Jako przewodniczący Rady Europejskiej nie zdobył się na przesłanie życzeń w związku z objęciem funkcji ani prezydentowi Andrzejowi Dudzie, ani premier Beacie Szydło, ani premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Nie zaniedbał zaś życzeń nawet dla szefów egzotycznych państw i państewek.
Ani jako przewodniczący Rady Europejskiej, ani jako szef Europejskiej Partii Ludowej nie zdobył się na choćby jedno dobre słowo o rządach Zjednoczonej Prawicy w Polsce, a tym bardziej o Prawie i Sprawiedliwości. W przeciwieństwie do niemieckiej CDU. Do jej działaczy wybierających na kongresie nowego przewodniczącego Donald Tusk zwrócił się oczywiście po niemiecku.
Donald Tusk nie mówi tak dobrze po niemiecku, żeby wygłosić przemówienie „z głowy”. Ale swoje przesłanie dla CDU z promptera przeczytał w miarę poprawnie i sumiennie. Oczywiście wyłącznie dlatego, że nie może się nie interesować losem największej chadeckiej (formalnie) partii w Europie, skoro jest szefem chadeckiej międzynarodówki, bo tym jest w istocie EPL. Jako były polski premier też interesuje się Polską, to znaczy tym, żeby rządzącej Zjednoczonej Prawicy przy każdej okazji nawrzucać, a Polskę pod jej rządami przedstawiać jako jedno z najokropniejszych miejsc w Europie. W końcu w Polsce mu nie płacą za to, co robi.
W przesłaniu Tuska do CDU było widać tylko braterską więź i wdzięczność. A nawet wzruszenie, że jest taka partia w Europie. Zresztą słuchając wzruszonego Tuska samemu można było uronić łzę. Któż, tak jak Donald Tusk, nie odczuwa wdzięczności i wzruszenia dla niemieckiej partii, na którą mógł „liczyć w staraniach o utrzymanie wysokiego standardu życia”, „w walce z autorytarnymi tendencjami, korupcją, populizmem i kłamstwem”. Dzięki czemu my, Europejczycy, „nie zatraciliśmy takich cech jak umiłowanie wolności, uczciwości, transparentności oraz prawdy”.
Wspaniały w wydaniu niemieckiej CDU „styl rządzenia i uprawiania polityki był błogosławieństwem nie tylko dla Niemiec, ale także dla całej Europy”. Z wschodnimi sąsiadami Niemiec na czele. „Jako Polak”, a nie Präsident der Europäischen Volkspartei, Donald Tusk „wie, o czym mówi”. Tym bardziej że Niemcy i CDU są latarnią „w realizacji marzenia mieszkańców Bałkanów o dołączeniu do Unii Europejskiej”, a dla Ukraińców „w jej walce z agresją”. Zapewne w kwestii Ukrainy chodzi o to, że utraciła tylko część terytorium, a nie całe, zaś Nord Stream 2 nie wykończy całej ukraińskiej energetyki. Szkoda, że nie było za to podziękowań dla Gerharda Schrödera, ale on jednak był w konkurencyjnej SPD.
Wzruszenie Donalda Tuska brało się zapewne z tego, że bez Niemiec i CDU byłby koniec świata. Nie dziwi więc, że z mokrymi oczami Tusk dziękował za „pierwszorzędne polityczne przywództwo w dramatycznym momencie naszej historii”. Przecież „pandemia, brexit, napięcia wewnątrz Unii Europejskiej i chaos za Atlantykiem to ekstremalnie trudny egzamin z cierpliwości, efektywności i odpowiedzialności”. Na szczęście „ciężar tej odpowiedzialności spoczywał w ostatnich miesiącach na barkach trzech wspaniałych kobiet: Angeli Merkel, Annegret Kramp-Karrenbauer i Ursuli von der Leyen”. Nie dość, że Niemki, to jeszcze kobiety
Każdy by się wzruszył, gdyby mówił do zbawczyń Starego Kontynentu i „w imieniu całej Europejskiej Partii Ludowej”. Każdy byłby „pełen podziwu dla tego, co udało wam się zdziałać i osiągnąć w walce z autorytaryzmem, kłamstwem i populizmem”. Do ukończenia wielkiego dzieła pozostał tylko jeden drobny element, wyrzucenie z EPL Fideszu Viktora Orbana. Tego wielki ambasador wolności Donald Tusk nie powiedział wprost, ale każdy zrozumiał o co chodzi, gdy mówił: „Wasze jednoznaczne stanowisko będzie decydujące i tym samym na wagę złota. Jestem pewien, że również tutaj nas nie rozczarujecie”. Dlatego awansem powiedział „dziękuję”. Wzruszenie nie pozwoliło mu mówić dłużej.
