Dotąd to globalni gracze, tłumacząc wszystko polityka firmy, decydowali o tym, jakie treści powinny znajdować się w przestrzeni publicznej. Państwo niewiele mogło nawet w przypadku przestępstwa.
Ważne jest, by nowo-powołana Rada Wolności Słowa umiała także wytaczać granice pomiędzy wolnością słowa, a hejtem.
Dotąd zgłaszając hejterski wpis w sieci, nawet noszący znamiona gróźb karalnych, trzeba było prosić administratora Twittera o podanie danych, najczęściej anonimowego użytkownika. Policja miała niewiele narzędzi, by ścigać sprawcę wpisu. A prokuratura poddaje się, bo osoby „medialne” muszą mieć świadomość, że są narażone na hejt. Tak było w moim przypadku. Dokładnie takie wnioski w pisemnym uzasadnieniu umorzenia postępowania przedstawiła warszawska prokuratura z Żoliborza.
Teraz ma wystarczyć print screen, nie trzeba będzie znać danych autora obrażającego wpisu. Do tego tzw. pozew ślepy ma być składany przez elektronicznym sądem, który szybciej rozpatrzy sprawę. A Rada Wolności Słowa będzie miała 7 dni na pochylenie się nad hejterskim, albo dezinformującym wpisem. Wpisem, który narusza granice prawa. Bo właśnie tam kończy się wolność, gdzie zaczyna przestępstwo.
Projekt ustawy o ochronie wolności słowa w internecie przedstawili wczoraj minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i jego zastępca Sebastian Kaleta. Podkreślili, że obecnie to w internecie toczy się wiele sporów i obywatele Polski powinni mieć zagwarantowane podstawowe prawa, o których mówi polska konstytucja. To prawda.
Głośna sprawa zbanowania głowy najpotężniejszego państwa na świecie pokazała dobitnie, że technologiczni giganci nie cofną się przed niczym. Zuchwale decydują na własną rękę o tym, co można pisać w sieci, a czego nie. Wpływają na politykę, na nasze procesy myślowe. Nie pierwszy już raz. Głośne są choćby dokumenty na jednej z platform filmowych mówiących o uruchomieniu całej kampanii w sieci w Irlandii przed tym, jak kraj decydował w referendum o aborcji. Kampanii proaborcyjnej.
Chcemy gwarantować najwyższy poziom i standardy wolności w internecie, by nie były prowadzone działania cenzorskie, które wypaczają istotę wolnej debaty publicznej, która w internecie toczy się na co dzień
-– mówił Zbigniew Ziobro.
Według wyjaśnień wiceministra sprawiedliwości, jeśli serwis przykładowo zablokuje dostęp do danej treści, użytkownik ma prawo odwołać się od tej decyzji do tego serwisu. Taką reklamację serwis musiałby rozpatrzyć w ciągu 48 godzin. Serwis rozpatruje reklamację i albo przywraca dostęp do treści i sprawa jest zakończona, albo nie uwzględnia reklamacji. Użytkownik zyska wówczas prawo odwołania się do Rady, która będzie miała siedem dni na rozpatrzenie skargi tego użytkownika.
Potrzebę stworzenia takich ram prawnych widzą też inne kraje, które żywo zainteresowały się propozycją MS. Propozycję, której ostateczny kształt się dopiero wykuwa, więc warto przypatrywać się dyskusji. Projekt w najbliższych dniach pod obrady rządu i dalsze konsultacje.
Na sześcioletnią kadencję większością 3/5 głosów Sejm ma powoływać apolityczną Radę Wolności Słowa. Apolityczną, choć powoła ją Sejm, bo w jej skład mają wejść wyłącznie eksperci, nie politycy. To na pewno kluczowe, by ustrzec się przed podstawowym zarzutem upolitycznienia jej działań.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/535121-ustawa-o-wolnosci-slowa-szansa-na-kontrole-nad-wielka-piatka