Jerzy Owsiak dobrze antycypował regułę funkcjonowania nowego świata: „Róbta, co chceta”. I niczym się nie przejmujta.
I bez szturmu na Kapitol, śmierci pięciu osób oraz podjętych po tych wydarzeniach próbach usunięcia prezydenta z urzędu Donald Trump miałby przechlapane. Po zatwierdzeniu przez Kongres wyników wyborów. I nie chodzi o błędy 45. prezydenta USA popełnione już po wyborach. W Stanach Zjednoczonych toczy się wojna liberałów i lewicy z konserwatystami. Ona się toczy także w Unii Europejskiej. I w równie drastycznych formach jak w USA toczy się w Polsce.
W tej wojnie nie chodzi o zwycięstwo w ramach następowania po sobie ekip lewicowo-liberalnej i konserwatywnej. Chodzi o unicestwienie tych konserwatywnych. O anihilację, wyrwanie z korzeniami, takie zniszczenie, żeby nie dało się już nic odbudować. Konserwatyzmu ma po prostu nie być, nie ma prawa do istnienia. Stąd się biorą nawoływania nie tylko do odsunięcia konserwatystów od władzy, ale urządzenia im czegoś w rodzaju Norymbergii, zaś w polskich warunkach – Berezy Kartuskiej, a co najmniej procesu brzeskiego.
Michael Bloomberg, miliarder i były burmistrz Nowego Jorku, gdy już pogrzebał swoje szanse w prezydenckim wyścigu, gotów był wyłożyć 2 mld dolarów, aby usunąć Donalda Trumpa z Białego Domu. Grube miliony wydawał też w tym celu George Soros. A Randall Lane, wydawca „Forbesa”, odradza firmom zatrudnianie osób pracujących wcześniej dla prezydenta Trumpa i grozi, że będą oni traktowani jak trędowaci. W Polsce takie groźby i zapowiedzi odwetu wobec urzędników pracujących w rządzie Zjednoczonej Prawicy są często powtarzane. A hasło „Będziecie siedzieć” to nieodzowny element wszelkich protestów.
W USA chodzi o unicestwienie tego, co się wiąże z dziedzictwem i wartościami Konfederacji (Skonfederowanych Stanów Ameryki), które dla wielu są trzonem konserwatywnej tradycji. I nie ma w tym żadnego odwołania do rasizmu czy aprobaty niewolnictwa oraz dyskryminacji każdego, kto nie jest biały. Po prostu Konfederacja, a jako jej emblemat flaga z tzw. krzyżem południa, jest przez miliony obywateli USA uznawana za ważne amerykańskie dziedzictwo. Podobnie uważa zresztą Donald Trump. Ale nie liberałowie i lewicowcy, którzy najchętniej wyrwaliby z korzeniami wszelką pamięć o Konfederacji, a flagę, jako symbol rasistowski, zakazali pokazywać.
Od 11 stycznia 2021 r. stan Missisipi oficjalnie ma nową flagę. Starą, zawierającą krzyż południa, przestano akceptować w czerwcu 2020 r., zaś nowa została zaaprobowana w referendum odbywającym się razem z wyborami (w listopadzie 2020 r.). Już w 2001 r. krzyż południa zniknął z flagi stanu Georgia. Wkrótce pewnie nawiązania do znaków Konfederacji będą podstawą do zmiany flag Arkansas i Florydy. Mimo że w USA dziedzictwo wojny secesyjnej (1861–1865) oraz 11 Skonfederowanych Stanów Ameryki wciąż jest żywe i stanowi ważny element tożsamości
Dotychczas władze federalne nie dążyły do wymazania czy unicestwienia tradycji Konfederacji, lecz uznawały ją za część amerykańskiej państwowości. Stąd dążenie do pojednania i rozpoczęte jeszcze pod koniec XIX wieku publiczne upamiętnianie tych tradycji i dziedzictwa: powstało ok. 1700 pomników, w nazwach blisko stu miast, a nawet hrabstw upamiętniono dowódców i polityków Konfederacji. Podobnie się działo w wypadku baz wojskowych i innych militarnych instalacji. A flaga Konfederacji powiewała przed domami.
Po śmierci (w maju 2020 r.) George’a Floyda zaczęto seryjnie obalać konfederackie pomniki, nawet na narodowym cmentarzu Arlington. A Partia Demokratyczna oficjalnie opowiedziała się za usunięciem z przestrzeni publicznej wszelkich form upamiętnienia Konfederacji. Sam Joe Biden poparł zakaz wywieszania konfederackiej flagi. Demokraci (choć nie sami) zdecydowali o usunięciu z Kapitolu pomników konfederatów (11). W poprawce do projektu budżetu resortu obrony (na 2021 r.) zaproponowali zmianę nazw baz i innych obiektów wojskowych zawierających nazwiska dowódców Konfederacji.
Za prezydentury Joe Bidena można się spodziewać szybkiego wymazywania dziedzictwa Konfederacji z wspólnej tradycji Stanów Zjednoczonych. A potem przyjdzie kolej na tę część konserwatywnej opcji, która do Konfederacji się nie odwołuje albo bardzo luźno. Konserwatyzm jest bowiem zakałą ludzkości, wielką przeszkodą w zorganizowaniu lewicowo-liberalnego raju na Ziemi. Miliony Amerykanów się przeciw temu buntują i nie chcą być wyprani oraz wykorzenieni z własnego dziedzictwa, z wartości stanowiących kanon konserwatyzmu.
To, co się dzieje w USA ma swój europejski odpowiednik. Dla instytucji UE oraz wielu postępowych rządów to Polska i Węgry są tym, czym w Ameryce Konfederacja i jej dziedzictwo. A może nawet bardziej, skoro nie mając nic wspólnego z niewolnictwem czy dyskryminacją rasową, nasze państwa są traktowane tak, jakby były za nie odpowiedzialne, a do tego jeszcze za antysemityzm, ksenofobię i dyskryminację wszelkich mniejszości. Dlatego Polska i Węgry są tak mocno atakowane i uznawane za obce ciało w UE. Zakałą Unii jest bowiem konserwatyzm, stojący na drodze do ustanowienia europejskiego raju (czytaj: kołchozu).
W USA i Europie trwa proces wymazywania konserwatywnej tradycji i związanych z nią wartości, co na Starym Kontynencie przybiera jeszcze postać zajadłej walki z chrześcijaństwem. W przeszłości było pokojowe współistnienie, teraz konserwatyzm musi zniknąć. Bo za wiele od ludzi wymaga, opierając się na wartościach, a to tylko przeszkoda w stworzeniu świata bez zobowiązań i obowiązków, bez moralnych rygorów i zasad. Jerzy Owsiak dobrze antycypował regułę funkcjonowania tego świata: „Róbta, co chceta”. I niczym się nie przejmujta. I tak aż do zatracenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/534595-trwa-wojna-o-unicestwienie-wszelkiego-konserwatyzmu