Od paru godzin krążą jakieś przecieki, że od 14 lutego swoje podwoje będą mogły otworzyć hotele. Mam nadzieję, że te pogłoski okażą się prawdziwe. I nie dlatego, że planuję wypad za miasto na Walentynki, lecz dlatego, że utrzymywanie ich tak długo w zamknięciu jest jedną z najbardziej absurdalnych decyzji obostrzeniowych, przy okazji narażającą państwo na dodatkowe koszty.
Robiłem wczoraj zakupy w ochockim Zieleniaku – to hala z kilkudziesięcioma boksami. Zaopatrzyłem się w trochę warzyw, owoców, jajka wiejskie – zwykle kupuję tam, bo towar jest świeży, sprawdzony, często bezpośrednio od producentów. W ciągu pół godziny w bliskiej odległości mijałem dziesiątki osób, przekazywałem banknoty i monety, stałem w kolejkach, w których ciężko zachować odległość 2 metrów (ale maseczki u wszystkich były na miejscu). Czy byłem narażony na zakażenie bardziej niż przy hotelowej recepcji, przy której mogę zetknąć się z 1-2 osobami? Albo na hotelowym parkingu? We foyer? Na korytarzu? W ogrodzie? Oczywiście, że nie.
Co z dostępem do kultury?
To nie jest oczywiście argument koronny, ale warto też mieć na uwadze, że od kilku dni możemy już chodzić do muzeów i galerii. Ale tylko tych znajdujących się w mieście, w którym mieszkamy. Otwarcie hoteli pozwoliłoby choćby na ten skromny bezpośredni kontakt ze sztuką, do której trzeba się wybrać w dłuższą podróż. I w pewnym stopniu zrekompensowałoby brak zimowych ferii.
Nie dziwię się właścicielom pensjonatów, którzy nie tylko ledwo już wiążą koniec z końcem nie mogąc prowadzić swoich biznesów, ale przede wszystkim nie rozumieją, dlaczego ograniczenia dotyczą również ich.
Nie bez racji jest opozycja, która wypomina premierowi, że w listopadzie pokazał tabelkę określającą, jak będą znoszone obostrzenia w zależności od tygodniowej liczby przypadków zakażeń koronawirusem. Wynika z niej, że dziś cały kraj powinien znaleźć się w strefie żółtej, a w niektórych regionach mielibyśmy nawet strefę zieloną.
W żółtej otwarte byłyby kina i stadiony sportowe (z 25 proc. zajętych miejsc), gromadzić moglibyśmy się nie w 5, a w 25 osób, w weselach mogłoby uczestniczyć 50 osób, restauracje czynne byłyby w godzinach 6-21, a hotele działałyby bez ograniczeń. Owszem, rząd nieco przeholował z tym optymizmem, bo gdy mamy po kilka tysięcy zakażeń dziennie, szaleństwem byłoby otwieranie gastronomii, szybko skończyłoby się to trzecią falą.
Ale nie widzę większego problemu w pozwoleniu na przyjmowanie gości w hotelach (ale też np. na stadionach). Niekoniecznie z pełnym ich obłożeniem, ale zajęcie np. 25 proc., czy nawet 50 proc. pokoi nie wiązałoby się z większym ryzykiem. Jeśli zamknięte byłyby strefy SPA, a hotelowe restauracje donosiły dania do pokoi, ryzyko kontaktu z innymi ludźmi byłoby zredukowane do minimum.
Badania a rzeczywistość
Tak, znam badania naukowców z Uniwersytetu Stanforda przedstawione wczoraj przez Centrum Informacyjne Rządu. To opracowanie z listopada, a więc badania przeprowadzano jeszcze wcześniej. Czy są wiarygodne? Wynika z nich m.in., że w hotelach jest większe ryzyko zakażeń niż w supermarketach, co musi budzić zdziwienie. Opracowanie siedmiorga badaczy zawiera też np. tezę, że… osoby biedne robią zakupy w małych sklepach. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że mało ma to wspólnego z rzeczywistością, przynajmniej w Polsce.
Wciąż zatem nie wiemy, dlaczego hotele w naszym kraju pozostają zamknięte. Nie przedstawiono żadnych analiz to uzasadniających.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/537583-kiedy-wreszcie-zostana-otwarte-hotele