Inteligent świeżej daty musi czuć zażenowanie degrengoladą inteligentów wielopokoleniowych. Widzi, że inteligencja im się popsuła, to melduje.
Nie rządzi Polską wojsko, ale istnieje nieodparta potrzeba, żeby się meldować. Co zaskakujące, mają tę potrzebę osoby, których nawet sobie nie wyobrażamy w wojsku, bo pewnie byliby nieżywi (może nie dosłownie) po tygodniu zwykłych ćwiczeń. Meldują się, żeby ktoś sobie nie pomyślał, iż nie są po właściwej stronie historii. A wiedzą, która jest właściwa obserwując kierunek wiatru (historii). Tu nic się nie zmieniło od lat 60., co z wyjątkową wnikliwością oraz z pewną dozą okrucieństwa dla najlepiej czujących wiatr oportunistów i konformistów opisał Leopold Tyrmand w „Życiu towarzyskim i uczuciowym”. Będzie więc o meldowaniu, przede wszystkim pisarza i reportera Mariusza Szczygła.
W latach 60. meldowanie się po właściwej stronie było jednak trochę wstydliwe, obecnie jest powodem do dumy. I różne osoby meldują się, mimo że nikt specjalnie tego od nich nie oczekuje. Ktoś mógłby sobie jednak pomyśleć, że zdradzili – tę dobrą stronę historii. Dlatego lepiej prewencyjnie się zameldować. W „Gazecie Wyborczej” zameldował się na przykład scenarzysta, pisarz i dramaturg Maciej Karpiński. Nie musiał, bo ma sporo wybitnych osiągnięć (dla mnie największym jest scenariusz „Kobiety samotnej”), ale się zameldował. Żeby się wytłumaczyć, dlaczego był głównym scenarzystą serialu „Osiecka”. No to się zameldował i wytłumaczył, ile go kosztowała (ile zarobił dyskretnie nie mówi) praca nad serialem dla Telewizji Polskiej. Po prostu się poświęcił dla wyższego dobra, ale co przeszedł, to przeszedł. I o tej masakrze zameldował komu trzeba, choć tak do końca nie wiadomo, kto nim jest. Ale na pewno istnieje i oczekuje meldowania się. Po dobrej stronie historii. O „Osieckiej” w kontekście wymuszania meldowania się pisałem na tym portalu 15 lutego – chodziło o zmuszenie do zameldowania się młodej aktorki Elizy Rycembel. O „Osieckiej” wystarczy, więc tylko odnotowałem zameldowanie się Macieja Karpińskiego.
Jeden z ciekawszych meldunków pojawił się 12 lutego 2021 r. na portalu Noizz.pl i ten meldunek warto prześledzić ze względu na meldującego. A jest nim wspomniany wyżej Mariusz Szczygieł. Pominę szczegóły jego zmagania się z losem, jego Weltschmerz oraz dylematy na miarę „Bojaźni i drżenia” czy „Albo-albo” Sørena Aabye Kierkegaarda. Pominę, bo łzy wzruszenia i zgrozy przeszkadzałyby mi w pisaniu. Wzruszenie jest tym większe, iż Szczygieł melodramatycznie wyznaje, ile osiągnął, choć miał pod górkę i wiatr wiał mu w oczy. Osiągnięć reporterskich i czechologicznych absolutnie nie można mu odmówić. Choć trudno przesądzać, czy wynikają one z tego, że „mama jest z zawodu dekoratorką bombek choinkowych, większość życia pracowała w hotelowej pralni, tata całe życie zarabiał jako murarz i malarz pokojowy. I ja, wychodząc z rodziny robotniczej, moi rodzice i ich rodzeństwo mają wykształcenie zawodowe, jako pierwszy skończyłem studia z magisterką. Uczyłem się, by zyskać wiedzę i zostać inteligentem. Zostałem, dostąpiłem tego zaszczytu. Dostosowałem się do lepszego świata”. Brawo!
Skoro już wiemy, na czym stoimy (status inteligenta) i pominęliśmy Weltschmerz oraz drżenie w stylu Kierkegaarda, można teraz prześledzić właściwy meldunek Mariusza Szczygła. A meldunek brzmi tak, że mimo przynależności do inteligencji, Mariusz Szczygieł nie jest szczęśliwy, a nawet nie jest dumny ze społecznego awansu. Bo z wyżyn swej ciężko osiągniętej inteligenckości widzi więcej. Tym więcej, że „mieszka dwa kilometry od Pałacu Prezydenckiego, a tam, urzęduje człowiek, który nie jest partnerem dla inteligenta, a co dopiero dla intelektualisty”. Z wyżyn Warszawy, która zastąpiła rodzinną Złotoryję, widać, że inteligenckość to „teraz już nie jest żaden zaszczyt. Intelektualista to – jak ładnie nazwała to szefowa krakowskiego MOCAK-u, Masza Potocka – zanieczyszczenie społeczne”.
