W chwili, gdy wydawało się, że przekroczyliśmy już wszystkie granice manipulacji pojęciami, na scenę wkroczył rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego z własną definicją „odwagi cywilnej”. Człowiek, na którym spoczywa odpowiedzialność za odebranie służbom medycznym należnych im szczepionek i przekazanie ich prominentom, nie tylko mota się w wyjaśnieniach i wydaje kolejne sprzeczne komunikaty, ale wręcz manipuluje i kurczowo trzyma się własnego stołka.
Blisko 200 z 450 osób zaszczepionych w WUM nie było pracownikami placówki. Wśród uprzywilejowanych osób byli aktorzy, celebryci, biznesmeni, ludzie związani z TVN i jej fundacją. I choć w tym samym czasie na szczepienie oczekiwali pracownicy medyczni z grupy „O”, należna im szczepionka została podana „elitom”. Minister zdrowia, po zapoznaniu się z raportem, uznał sytuację za skandaliczną i nałożył na placówkę 350 tys. zł kary. Wyraził też oczekiwanie dymisji rektora Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. W odpowiedzi usłyszał jedynie, że jest manipulatorem. Osobliwe!
W poczuciu odpowiedzialności za reformę uczelni i dając świadectwo odwagi cywilnej, odmawiam spełnienia oczekiwań ministra zdrowia, który jako swój cel przyjął odsunięcie mnie ze stanowiska. (…) Wbrew słowom ministra Niedzielskiego nigdy nie mijałem się z prawdą
—napisał w swoim oświadczeniu prof. Zbigniew Gaciong rektor WUM.
W wygłoszeniu tego oświadczenia nie przeszkadza prof. Gaciongowi fakt, że jeszcze niedawno wygłosił kilka sprzecznych ze sobą komunikatów. Mówił, że jednoosobowo odpowiada za swoją placówkę, że nie ma żadnych nieprawidłowości, choć wersje ze szczepieniem i nieszczepieniem pojawiały się w krótkich odstępach. Trzeba było przypomnieć panu rektorowi zdjęcia, na których ściska ręce sław polskiego aktorstwa, bo nie pamiętał, że do takiego spotkania doszło. Na koniec, gdy cały blamaż ujrzał światło dziennie, oskarżył ministra zdrowia o manipulację i próbę usunięcia go ze stanowiska.
Cała sprawa jak w soczewce skupia większość problemów polskiej służby zdrowia. Pokazała, że ludzie bogaci i wpływowi mają pierwszeństwo przed resztą. Że w służbach medycznych zawsze znajdą się tacy, którzy bez skrupułów, poza kolejnością, wpuszczą „elitarne grono”, choćby za cenę zdrowia innych. Że nie ma równości nawet wtedy, gdy wyznaczone są jasne procedury. I najsmutniejsza jest w tym wszystkim buta jednych i drugich, którzy do samego końca idą w zaparte.
Jak widać, rektor WUM może stracić wszystko, prócz władzy. Trzyma się swojego stołka ze wszystkich sił, poświęcając honor i wiarygodność. Tak dalece zapędził się w samouwielbieniu, że samozhańbienie nazywa „świadectwem odwagi cywilnej”. Nie ma najmniejszej refleksji dotyczącej odpowiedzialności za szpital i uczelnię. O odpowiedzialności za zdrowie swoich lekarzy, ale także za formację swoich studentów. Jeśli rektor Uniwersytetu Medycznego tak niegodne lekarza działania uznaje za właściwe, jakie wzorce przekazuje kolejnym pokoleniom medyków? Jakie standardy panują w WUM, skoro nawet tak potężna afera nie jest w stanie wzbudzić u rektora refleksji i wywołać odruchu odpowiedzialności? Jak możemy liczyć na uzdrowienie służby zdrowia, skoro od pokoleń reprodukujemy patologiczny układ sił? Dopóki nie zmieni się trzon akademicki, żadna reforma nie będzie miała szansy zadziałać. I nie dotyczy to jedynie uczelni medycznych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/534759-afera-wum-dowodzi-ze-patologie-przenoszone-sa-na-uczelniach