szokujący cytat z oficjalnego „Sprawozdania ze spotkania w rosyjskim Ministerstwie Energetyki w dniu 07.10.2009”. W dalszej części czytamy, że Pawlak przekonał Rosjan swoją „jednoznaczną postawą”.
Dotarliśmy także do roboczej wersji tego dokumentu. Dowiadujemy się z niego nieco więcej. Do ostatecznej wersji nie wpisano np. rozmowy o tym, że skoro Pawlak tak bardzo prze do podpisania niedorzecznie długiej umowy, to Rosjanie będą chcieli zapewnić mu piarową osłonę. Minister Szmatko „w ramach budowy nowych pozytywnych relacji zasugerował możliwość pomocy w takim przedstawieniu nowego kontraktu, aby polska strona została uznana przez media jako wyraźny zwycięzca”. Każdy z rozmówców czuł, że to, co proponuje polski wicepremier, będzie wymagało karkołomnego tłumaczenia.
Waldemar Pawlak wydawał się niewzruszony. Na poczekaniu wymyślał uzasadnienia dla swoich pomysłów. Gdy Maciej Woźniak (obecnie wiceszef PGNiG), główny doradca premiera ds. bezpieczeństwa energetycznego, przestrzegał, że przy podpisaniu umowy na tak dużą ilość gazu nie będziemy mieli gdzie pomieścić surowca z Norwegii (z planowanego połączenia Baltic Pipe), minister gospodarki mydlił oczy szefowi rządu planami budowy elektrowni gazowych. Również Woźniak w listopadzie 2009 r. ostro zareagował na entuzjastyczne oświadczenie Jolanty Strzelec-Łobodzińskiej, przewodniczącej delegacji negocjacyjnej, gdy ta blisko rok przed podpisaniem stwierdziła, że „mamy wynegocjowaną umowę”. Zorganizował spotkanie z przedstawicielami PGNiG, Ministerstwa Gospodarki i wiceministrem skarbu Mikołajem Budzanowskim. Ten ostatni ostro zakwestionował fakt jakichkolwiek negocjacji z Rosjanami, wskazując, że nigdy nawet nie podjęto rozmów o formule cenowej. Notatka Woźniaka z tego spotkania trafiła do Waldemara Pawlaka, Aleksandra Grada (ministra skarbu) i Donalda Tuska. To wtedy Pawlak w jednym z wywiadów nazwał Woźniaka sabotażystą. Wicepremierowi włos z głowy nie spadł, a doradca został odsunięty od negocjacji. Miał usłyszeć od wysokiego rangą urzędnika KPRM, by „zszedł Waldemarowi z drogi”.
Aż trudno uwierzyć, że kontrakt, o którym tak wiele osób mówiło, że jest niekorzystny, został w końcu podpisany. Zastanawia bierność służb specjalnych. Osoba, która zna dokumenty Agencji Wywiadu z tamtego czasu, mówi nam, że pozyskane informacje były bardzo płytkie, na pograniczu białego wywiadu. Jakie pojęcie o gazowej wojnie, którą przegrywaliśmy, mieli kierujący służbami? Delikatnie mówiąc – nikłe. Na przykład szef ABW gen. Krzysztof Bondaryk pisał w oficjalnych dokumentach o „interkonektach” zamiast „interkonektorach”.
Podsumowaniem „udanych negocjacji”, gdzie koniecznie trzeba wziąć w nawias oba wyrazy, niech będzie to, że w grudniu 2010 r. osoby, które wydatnie wspomogły Waldemara Pawlaka w doprowadzeniu do podpisania umowy: Michał Szubski, prezes PGNiG, Mirosław Dobrut, prezes spółki EuRoPol Gaz, i Radosław Dudziński, wiceprezes PGNiG, zostali odznaczeni przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Złotymi i Srebrnym Krzyżami Zasługi. W branży mówiło się wtedy, że PGNiG jest przedstawicielem Gazpromu w Polsce, ale to zapewne tylko ludzka złośliwość.
Niepozorny Waldek
Oddanie PSL niemal pełnej władzy nad polską energetyką było – jak mówi nam osoba z otoczenia ówczesnego premiera Donalda Tuska – ceną utrzymania koalicji. Tym bardziej że Tusk się na energetyce nie znał. – Będąc wicepremierem, Pawlak szybko się zorientował, że Tusk to lawirant, który nie ma pojęcia o sprawach gospodarczych. I że ma nad nim przewagę wiedzy w tej materii. Siła polityczna ludowców była może niewielka, ale on osobiście uważał się w tej konstelacji za mocnego – mówi nam europoseł Zbigniew Kuźmiuk, kiedyś polityk PSL.
