Aborcja nie jest problemem u Owsiaka w wersji charytatywnej, bo się ją pomija. W wersji z innej działalności jest tym samym, co u Marty Lempart.
Zadeklarowali, że będą współpracować. I nie dopuszczą do tego, by dać się podzielić. Ale po co te deklaracje? Po co te opowieści o dzieleniu? Przecież to jest ta sama drużyna. Ten sam światopogląd. Ten sam paradygmat rozwoju i postępu. Ci sami idole. Te same wzorce kulturowe. To samo wykorzenienie, stosunek do tradycji. Ten sam rodzaj inkluzywności i ekskluzywności. Jerzego Owsiaka i jego biznesów (charytatywność to od dawna dobry biznes) nic nie różni od Marty Lempart i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet poza formami ekspresji i przedmiotem obróbki.
Oba przedsięwzięcia są formami inżynierii społecznej. I oba są performansami. Bazującymi na różnych formach akcjonizmu - zarówno wywodzącego się ze sztuki, kontrkultury, jak i akcji społecznych oraz politycznych. To, co od lat uprawia Jerzy Owsiak w formie Akademii Sztuk Przepięknych niczym istotnym nie różni się od tego, co Ogólnopolski Strajk Kobiet robi w formie zespołów i działań Rady Konsultacyjnej. W obu wypadkach nie chodzi o żaden otwarty dialog, lecz rodzaj sekciarstwa i wtajemniczenia, które mają być pozytywnym wyróżnikiem, znakiem wyjątkowości, a nawet elitarności. No i ma dawać poczucie wyższości.
Wszystko odbywa się w ramach tego, co Guy Debord opisał w „Społeczeństwie spektaklu”. Jerzy Owsiak operuje takimi formami spektaklu jak publiczne zbiórki, koncerty, akcje informacyjne, szkolenia, widowiska wokół charytatywności. Marta Lempart wykorzystuje uliczne protesty, blokady, akcje informacyjne, szkolenia. Oba przedsięwzięcia stworzyły własną ikonosferę i ikonografię, często opartą na podobnych motywach. Serce u Owsiaka pełni podobną funkcję jak błyskawica u Lempart, bo przecież deklaratywnie oba te znaki nie wykluczają, a łączą. Poza tym, że etykietują i to dosłownie, stąd te wszystkie nalepki, wlepki, banery itp. Wspólna obu przedsięwzięciom jest tęcza.
Tylko pozornie inżynieria społeczna Owsiaka różni się od tej spod znaku Lempart. Owsiak zaczyna od dzieci, żeby duża część działających na jego rzecz wolontariuszy przeszła przez kolejne stadia takiej socjalizacji, gdzie istnieje działanie na rzecz wspólnoty, ale nie każdej, tylko tej „postępowej”. Na dalszych etapach, czyli już bez chodzenia z puszką, krystalizuje się wspólnota „róbta, co chceta”. I ona ma znacznie większe dalekosiężne skutki niż ten pierwszy etap socjalizacji w postaci zaangażowania na rzecz zbiórki w szczytnych celach. Później to już jest całkiem sprawna obróbka ideologiczna, nie tylko poprzez Akademię Sztuk Przepięknych, ale przede wszystkim w mediach realizujących podobną misję oraz akcjach społecznych.
U Owsiaka element buntu, a nawet agresji przeciw każdemu spoza Wielkiej Sekty przyjmuje najczęściej postać wyżywania się na koncertach oraz podczas widowisk, co daje poczucie wspólnoty wybranych. Podobne, jakie w PRL dawało uczestnictwo w festiwalach w Jarocinie. W festiwalach Owsiaka jest to wymierzone w Polskę Tradycyjną, kompletnie zmitologizowaną i sprowadzoną do Ciemnogrodu. W Jarocinie chodziło o wolność od ograniczeń i prymitywu tzw. realnego socjalizmu, choć jego macherzy uznawali to za wentyl dla buntowniczych nastrojów.
U Lempart nie ma elementu charytatywnego i dzieci. Te zastępują licealiści oraz studenci, więc nie musi być tej słodyczy związanej ze znakiem serca, lecz jest bardziej aktywistyczna błyskawica. Pod znakiem serca działa się na zasadzie tkliwości, współczucia, empatii, łączenia, pod znakiem błyskawicy – na zasadzie buntu, sprzeciwu, dzielenia, gniewu. Mimo że znaki są przeciwne, istota niewiele się różni, jeśli zważyć, że w obu wypadkach chodzi o inżynierię społeczną. Zresztą nie dałoby się użyć dzieci do akcji charytatywnej pod znakiem błyskawicy, bo wywołałoby to sprzeciw wielu rodziców. Co nie przeszkadza, by dzieci były używane w akcjach Marty Lempart. Nie tylko pod znakiem błyskawicy, ale i waginy, macicy oraz pod hasłami „je…ać” i „wypie…alać”.
Pozornie wydawałoby się, że u Owsiaka nie ma w ogóle problemu aborcji, który dla Lempart jest fundamentalny. Nie ma go u Owsiaka wyłącznie podczas akcji charytatywnych. Poza nimi Owsiak niczym się nie różni od wersji Lempart. W wersji charytatywnej po prostu przyjmuje się, że akcja dotyczy albo dzieci narodzonych, albo nienarodzonych jako przedmiotu terapii. Nikomu nie przeszkadza, że te dzieci mogłyby być abortowane, a jeśli nie są, to można je poddawać terapii. Aborcja nie jest problemem u Owsiaka w wersji charytatywnej, bo się ją pomija. W wersji z innej działalności jest już tym samym, co u Marty Lempart.
Bez mrugnięcia okiem Ogólnopolski Strajk Kobiet może pomagać zbierać pieniądze na chore dzieci, jednocześnie będąc za aborcją na życzenie. I bez mrugnięcia okiem Owsiak może opowiadać o ratowaniu dzieci i współpracować z organizacją, która postulując aborcję na życzenie, godzi się na zabijanie także dzieci zdrowych. Bo przecież aborcja na życzenie to ma być prawo człowieka. To chyba jedyne prawo człowieka, które polega na eliminowaniu człowieka, czyli odmowie mu prawa do istnienia. Odmowie prawa do tej jedynej w swoim rodzaju przygody, być może wyjątkowej we wszechświecie (a może nie, ale w formach, o których nie jesteśmy w stanie nic powiedzieć), gdzie ostatecznie wszelkie życie jest skazane na zagładę wskutek bezlitosnego działania drugiej zasady termodynamiki. Ale nie intencjonalnego działania innych ludzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/537082-marte-lempart-od-jerzego-owsiaka-rozni-bardzo-malo