Tak, tutaj nie ma mowy o żadnych wymówkach. Nawet wróżbici promowani przez byłą stację naszego bohatera byliby bezwzględni: układ gwiazd 3 września 1976 roku był przecież dokładnie taki sam dla mojej skromnej osoby jak dla wielkiego Szymona Franciszka Hołowni. I choć w takie bzdury nie wierzę, to bilans jest jednoznaczny.
Wystarczy tylko zajrzeć do Wikipedii, a sprawa staje się jasna.
Szymon Franciszek Hołownia (ur. 3 września 1976 w Białymstoku) – polski dziennikarz, pisarz, publicysta, prezenter telewizyjny, działacz społeczny i polityk.
ON jest dziennikarzem, pisarzem, publicystą, prezenterem telewizyjnym, działaczem społecznym i politykiem. W każdym z tych obszarów odnosił tylko i wyłącznie sukcesy, zachwycał, wyznaczał nowe standardy, przełamywał bariery i udowadniał niedowiarkom, że można.
Był też zawsze z silnymi, nigdy z nikim naprawdę groźnym nie zadarł. Przez całe życie. A to rzadka umiejętność - tak się ślizgać to trzeba umieć.
A przecież pominięto niecnie w tym opisie mocną pozycję towarzyską w tzw. Salonie, przyjaźń z Michałem Kobosko, bliską znajomość z Edwardem Miszczakiem (w tych epidemicznych dniach, sami Państwo rozumiecie, ma to szczególne znaczenie), sfinansowany przez kosmitów drogi start w wyborach prezydenckich i jeszcze działalność charytatywną na skalę światową.
Szczególnie boli, że w Wikipedii nie wspomniano o kaznodziejskim dorobku pana Hołowni, który z tysiąc kościołów pewnie objechał z prelekcjami, ludziom kazania świeckie prawił, nauczał, a potem zapewne na plebani podjadł, pewnie i kopertę na paliwo schował, możliwe, że i przenocował. Ale to jeszcze nie sztuka. Prawdziwym dokonaniem jest wzięcie po czymś takim roli szczującego na tychże księży i te zakonnice, którzy go ugościli, nakarmili, publiczność zaprosili.
Przyznajcie Państwo - tego nikt z Was by nie umiał!
Jakże skromnie, nędznie wręcz, wygląda na tym tle dorobek mojego życia, rozpoczętego także 3 września 1976 roku, choć w Koszalinie, a nie Białymstoku. I nawet gdyby dodać dorobek brata bliźniaka, będzie tylko trochę lepiej.
Nic dziwnego, jak wypomniała na antenie Polsat News koleżanka Magdalena Rigamonti, że toniemy we frustracji i nasz portal zamieścił w niedzielę szesnaście tekstów na temat szczepionkowego skandalu aktorsko-tefałenowskiego! Tak dokładnie policzyła. Biję się w piersi. Cóż za małość. Na przykład taka strona gazetaprawna.pl nie zamieściła w tym dniu ani jednego. Można? Można!
Pozostając zatem sfrustrowanym (co udowodniła koleżanka Rigamonti), tym mocniej podziwiam mocne poczucie własnej wartości pana Hołowni, który nie zawaha się uderzyć tam, gdzie dostrzeże zło.
Ostatnio zagrzmiał oburzony tą okładką tygodnika „Sieci”:
Stwierdził (za opisujące to słowa internauty nie odpowiadam):
Spisany kluczowy fragment:
Nie wiem czy widzieliście taką wazeliniarską tygodnika „Sieci” ostatnią, z czyniącym cuda złotym Danielem Obajtkiem i z pytaniem „Co jeszcze odzyska dla Polski?”. To jest po prostu coś nieprawdopodobnego, co można zrobić z dziennikarstwa i ze szlachetnego zawodu, który kiedyś uprawiałem. Coś niebywałego zupełnie.
Zostawmy na boku fakt, że nie mam znajomych, których interesuje życiowo produkcja wodoru, którzy być może na tym zarabiają bądź chcieli zarobić. Jak wynika z wywodu pana Hołowni, on chyba ma. Ja skromnie proszę o wykupienie prenumeraty elektronicznej naszego pisma. Żenująco wypada dla mnie to zestawienie.
Uświadomiłem sobie bowiem, że nawet w dziennikarstwie nigdy poziomu pana Hołowni nie osiągnę.
Nigdy nie poprowadzę talent show w TVN.
Nigdy nie będę wspólnie z kolegą Prokopem podziwiał wygibasów męskich i żeńskich, śpiewów udanych i paskudnych.
Nikt mi tego nigdy nie zaproponuje. Nawet na widownię nigdy nie poprosili - prezesowi Jackowi Kurskiemu nigdy przez myśl to nawet nie przeszło.
Nie będę też oglądał uczestniczek żadnego show z tak bliska, jak to czynił pan Hołownia w 2014 roku.
Sami Państwo widzą, że na tym tle nie mogę nie dostrzec wielkości dorobku wszelakiego pana Hołowni. Nie mogę też nie uznać mocnych słów, którą wobec mnie skierował, za uzasadnione. Muszę złożyć samokrytykę, co niniejszym czynię. Tak - nie dałem rady! Dzień za dniem gwiazda pana Hołowni świeci coraz jaśniej, wchodzi na nieznane nikomu wcześniej orbity dziennikarstwa, pisarstwa, publicystyki, polityki, działalności społecznej i charytatywnej, kaznodziejstwa jednocześnie prokościelnego i antykościelnego. A nikt z nas nie ma przecież wątpliwości, że to dopiero początek, że ON się dopiero rozkręca. Na tym tle mój równoległy dorobek wygląda naprawdę skromnie.
Wypowiedziane na łamach „Sieci” dobre słowo o dokonaniach prezesa Daniela Obajtka jest przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy. Jak tak można? Czy on niemiecki koncern buduje, by tak chwalić?
Przepraszam.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/533633-taki-mlody-a-juz-tak-wiele-dokonal-skladam-samokrytyke