Mikołaj Budzanowski dodaje w rozmowie z „Sieci”: – Polska przez wiele lat była obiektem bardzo zmasowanego lobbingu rosyjskiego w pewnych środowiskach politycznych, doktrynalnie związanych – świadomie czy nieświadomie – ze Wschodem. Z pewną łatwością już od lat 90. podejmowało ono wątpliwe decyzje dotyczące naszego bezpieczeństwa energetycznego.
Były minister skarbu nie ukrywa, że PSL „nie pomogło” w otwarciu połączenia norweskiego, a następnie dążyło do oddalenia w czasie budowy terminalu LNG. – W Świnoujściu było to od początku ewidentnie wyczuwalne: zastanówmy się, przemyślmy, zróbmy to później. Gdy się w projektach biznesowych o tak znaczącym kalibrze zaczyna mówić takim językiem, to wiadomo, że intencja jest zupełnie inna. I całe to późniejsze przekonywanie do elektrowni w obwodzie kaliningradzkim, że ona już powstaje, że będziemy mieli tanią energię, zawsze wychodziło z tego samego środowiska – podkreśla Budzanowski.
Przez wiele lat na czele tego środowiska stał Waldemar Pawlak. Dziś na zapleczu, ale wciąż uważany za twardego gracza, gotowego do powrotu na fotel lidera, gdy tylko pojawi się taka sposobność.
Sprawia wrażenie nieporadnego, ale to tylko pozory. Osoby, które go dobrze znają, mówią o „umyśle szachisty”, „zdolnościach informatycznych” i talencie biznesowym – „na giełdzie radzi sobie świetnie, nawet podczas bessy”. Dwukrotny wieloletni lider PSL – partii, która nigdy nie rozliczyła się ze swoją peerelowską przeszłością. Szeroka opinia publiczna poznała go w 1992 r., gdy po nocnym obaleniu rządu Jana Olszewskiego został usadzony na fotelu premiera. W filmie „Nocna zmiana” zobaczyliśmy, jak wówczas wyglądały jego priorytety – gdy w trakcie ostatnich negocjacji z Lechem Wałęsą upewnia się co do pierwszych ruchów po przejęciu rządu: „Po powołaniu składam podziękowanie… sytuacja jest dramatyczna… wniosek o MSW i MON… i czyszczę sobie UOP… i tutaj mam wolną rękę, panie prezydencie?”.
Obronną ręką wychodził z wszelkich opresji – poczynając od „matki afer PSL”, czyli tzw. trójkąta Buchacza – gigantycznego przekrętu, który dziś już mało kto pamięta. A chodziło o poręczanie kredytów niewypłacalnym firmom handlującym ze Wschodem. Stali za tym ministrowie PSL w rządzie Waldemara Pawlaka. Skarb państwa stracił wówczas setki milionów złotych.
Wtedy mu się upiekło. Teraz zarzuty są poważniejsze – opisane przez nas dokumenty wskazują, że człowiek numer dwa w rządzie Rzeczypospolitej reprezentował interesy Rosji. W dodatku nad sprawą unosi się cień korupcji.
= = = = = = = = = = =
NIK nokautuje Pawlaka
MAREK PYZA, MARCIN WIKŁO
Tekst ukazał się w Tygodniku „Sieci” nr 28 (293) 2018
9-15 lipca 2018 r.
Były wicepremier i minister gospodarki w rządzie Donalda Tuska ma się czego obawiać. Odtajniony właśnie raport NIK dotyczący negocjacji gazowych z Gazpromem z lat 2009–2010 potwierdza wszystko to, co ujawniliśmy w ubiegłym roku na łamach naszego tygodnika. Waldemar Pawlak i podlegli mu negocjatorzy zmieniali instrukcje negocjacyjne na korzyść Rosjan, oddali im więcej, niż oni sami żądali, by w końcu podpisać skrajnie niekorzystny kontrakt, który wciąż obowiązuje.
Raport Najwyższej Izby Kontroli powstał w marcu 2013 r. Aż roi się w nim od stwierdzeń (choć i tak złagodzonych urzędniczą nowomową), które kładą na łopatki przede wszystkim człowieka numer 2 w rządzie Donalda Tuska. Waldemar Pawlak, bo o nim mowa, został przez nas nazwany w tygodniku „Sieci” „człowiekiem Moskwy w Warszawie”. Po lekturze „Informacji o wynikach kontroli zawierania umów gazowych oraz realizacji inwestycji – terminal LNG w Świnoujściu” nie wycofujemy się z tego, wręcz przeciwnie. Po raz kolejny zaznaczamy także, że w tym przypadku można mówić o „negocjacjach”, tylko biorąc to określenie w cudzysłów.
