Ten stek bredni można by zbyć jednym pytaniem. Czy istnieje drugie takie państwo w Europie, gdzie dzień i noc bez żadnych ograniczeń i konsekwencji można pokazać, powiedzieć i napisać wszystko, co najgorsze o prezydencie, rządzie i partii rządzącej? Gdzie bezkarnie można użyć dowolnego kłamstwa?
Nawet największy matoł, także dziennikarski, gdyby trzymał się faktów, musiałby przyznać, że jest to możliwe tylko w Polsce. Logiczną konsekwencją powinno być więc stwierdzenie, że Polska jest absolutnym liderem, gdy chodzi o wolność słowa. Gdyby porównać to, co można pokazać, powiedzieć i napisać o rządzących w Niemczech, to państwo dzieli od Polski przepaść. Na korzyść Polski oczywiście.
Pod względem wolności słowa przepaść dzieli Polskę od układnej i poprawnej do bólu Szwecji. Na korzyść Polski oczywiście. Trzeba tylko brać pod uwagę cały rynek medialny, a ponadto uczelnie, szkoły, instytucje kultury, stowarzyszenia, fundacje, NGO, a także sędziów, prokuratorów, adwokatów i radców prawnych. Nie ma drugiego takiego państwa w Europie, gdzie te wszystkie instytucje, grupy, spółki, organizacje i stowarzyszenia mogłyby równie swobodnie oraz dowolnie pluć (i używać wszelkich innych wydzielin) na prezydenta, rząd i partię rządzącą. W dodatku dominując na rynku.
Redaktor naczelny szwedzkiego dziennika „Dagens Nyheter”, Peter Wolodarski, został tak sformatowany, żeby za żadne skarby nie dostrzegać faktów. Może dlatego, że wprawdzie urodził się w Szwecji, ale jego ojciec, architekt i urbanista Aleksander Wołodarski, wyjechał z Polski (jako student ostatniego roku architektury) pod koniec 1967 r. Jego syn Polskę powinien więc znać lepiej niż przeciętny szwedzki dziennikarz. I zapewne zna. Ale tak jak pracownicy „Gazety Wyborczej” i TVN 24.
W kierowanym przez siebie dzienniku Wolodarski naskrobał 20 grudnia 2020 r. tekst na miarę Jarosława Kurskiego, Agnieszki Kublik, Bartosza Wielińskiego albo Wojciecha Czuchnowskiego. I ma on tyle wspólnego z Polską, co dzieła tych zasłużonych funkcjonariuszy agitpropu. Zaczyna się od tego, że „polscy nacjonaliści [PiS] szli po władzę”, żeby „bezwzględne rozprawić się z niezależnymi instytucjami i wolnymi mediami, z tymi publicznymi i pracującymi w nich dziennikarzami na czele”. Wolodarski i podobni mu miłośnicy wolności nie chcieli uwierzyć, że „rząd państwa członkowskiego Unii Europejskiej mógłby prześladować dziennikarzy”. Niestety stało się inaczej. I tu Wolodarski streszcza teksty Agnieszki Kublik o TVP.
Sprawa jest prosta jak instrukcja obsługi funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej” i, jak się okazuje, także naczelnego „Dagens Nyheter”. W prezydenta, rząd i partię rządzącą miałyby bez opamiętania walić wszystkie bez wyjątku media. I to byłby stan normalny, gdyż wtedy zachowane zostałyby wszelkie standardy wolności słowa i mediów. I wspaniale rozwijałoby się społeczeństwo otwarte.
Oczywiście w szwedzkich mediach, a szczególnie w pięciu kanałach publicznej Sveriges Television (oraz 12 kanałach regionalnych) dzień i noc wali się w króla, premiera oraz rządzącą Szwedzką Socjaldemokratyczną Partię Robotniczą. I podobnie jest w „Dagens Nyheter”. Co? Nie jest tak? To być nie może! Skoro jednak nie wszystkie media w Polsce walą w rządzących, w naszym kraju jest tak jak w Rosji Putina. Przecież „do większości obywateli dociera się za pośrednictwem telewizji”. To TVN nie dociera? Nie może być! A podobno „Fakty” ogląda więcej osób niż jest w bazie Pesel.
Mimo strasznych prześladowań, np. przyznania spółce Agora kilkunastu milionów złotych w ramach tarczy antykryzysowej, prywatne media „miały odwagę przeciwstawiać się władzy”. Za ten heroizm rządowi siepacze zmusili wszelkie państwowe spółki i instytucje, by „nie zamieszczały ogłoszeń i reklam w niezależnych gazetach, takich jak ‘Gazeta Wyborcza’”. A przecież to ona „odegrała kluczową rolę w przywróceniu demokracji w Polsce”. Tymczasem obecna władza powinna traktować „Gazetę Wyborczą” tak jak rząd Donalda Tuska, czyli dawać jej wszystko, czego zapragnęła. Mimo że waliła w rząd Tuska dniem i nocą.
Rządzącym mało było prześladowania wolnych mediów w pokazowych procesach, w których zniewoleni sędziowie tylko przypadkiem nikogo z pracowników owych mediów nie skazali, to jeszcze zapragnęli przejąć te marne resztki niezależnych posterunków wolności. Po prostu „Orlen ma połknąć wydawcę Polska Press”. Wcześniej, żeby się przypodobać „nacjonaliście” Jarosławowi Kaczyńskiemu, Orlen „kupił Ruch, który dystrybuuje gazety i czasopisma w Polsce”. A wszystko to pod osłoną pandemii i wedle wzorów Donalda Trumpa, za którego „przyzwoleniem” w USA „lżono, atakowano fizycznie, a nawet aresztowano” dziennikarzy. W samej „Wyborczej” reżim PiS aresztował chyba ze 100 osób, ale zapewne w tajemnicy, bo ta przerażająca wiadomość do Sztokholmu jeszcze nie dotarła.
Choćby z podziemia i po masowych aresztowaniach (zapewne mniej tajnych niż te obecne) „Gazeta Wyborcza” i TVN 24 będą bronić resztek wolności. Warto, bo „koszmar w USA właśnie się kończy”. Niestety „w Polsce trwa w najlepsze”. Ale „wolna Polska” ma „wielu przyjaciół”. I Wolodarski deklaruje (trudno powiedzieć w czyim imieniu), że Szwecja jest takim przyjacielem. Żeby dmuchać na zimne, bo przecież szwedzkie media, tak jak te w Polsce, walą niemiłosiernie w króla, rząd i partię rządzącą, więc też może je coś złego spotkać. Tak jak „Gazetę Wyborczą” i TVN, które nadają z wyrobisk w zamkniętych kopalniach, pół kilometra pod ziemią. Trzeba przemycić tam Petera Wolodarskiego, żeby z bliska zobaczył skalę prześladowań. I heroizm obrońców wolności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/531820-czy-jest-na-sali-lekarz-czyli-ze-szwecji-nie-potop