Czy kogoś może dziwić, że tak wielki obrońca wolności i wartości już kilka lat temu otrzymał najważniejsze niemieckie nagrody: 13 maja 2010 r. – Nagrodę im. Karola Wielkiego (laudacja Angeli Merkel), 10 listopada 2011 r. – Nagrodę „Złotej Wiktorii dla Europejczyka Roku”, 31 maja 2012 r. – Nagrodę im. Waltera Rathenaua (laudacja Angeli Merkel). I tę najważniejszą nagrodę od Niemiec, czyli stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, które Angela Merkel wynegocjowała w pierwszej połowie 2014 r. Nie warto już przypominać, że to Niemcy i Angela Merkel zapewniły w marcu 2017 r. drugą kadencję dla Donalda Tuska, otwarcie wchodząc w tej sprawie w konflikt z rządem Beaty Szydło.
Swoim entuzjazmem i szacunkiem dla Niemiec Donald Tusk zaraził innego wielkiego człowieka wolności i wartości – Radosława Sikorskiego. 28 listopada 2011 r., jako minister spraw zagranicznych RP, Sikorski, wygłosił w Deutsche Gesellschaft für Auswärtige Politik w Berlinie przemówienie, które przeszło do historii jako „hołd berliński”. Za „największe zagrożenie dla bezpieczeństwa i dobrobytu Europy” Sikorski uznał nie „terroryzm, nie Talibów, i już na pewno nie niemieckie czołgi”, a nawet „nie rosyjskie rakiety, którymi groził Prezydent Miedwiediew, mówiąc, że rozmieści je na granicy Unii Europejskiej”. Tym „największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa i dobrobytu Polski byłby upadek strefy euro”. Dlatego „domagał się od Niemiec”, aby „dla dobra Waszego i naszego pomogli tej strefie euro przetrwać i prosperować”.
Nie tak wzruszony jak Tusk podczas życzeń dla CDU, ale jednak Sikorski odnotował, że „zapewne jest pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: Mniej zaczynam się obawiać niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy. Nie możecie sobie pozwolić na porażkę przywództwa”. I Niemcy sobie w następnej dekadzie nie pozwoliły, za co szczerą wdzięczność wyraził pryncypał Sikorskiego – Donald Tusk.
Wiekopomną rolę Niemiec Donald Tusk przeczuwał już jako dzieciak, o czym wspomniał (po niemiecku) w swoich refleksjach w związku z 50. rocznicą wizyty w Polsce Willy’ego Brandta i klęczenia przez niego (7 grudnia 1970 r.) przed pomnikiem warszawskiego getta. Docenili to rodzice trzynastoletniego Donalda: „Moi rodzice z pewnością byli świadomi znaczenia tej wizyty. Byli z Gdańska od pokoleń. Polacy, ale dorastali w niemieckiej kulturze i języku, mając jednak okropne doświadczenia z czasów nazizmu”. Dla nich „stosunki polsko-niemieckie były czymś więcej niż porozumieniami politycznymi”. Dlatego już dorosły Donald był przeciw odebraniu honorowego obywatelstwa Gdańska Günterowi Grassowi, kiedy ten przyznał się, że służył jako ochotnik w Waffen SS. Ale potem, choć przez lata ukrywał prawdę, odkupił wszystko jako oddany gdańszczanin i zwolennik niemiecko-polskiego pojednania.
Donald Tusk, tak jak Willy Brandt, wie, że „jeśli chcemy być wierni naszym wartościom, czasem musimy uklęknąć, a czasem stanąć na barykadach”. Gdy Polską rządzi Zjednoczona Prawica musi stać na barykadach, gdy w Niemczech rządzi wspaniała CDU, musi uklęknąć. Ale to wspaniałe uczucie, bo klęczy przed wielkością i przed historią. Tym bardziej że, jak w kwietniu 2014 r. twierdził były ważny działacz Platformy Obywatelskiej Paweł Piskorski, na początku lat 90. Kongres Liberalno-Demokratyczny Donalda Tuska dostawał pieniądze z Niemiec, a konkretnie milion marek od CDU, czego Piskorski miał być świadkiem. A inny były działacz PO, Janusz Palikot, twierdził, że przed 2005 r. Donald Tusk był szkolony przez specjalistów pracujących dla CDU, i po to wyjeżdżał do Niemiec. Ale to muszą być niskie pomówienia. A miłość Donalda Tuska do CDU i Niemiec wynika po prostu z rozumienia historii oraz poszanowania najwyższych wartości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/535226-z-czego-wynika-milosc-donalda-tuska-do-cdu-i-niemiec
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.