Samoponiżenie i socjopsychologiczna redukcja inteligenta (a może nawet intelektualisty) Szczygła do „zanieczyszczenia” to oczywiście kokieteria. Tak wypada teraz meldować. Bo kto się teraz dorwał do inteligenckości? Otóż na przykład lokator Pałacu Prezydenckiego Andrzej Duda oraz prezes PiS Jarosław Kaczyński. A oni obaj (i nie tylko oni) „przypominają czasy Gomułki, który był cwanym prostakiem. W latach 60., za jego kadencji, ukuto powiedzenie ‘dyktatura ciemniaków’. I my do tego wracamy. (…) Historia zatacza koło, a nami rządzi dyktatura ciemniaków”. To oczywiste, wszak Andrzej Duda sam ma tylko doktorat, oboje jego rodzice to profesorowie, podobnie jak teść, wszyscy wokół wykształceni, więc jasne, że „ciemniaki”. Podobnie jak „zachowujący się jak typowy aparatczyk komunistyczny” Jarosław Kaczyński. Też zaledwie doktor, z rodzicami po studiach, bratem profesorem (i przy okazji prezydentem RP), dziadkami inteligentami szlacheckiego pochodzenia. Typowe „ciemniaki”.
Jak melduje intelektualista Szczygieł, „ciemniaki” „są niby antykomunistami, ale tylko zamienili sierp i młot na krzyż – mechanizmy stosują te same!”. Wiadomo, Andrzeja Dudę i Jarosława Kaczyńskiego najłatwiej spotkać, gdy biegają po Warszawie z krzyżem. Ale to byłoby pół biedy, choć i tak straszne. Najgorsze jest to, że „następuje upadek inteligencji jako sposobu bycia, sposobu myślenia. Kiedy nasz prezydent otwiera usta, kiedy prezes otwiera usta, czuję się zażenowany poziomem, który mi proponują”. Oczywiście, że inteligent świeżej daty musi czuć zażenowanie degrengoladą inteligentów wielopokoleniowych. Jak widzi, że inteligencja im się popsuła, szczególnie na jego tle, to melduje, że to widzi. Inteligent ma takie obowiązki, szczególnie ten z awansu. A on prześwietla niczym rentgen. I „umie wyczuć osobę, która udaje, że czyta”. Wyczuł na przykład Jarosława Gowina, po którym „widać, że czyta”.
Mariusz Szczygieł musiał zameldować, że podczas gdy Kaczyński i Duda to „ciemniaki”, on ma „bliskiego przyjaciela z wykształcenia ślusarza. I ten „ma umysł bystrzejszy niż mój”. I nie jest wyjątkiem, wszak w Złotoryi „tata w życiu nie przeczytał żadnej książki, ale ma w sobie pewną czułość wobec świata – bo można mieć inteligencję emocjonalną”. Czyli jednak pan Mariusz nie jest inteligentem z awansu, choć pozornie tak to wygląda.
Jako intelektualista, a nie „ciemniak” Mariusz Szczygieł był właściwie skazany na rozwiązanie zagadki Lecha Wałęsy. I jest to rozwiązanie genialne. Otóż „Lech Wałęsa miałby w życiu więcej spokoju, gdyby nie był tak honorowy i nie uważał, że pewne tematy naruszają jego godność”. Źle pojęta godność nie pozwala Lechowi Wałęsie prawidłowo podejść do kwestii „może coś podpisałem, może nie”. A sprawa jest prosta jak prostota „ciemniaków”: „Kiedy zaczynamy pracę w korporacji, podpisujemy różne dokumenty – umowa o pracę, zobowiązanie zachowania tajemnicy zawodowej, do tego parę innych procedur. Może za ileś lat – kiedy np. pojawi się zupełnie inny ustrój – zostaną one użyte przeciwko nam? Pokażą przecież, że służyliśmy ‘wrednemu’ kapitalizmowi”. Wałęsa podpisał różne dokumenty w robocie, czasy się zmieniły i teraz te banalne kwity są wykorzystywane do oskarżeń o służenie „wrednej” bezpiece. Ależ to jest genialne wyjaśnienie. Absolutnie na miarę inteligenta z awansu, a nie jakiegoś degenerata z wielopokoleniowym bagażem. Brawo!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/539443-szczygiel-zdemaskowal-ciemniakow-dude-i-kaczynskiego