W porannym programie Radia Tok FM Dominika Wielowieyska oponowała przeciwko krytyce Niemiec przez Andrzeja Sośnierza, w związku z zakupem dodatkowych szczepionek bez względu na unijne postanowienia. Wiadomo - Niemiec nie skrytykują, choćby i samego Wehrmahtu, skoro tak bardzo jego żołnierze cierpieli w Boże Narodzenie pod Stalingradem, a gdyby nie oni, to polskie dzieci nie oglądałyby Reksia i nie miałyby lotniska w Berlinie. Nad czapkowaniem polskich (?) elit wobec zachodniego sąsiada unosi się Donald Tusk, ten sam, którego Anne Aplebaum nazwała zadośćuczynieniem dla Polaków za ich tragedie w XX wieku, a któremu powieka nie drgnęła przy dziękowaniu Angeli Merkel za demokrację, za Unię Europejską, za dobrobyt - słowem: za brukselską kenkartę, dzięki której i marmolady nie brakuje do chleba, i węgla do pieca na zimę.
Przy takim stopniu uniżoności wobec bezgranicznych dobrodziejstw Berlina przemilczenie faktu, że Niemcy wspierają Putina, nie będzie problemem. A jednak nieco dziwi - zatrzymanie Aleksieja Nawalnego to przecież demonstracja kremlowskiego reżimu, na który być może posypią się słowa potępienia, ale bardziej posypią się pieniądze - zwłaszcza na budowę gazociągu Nord Stream 2 - wszak dwa dni przed powrotem opozycjonisty do Rosji niemiecka Federalna Agencja Morska i Hydrograficzna zatwierdziła dalszy etap prac nad tym energetycznym projektem.
Niemcy więc jedną ręką ocierają łzę za męczeństwo Nawalnego, a drugą płacą tym, którzy Nawalnego próbowali zabić. Podobnież germanofilscy politycy w Polsce, czy raczej, jak by pewnie woleli to nazywać, Generalnym Gubernatorstwie, połową ust opiewają demokratyczne wartości naszego niemieckiego sąsiada, a drugą połową potępiają Rosję, która sobie oblicza zyski z niemieckich funduszy.
Jak oni to robią? Jak można tak usta wykrzywić, że tę samą politykę chwalą, a jej skutki ganią, a w dodatku tak, by nie musnąć wielkości dobrodziejki Merkel?
Okazja do wyrazistego porównania, podanego wręcz na śniadaniowym talerzu, pojawiła się własnie dzisiaj. W Polskim Radiu 24 Mirosław Skowron gościł europarlamentarzystę Andrzeja Halickiego, który w Brukseli przynależy do Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych. Były pytania o problem europejskiej stanowczości, o brukselskie asekuranctwo i tak częste w tej sprawie oglądanie się na decyzje Waszyngtonu, a także oczekiwanie, także europosła Halickiego, że Unia zareaguje mocniej niż zwykle.
I oto kwadrans później Andrzej Halicki pojawia się u Dominiki Wielowieyskiej, zatem nic tylko się wsłuchać, niczym do odbiornika w czasie audycji Radia Wolna Europa. Halicki od ponad dekady zajmuje się sprawami zagranicznymi, w europarlamencie większość jego aktywność jest skoncentrowana wokół tego. Czy w Tok FM, gdzie czuje się swobodniej niż w PR24, odsłoni więcej kulis?
O, sancta simplicitas. Wielowieyska na to zaprosiła Andrzeja Halickiego, by krytykować PiS, a raczej konkretnie - Solidarną Polskę. Bo Ziobryści chcą ingerować w Facebooka i Twittera, a przecież Polska nic w tej sprawie nie może zrobić, nie ma narzędzi! Polityk PO przytakuje, uzupełnia, a redaktorka się rozpala: no nic, nic nie można zrobić, a oni znowu jątrzą. Nie ma Nawalnego, nie ma spraw zagranicznych, nie ma problemów XXI wieku, które przyspieszyły i urosły w czasach pandemii. Kończy się jedna rozmowa, zaczyna druga: Kaczyński w kościele! Nie może być, skupmy się na tym, koniecznie. Niemcy nie istnieją, istnieją tylko, gdy trzeba im dziękować i czapkować, gdy trzeba zaprzeczyć, że kupują szczepionki poza wytycznymi Unii Europejskiej. Szkoda jednak było fatygować europosła Halickiego, bo mantra, że PiS jest zły, może być równie dobrze wyśpiewana przez kogokolwiek, kto ogląda TVN24, TOK FM, kto czyta wyborczą - po co odrywać człowieka władzy od śniadania, dla gadki standardowej jak znad lektury „Nesweeka”?
A mainstream sam często zarzuca władzy, że wymyśla problemy zastępcze. Że LGBT to nic ważnego (czyżby?), że dyskusja nad tym czy dziesięciolatek ma się uczyć nakładać prezerwatywę na banana to banał, że aborcja ma być łagodną wersją wizyty u dentysty, że skala ingerencji Brukseli w sprawy krajowe, że Niemcy wyrosły na unijnego hegemona - wszystko „nic to”. Bo Kaczyński, bo Ziobro, bo autorytaryzm.
Choćby tu prawdziwy Wehrmacht wjechał na czołgach, to nam szlachta z Magdalenki, Wiertniczej i Czerskiej i tak będzie śpiewać o jednym. Czysty amok, proszę państwa, kliniczny przypadek.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/535298-pis-jako-zaslona-czyli-salon-iii-rp-nie-skrytykuje-berlina