Wbrew instrukcjom
50-stronicowy dokument był przygotowywany przez prawie dwa lata. Inspektorzy badali, jak pracowały w latach 2006–2011 urzędy i spółki odpowiedzialne wówczas za energetyczne bezpieczeństwo Polski: Ministerstwo Gospodarki, Ministerstwo Skarbu Państwa, kancelaria premiera oraz PGNiG SA, Gaz-System SA i Polskie LNG SA.
Pozytywnie kontrolerzy ocenili właściwie tylko jedną rzecz – to, że organy państwowe i PGNiG zabezpieczyły ciągłość dostaw gazu „w sposób minimalizujący ryzyko niezaspokojenia potrzeb odbiorców”. Natomiast dalsza część raportu mówiąca o tym, w jaki sposób do tego – dosyć oczywistego – zabezpieczenia doszło, to już poważny akt oskarżenia. Uwzględniając ograniczenia negocjacyjne spowodowane monopolistyczną pozycją Gazpromu, „[…] NIK zauważa jednak, iż działania Ministra Gospodarki dotyczące negocjowania w latach 2009–2010 umów z Federacją Rosyjską dotyczących dostaw gazu w ramach kontraktu jamalskiego były prowadzone w znacznej części bez wymaganego umocowania w postaci instrukcji negocjacyjnej, a po zatwierdzeniu takich instrukcji część uzgodnień była niezgodna z wytycznymi o charakterze wiążącym”.
To bardzo ciężki zarzut. Treść wspomnianych w raporcie instrukcji negocjacyjnych opisaliśmy w „Sieci” pierwsi. Ta pierwsza instrukcja, która w resorcie gospodarki powstała 3 lutego 2009 r., a zatwierdzona została przez premiera Tuska 6 marca, mówi wprost o konieczności zakupu tylko brakującej wówczas ilości gazu, o niedopuszczeniu do przedłużenia kontraktu jamalskiego i utrzymaniu kontroli nad EuRoPol Gaz SA (spółką kontrolującą przesył surowca przez terytorium Polski). Jest w niej także mowa o tym, że priorytetem jest planowany rurociąg Baltic Pipe z Norwegii oraz otwarcie terminala LNG w Świnoujściu, co miało pozwolić na zdywersyfikowanie dostaw gazu.
I to właściwie tyle, jeśli chodzi o obronę polskiej racji stanu. 7 maja 2009 r. Waldemar Pawlak jedzie na konsultacje do Moskwy, 26 czerwca Rosjanie pojawiają się z rewizytą w Warszawie. To wystarcza, by z drugiej instrukcji, zatwierdzonej przez Donalda Tuska 17 lipca, zniknęły właściwie wszystkie najważniejsze postulaty gwarantujące nasze bezpieczeństwo energetyczne. Nie ma już mowy o gazoporcie ani o kierunku norweskim, rząd dopuszcza zwiększenie dostaw ponad polskie zapotrzebowanie, a „w interesie strony polskiej” okazuje się podpisanie umowy do roku 2035! Oddajemy również kontrolę nad przesyłem gazu do Europy Zachodniej, pozwalamy na ograniczenie zysku spółki EuRoPol Gaz SA do 21 mln zł rocznie, co oznacza rezygnację z setek milionów zarobku. A już całkowitą aberracją wydaje się odstąpienie od wyegzekwowania długu od Gazpromu (po długotrwałym sporze trybunał arbitrażowy w Moskwie przyznał nam rację), który płacił w latach 2006–2009 zaniżone ceny za przesył surowca przez Polskę. Mówiąc wprost, sprezentowaliśmy Rosjanom prawie 276 mln dol. (w złotych wychodzi okrągły miliard).
Tajność na zawsze
Wróćmy teraz do raportu NIK. Dokument w czerwcu 2013 r. trafia do prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera Donalda Tuska, marszałek Sejmu Ewy Kopacz, marszałka Senatu Bogdana Borusewicza oraz szefów sejmowych komisji zajmujących się badanymi zagadnieniami.
