Joe Biden niczym powracający w 1814 roku na tron Francji Ludwik XVIII Bourbon po pokonaniu szalonego cesarza Napoleona-Trumpa? Analogia historyczna trafna być może bardziej niż sugerują jej autorzy, ale tej refleksji powinno towarzyszyć coś innego niż uczucie ulgi.
Michał Kuź w „Teologii Politycznej” i Marek Cichocki w „Plusie Minusie” tak właśnie ulokowali w rozwoju historycznym zwycięstwo Joe Bidena w USA. Sformułowania „Restauracja liberałów” (Kuź) niczym restauracja Burbonów albo „Restauracja liberalizmu” (Cichocki) niczym restauracja starych dynastii w Europie po upadku Napoleona, opierają się często na przekonaniach, że konserwatywny zwrot na Zachodzie był epizodycznym odejściem od naturalnego porządku, zakończeniem okresu zagrożenia systemu.
Tę przekonującą analogię można rozwinąć jeszcze bardziej. Trump miał swoje „Sto dni” już po przegranych wyborach, gdy desperacko próbował raz jeszcze odbić Paryż, Waszyngton, z rąk powracającej z wygnania starej elity. Na obrzeżach świata zachodniego wciąż pozostają reduty bonapartyzmu (choć przez Trumpa zostały wsparte, a nie założone) i choć Andrzej Duda nie jest marszałkiem Jeanem Bernadotte, który został królem Szwecji z woli cesarza, to jednak pewne elementy antyrestauracyjnego porządku się utrzymały i nie zapowiada się, by szybko zgasły.
Równie dobrze w analogii do Restauracji sprawdza się ponadnarodowa lojalność zwolenników „restauracji liberalizmu” i choć nie ustanowiono Kongresu Wiedeńskiego ani Świętego Przymierza, to jednak liberałowie wszystkich krajów z tą samą pogardą traktują przeciwny im elektorat i z tą samą ślepą lojalnością wspierają liberałów w innych krajach, nawet gdy interesy ich państw są ze sobą sprzeczne.
Ale „restauracja” sprzed 200 lat była porządkiem odgórnie, zbrojnie, narzuconym na ludność, która już zaznała smaku innego świata. I tu można by snuć tysiące drobniejszych analogii bo trumpiści czekają na powrót swojego przywódcy z nie mniejszą pewnością zwycięstwa jak bonapartyści - rytuały i symbole przynależności do konserwatywnej wspólnoty są dziś zapowiedzią nie tylko przeczekania „śpiącego Joe”, ale też konsolidacji na kilku płaszczyznach: w zbrojnych milicjach, mediach społecznościowych, wreszcie tropieniu i upublicznianiu kolejnych wpadek nowej ekipy Białego Domu. Pod warstwą liberalnego porządku kipi żądza odwetu, determinacja by Bidena traktować z równą dezaprobatą, jak traktowano Trumpa. Ted Cruz podawał 6 stycznia, że aż 39% Amerykanów jest przekonana o fałszerstwach wyborczych. Część wyborców Partii Republikańskiej nie wierzy w tę wersję, ale i tak jest krytycznie nastawiona wobec duetu Biden-Harris, który nie ma autorytetu na zasypanie przepaści między dwoma politycznymi obozami.
Legitymizacja nowego Ludwika XVIII jest dużo mniejsza niż w historycznej wersji, a liberalizm nie jest dziś tak oczywistym porządkiem, jak stare dynastie w XIX wieku. Joe Biden rozpoczął swoją prezydenturę serią irytujących decyzji: mianowaniem transseksualnego lekarza doradcą ds. zdrowia, przywróceniem sportowców-mężczyzn, którzy zmienili płeć, do kategorii kobiet, anulowanie budowy kanadyjsko-amerykańskiego gazociągu Keystone XL i powrót do paktu klimatycznego z Paryża. Amerykanów zirytowało wprowadzenie obowiązku noszenia maseczki w miejscach urzędowych, a następnie wejście pary prezydenckiej do takiego miejsca - bez maseczek. Żołnierze Gwardii Narodowej, ochraniający inaugurację zwycięzcy wyborów, z powodu złej organizacji uroczystości, musieli spać w garażach, a drętwość i ospałość nowych liderów i ich zwolenników kontrastuje z energią i zaangażowaniem trumpistów przy pożegnaniu swojego idola.
I tu leży największy problem tych, którzy po „restauracji liberalizmu” odetchnęli z ulgą, z satysfakcją nazywając ostatnie dni Trumpa kompromitacją. Odmienianie przez wszystkie przypadki diagnozy, że 45 prezydent USA jest narcyzem oraz morze szyderstw i drwin z jego zwolenników nie uspokoją nastrojów. Być może osobiste cechy Donalda Trumpa nie predestynują go do roli odnowiciela konserwatyzmu - a jednak przywrócił on wiarę i dumę amerykańskiej prawicy.
„Módlmy się i wzrastajmy w siłę”
Z niezwykłym posłaniem do amerykańskich patriotów zwrócił się w trzyminutowym nagraniu aktor i zwolennik Trumpa Jon Voight.
Siedzimy z nadzieją, siedzimy z modlitwą, moi przyjaciele, amerykańscy patrioci. Jak mógłbym zacząć… Przecież mówiliśmy wiele razy o oszustwach, kłamstwach i korupcji…
— rozpoczęła przemówienie Hollywoodzka gwiazda, siedząc na tle amerykańskiej flagi.
Może pytacie dlaczego Bóg nie zrobił tego, o co go prosiliśmy. Ja wam powiem dlaczego. On ma plan większy od każdego, o który go prosimy. Drodzy przyjaciele Amerykanie, oto początek wielu rozczarowań, które nowa administracja przyniesie temu narodowi. My to wszyscy wiemy…
— przekonuje aktor i zapowiada co teraz czeka obrońców amerykańskich wartości, wspominając także o wyżej wymienionym przypadku zaniedbania zakwaterowania dla żołnierzy na czas inauguracji. I zwraca się do rodaków:
Teraz, bardziej niż kiedykolwiek trzeba zachować spokój i nie pozwolić, by strach odebrał nam wiarę w prawdę.
Voight nazywa Trumpa najlepszym prezydentem USA w historii, prosi rodaków o cierpliwość i obiecuje:
Bóg mi świadkiem: wszystkie ich kłamstwa wyjdą na jaw a prawda zwycięży. Ludzie zasługują na prawdę, wolność i sprawiedliwość. Przypatrujmy się im, módlmy się, wzrastajmy w siłę.
Restauracja Burbonów pękła po 15 latach, a po trzydziestu kilku pozostało po niej jedynie wspomnienie. Restauracja liberalizmu pierwsze rysy przybrała w dniu inauguracji. W ideologicznym szaleństwie rozkład zawsze postępuje szybciej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/536396-restauracja-liberalizmu-tak-ze-wszystkimi-konsekwencjami