„Jestem wstrząśnięty tym, co przeżywa zwłaszcza Krystyna Janda, która jest narażona na niewyobrażalny hejt, ludzie życzą jej śmierci. Rządzący robią wszystko, żebyśmy się wzajemnie nienawidzili, a nie robili tego ani zaborcy, ani okupanci, ani najeźdźcy. Nie udało się w historii Polski tak Polaków podzielić, jak udało się prezesowi PiS-u”, wylał swe żale w TVN aktor Daniel Olbrychski.
Chodzi o pozakolejkowe iniekcje antykoronawirusowe niektórych aktorów, polityków, samorządowców, wytwórcy lodów, producentki kosmetyków, a także założyciela samej TVN i dyrektora tej stacji, z żonami, synem czy kochanką… - czyli „naszego dobra narodowego”, jak określił zaszczepionych prezydent Poznania. Można by rzec, jaki naród, takie „dobro”, ale narodu bym za to nie winił, naród zareagował powszechną dezaprobatą, oburzeniem, złością, a nawet wściekłością na potajemne szczepienie się dawnych pupili komunistycznego reżimu, którzy dziś usiłują odgrywać role ofiar…
Czy Krystyna Janda wraz z niektórymi koleżankami i kolegami po fachu udają idiotów, czy rzeczywiście są tak głupi, głusi lub ślepi, że nie wiedzieli, kto miał być w pierwszej kolejności zaszczepiony, że na „grupę zero” składali się medycy walczący na pierwszej linii frontu, ratujący życie już zarażonych koronawirusem? Czy są na tyle głupi, że tłumaczą się udziałem w jakiejś „akcji promocyjnej” z… zatajeniem ich nazwisk, że nie zdziwił ich brak na korytarzu fotoreporterów i kamer, skoro to „akcja promocyjna”…? Nie, nie są na tyle głupi, i na tym polega cały dramat.
Przyjmując szczepienia poza kolejnością „celebryci”, którzy – prawdę powiedziawszy - blask sławy dawno mają za sobą, sami siebie wpisali do grupy mniej niż zero, sami siebie okryli dziś złą sławą, z własnej, nieprzymuszonej woli, własnego wyboru wystąpili w roli „Übermenschen” - nie, nie ma w tym epitecie ani cienia przesady, bowiem zabrali komuś z walczących z pandemią możliwość zaszczepienia się i uodpornienia, komuś, kto być może z tego powodu po prostu umrze.
Czy do dawnych pieszczochów PRL-u to nie dociera? Nie twierdzę bynajmniej, że są bezmózgowcami, i tym gorzej dla nich. W obronie aktorki Jandy i innych potajemnie zaszczepionych wystąpił ekranowy bohater z czasów nieboszczki Polski tzw. Ludowej, „wstrząśnięty” aktor Olbrychski. Z ludzkiego punktu widzenia, ma prawo być wstrząśnięty razem z Jandą i innymi po zastrzykach. Kiedyś byli noszeni na rękach, a teraz nikt ich nosić nie chce, ba, złorzeczą im. Ja nie złorzeczę, ja życzę im zdrowia, a nawet życzliwie przypomnę, co im się należy.
Jakże przykro musi być Olbrychskiemu, że obecnie przyszło mu grać podrzędne rólki, jak w teleserialu „Klan” czy w spocie sieci „Biedronki”… Tyle za komuny się przecież wycierpiał, w ponad stu pięćdziesięciu filmach wystąpił, nawet w stanie wojennym. Ciężko było. To Wołodyjowski szablą mu w łeb przyłożył, to znów na pal go nabili… Olbrychski, przyznaję, aktor utalentowany, choć jako Kmicic w ciemię bity, zachował świadomość, komu zawdzięczał swój złoty wiek, a dziś szarą rzeczywistość. Więc i dziś fechtuje słowem o „pisowskiej bolszewii”, z którą mu „gorzej niż za Lenina”. Ma sprecyzowane poglądy, wie, co dobre, a co złe dla niego, i taki odważny, że nie krył swej sympatii dla lewicy z SLD, a gdy ta wypadła z gry, dla PO. Kiedyś tak odważny nie był, może nie miał czasu, już wspomniałem, że za komuny grał, i grał, aż echo grało, jak sparodiowany w Barejowym „Misiu” piosenkarz i aktor Krzysztof Cwynar („Ja wam wszystko, chłopaki, wyśpiewam”), wielokrotny uczestnik festiwali Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, czy „Bulwary Naszych Stolic” w Moskwie.