Komu z tego grona mogło zależeć na ujawnieniu nokautującego dokumentu? Niech odpowiedzią będzie zestaw urzędnik.w, którzy zadecydowali o tym, by nie zdejmować z niego klauzuli niejawności: następca Pawlaka na stanowisku wicepremiera i ministra gospodarki Janusz Piechociński, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i szef KPRM Jacek Cichocki. Szczegóły tych „negocjacji” miały na zawsze pozostać w zaciszu kancelaryjnych archiwów i wydawało się, że to się uda. Nawet obecnej ekipie (a zwłaszcza ministrowi Piotrowi Naimskiemu) doprowadzenie do odtajnienia wszystkich dokumentów, na podstawie których powstał raport, zajęło niemal dwa lata, dlatego dopiero teraz możemy poznać całe sprawozdanie NIK.
Jego lektura nie pozostawia złudzeń – ekipa PO-PSL nie ma się czym pochwalić. Opisując w tygodniku „Sieci” wspomniane dokumenty – jeszcze wówczas gdy były one niejawne – nie znaliśmy treści raportu. Okazuje się, że kontrolerzy doszli do takich samych wniosków, skupiając się przede wszystkim na niejednoznacznej roli wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka oraz władz PGNiG. „[…] zarówno Minister Gospodarki, jak i PGNiG SA nie wykorzystali w pełni swoich możliwości negocjacyjnych, nie podejmując próby uzyskania w zamian za zgodę na postanowienia korzystne dla strony rosyjskiej równoważnych korzyści dla Polski” – czytamy w raporcie.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że prezesi spółek gazowych (Mirosław Dobrut, Michał Szubski i Radosław Dudziński) zostali odznaczeni przez prezydenta Komorowskiego złotymi i srebrnym krzyżami „za zasługi w działalności na rzecz górnictwa naftowego i gazownictwa w Polsce”. Co w tym temacie pisze NIK? „[…] efekty gospodarcze były gorsze w stosunku do zakładanych celów ze względu na wieloletnie zaniechania w zakresie rozwoju połączeń przesyłowych z zagranicą”.
To nie koniec zastrzeżeń Izby. W rozdziale dotyczącym spółki Polskie LNG SA budującej gazoport czytamy: „[…] działania zaangażowanych w projekt spółek były prawidłowe, mimo stwierdzonych uchybień, natomiast negatywnie należy ocenić zaniechanie przez Ministra Gospodarki działań legislacyjnych w 2008 r., przez co uległo opóźnieniu przygotowanie prawnych ram usprawniających realizację inwestycji”. Znów kamyczek do ogródka Pawlaka, którego działalność na każdym etapie oceniano negatywnie. „Negocjacje rządu polskiego […] były podjęte bez przygotowania merytorycznego. Działania niezgodne z przepisami na etapie wstępnym oraz w trakcie negocjacji, brak właściwej współpracy podmiotów uczestniczących w negocjacjach oraz niewykorzystywanie w negocjacjach posiadanych argumentów obniżyły – i tak ograniczone […] możliwości skutecznego negocjowania warunków tych dostaw”.
Dokument pełen jest tego typu sformułowań: „działania niezgodne z przepisami na etapie wstępnym oraz w trakcie negocjacji”, „brak właściwej współpracy podmiotów [Ministerstwa Gospodarki z PGNiG – przyp. red.] uczestniczących w negocjacjach”, „niewykorzystywanie w negocjacjach posiadanych argumentów”.
I jeszcze dwa słowa na temat Ministerstwa Skarbu w rządzie Donalda Tuska, które nawet w tak ważnej – by nie rzec: kluczowej – sprawie wypełniało tylko definicję państwa teoretycznego. O nadzorze ze strony resortu: „Zaopiniowanie pięciu umów w ciągu jednego lub dwóch dni, a w dwóch przypadkach już po zawarciu umowy, wskazuje na jedynie formalne wykonanie zadania wyrażania tych zgód”.
Nie może więc dziwić, że „[…] nie udało się poprawić warunków importu gazu mimo przyznania znacznych korzyści stronie rosyjskiej”.
Waldek stawia elektrownię
NIK zajmowała się wyłącznie negocjacjami dotyczącymi kontraktów gazowych. Tymczasem równolegle prowadzony był drugi, być może dużo bardziej szkodliwy dla bezpieczeństwa państwa projekt. Tę aferę opisaliśmy w kolejnym artykule „Człowiek Moskwy w Warszawie”. W skrócie: rząd w Warszawie chciał się zaangażować w rosyjski projekt budowy elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim. Było to skrajnie niekorzystne dla Polski i państw bałtyckich. Waldemar Pawlak w rozmowie z nami zaprzeczał, by był zainteresowany tą inwestycją, ale ujawnione przez nas rządowe dokumenty mówiły co innego. Cała ta historia ma przebieg niczym z filmu polityczno-szpiegowskiego. Na szczęście jej finał nie był tak katastrofalny, jak dążyli do tego główni bohaterowie.
