Autor „Szczerze” wielokrotnie przekonywał, jak szczerze potrafi kłamać i nawet powieka mu nie drgnie. Można nawet stworzyć stopniowanie łgarstw: banalne kłamstwo, wierutne kłamstwo i „szczerze” Donalda Tuska. Szumnie zapowiadana debata (zdalna, bo jeden w Gdańsku, a drugi w Warszawie) Donalda Tuska z Adamem Michnikiem nie była żadną intelektualną ucztą.
Była nieznośnym, banalnym i mało lotnym marudzeniem dwóch tetryków. Mających świadomość, że najlepsze dawno za nimi, lecz oni chcieliby zatrzymać czas, a nawet cofnąć.
Kompletnie sztampowe bredzenie o Prawie i Sprawiedliwości i Jarosławie Kaczyńskim nie robi żadnego wrażenia. Jeden wątek – rosyjski - był w pozostałej części bredzenia jednak tak bezczelnie załgany, że domaga się komentarza. Oto Donald Tusk stwierdził, że układ rządzący „jest spętany przedziwnym strachem wobec Moskwy i Putina. To jest coś więcej i to jest coś bardzo niepokojącego. W każdym wymiarze: wewnętrznym, europejskim, globalnym, czy bezpośrednio w sprawach wschodnich, agenda pisowska jest agendą rosyjską. Aż nieprawdopodobne, ale tak jest”.
Wystarczy rzut oka na pierwszą w roli premiera wizytę Tuska w Moskwie (w lutym 2008 r.), żeby zobaczyć, kto jest „spętany przedziwnym strachem”. Tusk siedział podczas spotkania jak wystraszony wasal wobec pewnego siebie suwerena (Tusk pochylony i potulny, Putin rozwalony w fotelu i bezczelny). Tusk komentował tamtą wizytę jako „nowe otwarcie” i „rozmowę ludzkim językiem na trudne tematy”. W efekcie ponoć „uzyskaliśmy najważniejszą rzecz - elementarne zaufanie, zarówno na szczeblu państwowym, jak i w relacjach osobistych”. Pensjonarska naiwność czy kompletna amatorszczyzna? To drugie, a nawet gorzej.
Putin był tak szczery z Tuskiem, jak ten w swojej książce „Szczerze” i jak w rozmowie z Adamem Michnikiem. Nic dziwnego, że portal gazieta.ru nazwał Donalda Tuska „naszym człowiekiem w Warszawie”. A Putin docenił amatorszczyznę i zastrachanie rozmówcy dywagując w jego obecności o Ukrainie jako „sztucznym tworze”, Lwowie jako „polskim mieście” i możliwości „zajęcia się tym wspólnie” (tak przynajmniej relacjonował to Radosław Sikorski). Takie prowokacje można robić tylko w obecności kogoś, kogo się kompletnie nie szanuje i nie ceni, kogo się uważa za słupa, którego można wpuścić w każdy kanał. Wobec poważnych polityków nawet Putin tak się nie zachowuje.
Tusk się ośmiesza, gdy Michnikowi mówi, że „Kaczyński zbudował rząd, obiektywnie, najbardziej prorosyjski, w porównaniu do rządów Platformy to już w ogóle, ale nawet w porównaniu do rządów Kwaśniewskiego i SLD”. Co takiego rządy Platformy i Tuska osiągnęły? Miały jakikolwiek wpływy, żeby uniemożliwić rozbiór Ukrainy przez Rosję? Zerowy. Putin traktował je jak powietrze. Zatem opowieści Tuska, że „zaczęliśmy odgrywać w Europie rolę jednego z wiodących państw, którego naprawdę słuchano” to żart dekady. Kto słuchał? Moskwa? Berlin? Paryż? Wolne żarty.
Do czasu ataku na Ukrainę Tusk się wyłącznie do Putina łasił, nic w zamian nie otrzymując. A Rosja dostawała coraz więcej, z umową gazową na czele. Przecież to rząd Tuska w 2010 r. przygotował i podpisał kuriozalną umowę na dostawy z Rosji: najwyższe ceny w Europie, przesył praktycznie za darmo i miała obowiązywać aż do 2037 r. Umowa była tak kuriozalna, że musiała interweniować Komisja Europejska – skrócono termin obowiązywania do 2022 r., ale inne złe rozwiązania pozostały.
Okres poprzedzający katastrofę smoleńską i czas po niej to dla Donalda Tuska wyjątkowa seria katastrof. Putin niemiłosiernie ograł go przed, doprowadzając do rozdzielenia wizyt prezydenta i premiera, wciągając w intrygę przeciwko głowie własnego państwa. A po katastrofie było już tylko gorzej. Putin zrobił z Tuska mielonkę: narzucił wszystkie rozwiązania prawne, wprowadził do międzynarodowego obiegu własny raport, a z Polski pod rządami PO uczynił pośmiewisko. Jeśli to są te sukcesy i niezależność od Rosji, to gorzej było chyba tylko w ostatniej ćwierci XVIII wieku.
Wymieńmy teraz „prorosyjskie” działania rządu PiS. Po pierwsze, bezprecedensowe zwiększenie i wzmocnienie sił NATO i USA w Polsce (z budową infrastruktury i zakupem nowych rodzajów broni), co zostało uznane przez Putina za najbardziej wrogi akt w sferze militarnej po 1945 r. Po drugie, rezygnacja z zagwarantowanych wieloletnimi umowami dostaw gazu z Rosji; budowa Baltic Pipe, żeby gaz płynął ze złóż norweskich; stworzenie i rozbudowa gazoportu w Świnoujściu, żeby sprowadzać skroplony gaz, przede wszystkim z USA i Kataru; walka o zatrzymanie budowy Nord Stream 2 (wsparta sankcjami USA), co Rosja uznała za jedno z najbardziej nieprzyjaznych posunięć gospodarczo-politycznych od 1990 r. Po trzecie, przekop Mierzei Wiślanej uniezależniający Polskę od decyzji Rosji w sprawie dostępu do Bałtyku z wód Zalewu Wiślanego, co rosyjskie służby i propaganda uznały za posunięcie najbardziej uderzające w interesy Rosji w rejonie Bałtyku od czasów wojny.
Jeśli Donald Tusk uważa, że działania rządu PiS są prorosyjskie, a jego rządu – antyrosyjskie, to nawet nie robi ludziom wodę z mózgu. On robi z mózgu miazgę. I uważa wszystkich, którzy tych „szczerych” bredni słuchają za kompletnych kretynów. A robi to dlatego, żeby przykryć ewidentny fakt: rząd Tuska był przez wiele lat dla Rosji nawet bardziej użyteczny i łatwy do sterowania niż rządy Gomułki czy Gierka. Putin robił z Tuskiem, co chciał. Tego nie przykryje nawet najszczersze i najbardziej bezczelne kłamstwo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/537936-po-debacie-tusk-michnik