Ktoś coś słyszał o działalności opozycyjnej Olbrychskiego, o protestach w najczarniejszych godzinach PRL-u, gdy w stanie wojennym reżim rozwiązał Związek Artystów Scen Polskich, o podjęciu wraz z koleżankami i kolegami aktorami bojkotu? Cisza…? Wtedy ekranowe wcielenie Kmicica siedziało cicho jak mysz pod miotłą, za to dzisiaj – basta!, dziś nie będzie cicho wobec tej „pisowskiej bolszewii”, czemu daje wyraz wszędzie, gdzie go zaproszą. A że zaprosili do TVN-u, więc wyraz dał.
Krystyna Janda opozycjonistką wówczas również nie była, wtedy tylko grała buntowniczkę przeciw władzy i przesłuchiwaną, ale teraz już nie gra, teraz jak kolega Daniel, ma odwagę wygarnąć, co „czuje przez cały czas”… Wolno jej, żyjemy wszak w wolnym kraju, niczego nie ryzykuje, nikt jej nie zakaże uprawiania zawodu, do więzienia nie wtrąci, nie zabije…, jak księdza Popiełuszkę, który na plebanii udzielał schronienia niepokornym aktorom. Krystyna Janda - też utalentowana, dobra aktorka, a przy tym ambitna. Jak w tej opowiastce z okresu stanu wojennego; ponoć w chwili ustalania formy protestu Jan Englert zaproponował kolegom: „grajmy, ale na znak sprzeciwu źle”, na co Zbigniew Zapasiewicz miał zareagować: „Tobie to łatwo, ale co ja mam powiedzieć?” Janda nie potrafiła grać źle. Sam Englert przybliżył w filmie dokumentalnym „Z bojkotem w roli głównej” Edyty Stępniewskiej jak to władza kupowała znanych aktorów:
Gdy potrzeba było komuś talonu na samochód, taki ulubieniec publiczności zasuwał do ministra handlu i prosił o taki talon albo sam minister dawał związkom zawodowym aktorów talony do rozdania.
Mniejsza z tym, to było dawno… Dziś, w wolnej już Polsce mamy bunt frustratów wobec demokratycznie wybranych władz. I byłoby wszystko w porządku, opozycja jest solą demokracji, rzecz w tym, że „opozycyjność” i prawdziwa twarz filmowej, marmurowo-żelaznej Jandy oraz jej obrona przez Kmicica-Biedronkę budzą zrozumiały niesmak, w istocie bowiem jest to bunt przeciw rzeczywistości, w której nie są obdarzani szczególnymi łaskami, w której je dla siebie zwyczajnie kradną, jak szczepionki przeznaczone „grupy zero”.
Dawni pupile i beneficjenci PRL-u mentalnie wciąż tkwią w czasach fraternizacji z władzą, gdy im się należało więcej niż innym, wszak służyli. Jedni, jak socjalistyczny „James Bond” Stanisław Mikulski (i nie tylko on) otwarcie poparli stan wojenny oraz imiennie generała Wojciecha Jaruzelskiego, inni, jak Ewa Dałkowska czy Emilian Kamiński (wszystkich nie zdołam wymienić), zeszli do artystycznego podziemia, klepali biedę, tworzyli teatry domowe i przykościelne, narażając się reżimowej władzy i łamiąc sobie kariery. Nawiasem mówiąc, Ewa Dałkowska przypomniała rok temu na antenie PR24, kto i kiedy przerwał środowiskowy bojkot:
Pamiętam jak bojkot przerwała Krystyna Janda i poszła pracować do telewizji, a nam było nieprzyjemnie.
Nieprzyjemnie jest do dziś. Tym nieprzyjemniej, że nie jest to kino moralnego niepokoju, że nikt nikogo i niczego nie gra, że jest to najbardziej marny, obrzydliwy spektakl w realu w gwiazdorskiej obsadzie pieszczochów PRL-u…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/534220-wstrzas-pieszczochow-prl-u