Przywołajmy fragment naszego tekstu z listopada ub.r.: „28 października 2010 r. z zasobów WikiLeaks dowiadujemy się, że następnego dnia w stolicy Polski może się pojawić Władimir Putin. Waldemar Pawlak jest jeszcze w Moskwie, na ostatnich rozmowach przed podpisaniem przedłużenia kontraktu jamalskiego. Ma się to stać nazajutrz w Warszawie. Do polskiego wicepremiera podchodzi jego rosyjski odpowiednik Igor Sieczin i bierze go na bok. – Gaz dogadany, a jak z połączeniem elektroenergetycznym? Robimy? – pyta. – OK, robimy – odpowiada Pawlak. Rusza urzędnicza machina, do polskiego Ministerstwa Gospodarki natychmiast dociera… faks z gotową treścią porozumienia wysłany z rosyjskiej ambasady. Wicepremier wsiada już do samolotu”.
Za kilkanaście godzin wicepremierzy Polski i Rosji będą podpisywać umowy międzyrządowe. Do ostatniej chwili grupa znających temat pracowników kilku ministerstw rwała włosy z głowy, zastanawiając się, czy wejdziemy w budowę elektrowni atomowej z Rosjanami. Nie doszło do tego wyłącznie dlatego, że czujność zachowali urzędnicy średniego szczebla i nadali dokumentom taki bieg, by uniemożliwić podpisanie memorandum. Ostatecznie zablokował je Donald Tusk, który o sprawie dowiedział się rano 29 października, wezwał Pawlaka i w konsekwencji odebrał mu pilotowanie spraw energetycznych.
Czas prokuratury
Dziś Pawlak udaje, że raportu NIK nie ma. Nie wypowiada się na jego temat publicznie. W mediach społecznościowych odwraca jedynie kota ogonem, powtarzając, że w sprawie gazu wbrew polskiemu interesowi działali… jego poprzednicy z PiS w latach 2006–2007. Wtóruje mu Janusz Piechociński, według którego publikacja raportu to… element kampanii wyborczej (przypomnijmy: Piechociński miał największy wkład w to, że raport został utajniony). Takie zachowania trudno oceniać inaczej niż jako grę na czas.
Po naszych publikacjach 19 września Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła bowiem śledztwo „w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków w 2010 r., w celu osiągnięcia korzyści majątkowej przez ówczesnego wicepremiera i ministra gospodarki oraz innych funkcjonariuszy publicznych w związku z negocjowaniem i podpisaniem niekorzystnej dla Polski oraz sprzecznej z prawem Unii Europejskiej umowy międzynarodowej o dostawach rosyjskiego gazu do Polski i działania w ten sposób na szkodę interesu publicznego”.
Kilka tygodni później postępowanie zostało przeniesione do Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim. Tam zgromadzono dotychczas kilkadziesiąt tomów akt (to najbardziej żmudna faza postępowania – materia jest skomplikowana, a dokumenty są obszerne, w dodatku rozsiane po wielu instytucjach) i przesłuchano kilkunastu świadków. Pozostałe czynności procesowe powinny się zakończyć w ciągu najbliższych miesięcy.
Jeśli prokuratorzy postawią w tym śledztwie zarzuty, będzie to precedensowy przypadek w III RP, by wysoki rangą urzędnik musiał ponieść konsekwencje karne wyjątkowo szkodliwych dla interesu państwa decyzji w sprawie tak dużej wagi. Jest więc szansa, że odpowiedzialność urzędnicza przestanie być wreszcie w Polsce fikcją. Dokumenty, które opisaliśmy w zeszłym roku, i relacje świadków tamtych wydarzeń, z którymi rozmawialiśmy, nie pozostawiają wątpliwości, z jak wielką aferą mamy do czynienia. Raport NIK jedynie to potwierdza.
= = = = = = = = =
W cyklu „Ważne archiwa SIECI” przypominamy Państwu najważniejsze publikacje naszych autorów. Co tydzień, w weekendy czytelnicy portalu wPolityce.pl, którzy przystąpią do „Sieci Przyjaciół” (można to zrobić ==> TUTAJ) dostaną porcję dobrej publicystyki, reportażu, ważnych opinii.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/539987-czlowiek-moskwy-w-warszawie-kulisy-kontraktu-z-gazpromem