Cieszmy się z wolności i równości, tak szybko odchodzą. Ku chwale postępu i nowego wspaniałego świata.
To, że historia się powtarza, nie znaczy, że nas czegokolwiek uczy. Temu jest właściwie w całości poświęcona praca Karla Poppera „Nędza historycyzmu”. I o tym pisał Paul Valéry w „Regards sur le monde actuel” (uwagi o świecie współczesnym): „Historia uzasadnia, co się komu podoba. Niczego stanowczo nie uczy, gdyż zawiera w sobie wszystko i na wszystko może dostarczyć przykładów”. Przekonują o tym trzy wydarzenia (zjawiska) z ostatnich dni: uprzywilejowany dostęp do szczepionek w Polsce, cenzura w mediach społecznościowych (i nie tylko w nich) oraz liczenie na to, że administracja Joe Bidena (razem z instytucjami Unii Europejskiej) będą dla świata Zachodu tym, czym ZSRS był dla obozu komunistycznego (eufemistycznie zwanego państwami demokracji ludowej). Te trzy zjawiska w różnych okresach historii (nawet nieodległej) istniały i nieodłącznie wiążą się z systemem totalitarnym.
Trzy zjawiska z ostatnich dni oznaczają nierówność, brak wolności oraz imperializm, czyli coś, co znamy od dawna, co się powtarza. W „18 brumaire’a Ludwika Bonaparte” Karol Marks napisał:
Hegel powiada gdzieś, że wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa.
Istnieje jeszcze starsza i bardziej frywolna wersja, przypisywana Wolterowi:
Pierwszy raz czyni cię filozofem, drugi zboczeńcem.
No i istnieje wersja skutków tego stanu rzeczy, autorstwa Jacka Ketchuma (Dallasa Mayra) zaprezentowana w powieści „Jedyne dziecko”: „Z ludzką osobowością jest jak z księgowością – gówno zawsze wypłynie na powierzchnię”. Czy powtórka z nierówności, braku wolności i imperializmu to farsa, zboczenie czy wypłynięcie g…a? W różnych aspektach, formach i przejawach – tak, w skutkach – nie tylko.
Uprzywilejowany dostęp do szczepionek
Uprzywilejowany dostęp do szczepionek, ale i do wszystkiego, co nie jest powszechnie osiągalne, wynika z potrzeby funkcjonowania awangardy (społecznej, artystycznej, gospodarczej – jakiejkolwiek), co jest oczywiście z gruntu marksistowskie. Awangarda, jako najbardziej świadoma i predestynowana do przewodzenia, zasadniczo ma doprowadzić do powszechnej równości. Ale na etapie dochodzenia do niej musi być uprzywilejowana (talony, sklepy za żółtymi firankami, przydziały etc.), gdyż inaczej nie zrealizowałaby swojej historycznej misji. Nieprzypadkowo awangarda to ludzie różnych poszczególnych awangard: biznesu (Grycanowie, Irena Eris i Henryk Orfinger), polityki (Leszek Miller), tajnych służb (Roman Kurnik), mediów (Edward Miszczak, Mariusz Walter, Katarzyna Kieli), artyści (Janda, Seweryn, Łukaszewicz).
Awangarda wyznacza kierunki, a po zwycięstwie równości, czyli zrównania ludu z ziemią i uczynieniu z awangardzistów elity (inaczej: klasy pasożytniczej) można dopiero budować „nowy wspaniały świat”. Gdzie wszystko jest kwestią woli i decyzji, a nie dorobku, gdyż takie kryterium byłoby sprzeczne z zasadą równości. Wartościowa jest bowiem wyłącznie równość reglamentowana. W tym nowym świecie nierówności są dużo większe niż w tym starym i nie wspaniałym, ale o tym nie wolno mówić, gdyż to pozbawiłoby ten nowy legitymizacji.
