Urzekające są zabiegi językowe stosowane przez nowych polskich rewolucjonistów. Podobnie jak urzekająca jest kreacja bohaterów i autorytetów.
Kiedyś autorytety własnoręcznie kreował Adam Michnik – lepił je i formował niczym naczynia na kole garncarskim. Glina mogła być byle jaka, ale liczył się garncarz i jego ręka, nawet gdy lepić nie potrafił. Po latach wiele z tych wykręconych na kole garncarskim dzieł to zwykłe skorupy. Ale uczniowie i adepci Michnika wciąż z zapałem zbierają glinę i formują nowe naczynia. Najnowsze dzieło to Katarzyna Augustynek, lansowana przez najnowsze „Wysokie obcasy”, które zrobiły z nią wielgachny wywiad. Nazwisko pewnie większości nic nie mówi, bo liczy się ksywka – „Babcia Kasia”.
Dopiero ksywka ujawnia, na czym polega patent warsztatu garncarskiego typowego dla garncarzy Michnika, ale rozpowszechnionego wśród współczesnych rad robotniczych, żołnierskich i feministycznych, bo to i podobna glina, i podobni „artyści”. Dodać trzeba, że „Babcia Kasia” to część „Polskich Babć”. „Babcia Kasia” (65 lat) jest od pięciu lat rewolucjonistką, czyli najczęściej zadymiarką, z czego jest oczywiście bardzo dumna, a z niej dumny jest z kolei zarówno warsztat garncarski Michnika, jak i całe uliczne garncarstwo. Dlatego buduje jej legendę niczym nowej Emilii Plater. „Babcia Kasia” ma w swoim kajecie (kalendarzu) setki zadym, w których uczestniczyła, bo zasadniczo jest obrońcą demokracji. Nie sama postać jest tu jednak interesująca, bo takich jest wiele, tylko zabiegi językowe.
Katarzyna Augustynek to po pierwsze „babcia”, a po drugie - „Kasia”. „Babcia” wywołuje ciepłe skojarzenia, nawet jeśli tylko w przeddzień lub w Dniu Babci. Jest ogromna pozytywna mitologia babciologiczna wiążąca babcię z wychowaniem dzieci, szczególnie wnuków, z przekazywaniem tradycji, uczeniem, kształtowaniem osobowości i pozytywnych wzorów zachowań. Istnieje też ogromna literatura babciologiczna, gdzie babcie są pozytywnymi bohaterkami, z babcią Czerwonego Kapturka na czele, a często autorkami heroicznych czynów. I babcia pozytywnie różni się od „baby”, szczególnie „Baby Jagi”. Zresztą sama zdrobniała forma narzuca pozytywne emocje i takież nastawienie.
Babcia to samo dobro, a już w połączeniu z imieniem w zdrobniałej formie, to dobro do kwadratu. Katarzyna brzmi oficjalnie, urzędowo i chłodno, Kasia - prywatnie, familiarnie i ciepło. „Babcia Kasia” to ktoś, do kogo można się przytulić, znaleźć pomoc, opiekę, strawę, dobre słowo, gorące serce, empatię i wszelkie inne formy dobra oraz piękna. „Babcia Kasia” nie może się w ogóle źle kojarzyć, tym bardziej że złożenie dwóch zdrobnień czyni ją nie tylko milutką, ale i bezbronną. I to już znakomita podstawa do rzucenia „Babci Kasi” na tło, przy którym wygląda jeszcze cieplej i jeszcze lepiej. Wymarzone tło to policjanci. Skojarzenia są oczywiste: ubrani na czarno, silni, bezwzględni, brutalni, okrutni, służbiści, zdyscyplinowani, bezduszni.
Na tle policjantów „Babcia Kasia” wygląda jak skrzywdzone niewiniątko, choćby oni się tylko bronili, a ona ich atakowała, obrażała, prowokowała. Niewiniątko i brutale, czuła i bestie, kruszynka i potwory. I o takie właśnie zestawienie chodzi. „Babcia Kasia” zamyka usta, bo jak ucieleśnienie dobra może mieć złe zamiary, a tym bardziej złe czyny na koncie. To wręcz podręcznikowy przykład odwrócenia znaczeń, robienia wody z mózgu i miazgi ze współczucia. Wystarczy manipulacja językowa, żeby taką osobę uczynić bezkarną, nietykalną i mającą wyłącznie status ofiary. I w świat idzie komunikat: reżim nie uszanuje nawet babci, czyli kogoś, kto wywołuje niemal same anielskie skojarzenia. Ergo: reżim jest absolutnie zdegenerowany, zdemoralizowany i odarty z wszelkich wartości. Tym bardziej, gdy gnębi nie tylko pojedynczą „Babcię Kasię”, ale i „Polskie Babcie”.
Zabieg z „Babcią Kasią” to tylko drobny, choć bardzo wymowny przykład tego, co się lepi w warsztatach garncarskich rewolucji, a co w dużej mierze polega na przekształcaniu języka. Na podobnej zasadzie „dziewczyny”, „kobiety”, „matki” czy „przyjaciółki” są obsadzane w rolach gwardzistek rewolucji idących w pierwszym szeregu oraz działających w razwiedkach. Też mają budzić ciepłe, pozytywne skojarzenia, często konfrontowane z „brutalną” władzą. To klasyczne działanie obezwładniające, wychodzące od językowej manipulacji. I to obezwładnienie działa, bo tylko jakiś degenerat może się konfrontować z „babcią”, „dziewczyną” czy „przyjaciółką”. A potem można już tworzyć dowolne narracje o strasznym reżimie.
Nie nabierajmy się na te wszystkie zabiegi językowe, często akceptowane bezrefleksyjnie. Nic tu bowiem nie jest takie, jak się wydaje. Nic nie jest spontaniczne, miłe, czułe, wrażliwe i generalnie pozytywne, lecz chodzi o wciągnięcie w pułapkę: najpierw semantyczną, potem moralną, a ostatecznie chodzi przecież o rewolucję i władzę. Apologeci i lansiarze „Babci Kasi” doskonale to wiedzą, a tylko „rżną głupa”. Celem jest uczynienie tarcz i taranów z osób, których wizerunek jest po to semantycznie spreparowany, żeby były skuteczniejszymi narzędziami rewolucji. I tak się to koło garncarskie obraca.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/539975-na-jezykowym-szachrajstwie-bazuje-ulica-i-jej-media