To, o czym nie wolno mówić (opisywać, pokazywać) jest zasadniczo przedmiotem cenzury. Nie ma tu żadnych ogólnych zasad, skoro te same media nie cenzurują mającego na sumieniu długą listę przestępstw Władimira Putina (kryminalnych, przeciwko pokojowi, wojennych, skrytobójstw etc.), a cenzurują Donalda Trumpa wyłącznie za to, jakim językiem opisuje politykę, media i rzeczywistość społeczną czy międzynarodową. Najczęściej czegoś nie wolno mówić z powodów ideologicznych. I najczęściej nie wolno mówić prawdy. Nie takiej, która mogłaby posłużyć do łamania praw (czyichkolwiek), lecz takiej, która nie jest akceptowalna z powodu ideologicznych założeń. Samo mówienie prawdy z założenia (zasady) nie jest przestępstwem, opresją, zniewoleniem czy przemocą.
O czym nie wolno mówić?
Obszarów rzeczywistości, o których nie wolno mówić prawdy przybywa w zastraszającym tempie. Znacznie szybciej niż w przeszłości, a wszystko to w imię demokratycznych wartości. Z czego by wynikało, że współcześnie (i generalnie w czasach pokoju) prawda jest największym wrogiem demokracji, co samo w sobie jest kosmicznym wręcz absurdem. Drugim najważniejszym wrogiem demokracji jest język odzwierciedlający dotychczasowy bagaż tradycji, historii, kultury, znaczeń, ewolucji pojęć i ich użycia. Dlatego trzeba go zmieniać, np. likwidując rodzaje jako narzędzie przemocy, zniewolenia bądź dyskryminacji. I to też jest kosmiczny absurd.
Skoro wrogami demokracji są prawda i język, to jest nim też oczywiście wolność słowa. Zgodnie z marksistowską zasadą, że wolność to uświadomiona konieczność. „Konieczność jest ślepa, póki nie jest uświadomiona. Wolność jest to uświadomienie sobie konieczności” – jak poglądy swego mistrza Karola Marksa podsumował w pracy o nim niejaki Lenin. Co by oznaczało, że ograniczanie wolności słowa jest wartością demokracji, jeśli tylko wynika z konieczności. A konieczna jest rzecz jasna walka z wolnym słowem jako językiem nienawiści i dyskryminacji.
Narzędzia imperializmu można i trzeba wykorzystać, jeśli wewnątrz poszczególnych państw nie można przeprowadzić rewolucji, która sprawi, że wolność słowa (inaczej: niewola myśli) będzie uświadomioną koniecznością, a nierówność najwyższym stadium równości (i braterstwa). Kiedyś te wartości przywracano przy pomocy interwencji Armii Czerwonej, obecnie mają to załatwić sankcje instytucji Unii Europejskiej i (to wielka nadzieja) naciski (ewentualnie też sankcje) administracji Joe Bidena. To radująca serca perspektywa przeniesienia się we wspaniałe lata 50., 60. i 70. XX wieku, z wykorzystaniem najlepszych elementów tego, co działo się w latach 30.
Zaiste znaleźliśmy się, jako Polska i świat, na najlepszej drodze do starych wspaniałych czasów, które przypadkowo są zarazem nowym wspaniałym światem. I tylko szkoda, że nie będzie to farsa ani tym bardziej zboczenie, z których można by się pośmiać w duchu założonego 133 lata temu w Paryżu Théâtre Libre. Albo w duchu istniejącego w tymże Paryżu od 1896 r. Théâtre de l’Oeuvre. Bądź w klimacie powstałego 104 lata temu w Zurychu Cabaret Voltaire. I nawet nie w duchu Latającego Cyrku Monty Pythona. Wszystko to bowiem będzie zakazane i bezwzględnie ścigane. W imię demokracji, czyli wolności słowa, równości i antyimperializmu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/534292-wrogami-demokracji-sa-obecnie-prawda-jezyk-i-rownosc