Nie wystarczy zadzwonić tylko do Donalda Tuska, z którym Marta Lempart spotkała się w Brukseli, żeby załatwić sprawę jej kontaktów.
Zbrodnia to niesłychana, pani zostaje przyłapana. In flagranti poniekąd. Można tak powiedzieć przerabiając balladę „Lilije” Adama Mickiewicza. Pani to Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. A sytuacja „in flagranti” to pozytywny wynik testu na koronawirusa. I wcale nie jest to powód do żartów, skoro chodzi o wirusa zabijającego ludzi. No, chyba że rzecz dotyczy „Gazety Wyborczej”, a wtedy życie jest żartem, żeby tym razem sparafrazować Pedra Calderóna de la Barca. Albo Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, jeśli życie to „sen wariata śniony nieprzytomnie”. I chyba o wersję Gałczyńskiego chodzi.
„Gazeta Wyborcza” (konkretnie Roman Imielski) żartuje w swoim stylu, czyli uważa, że „ujawnienie wyniku badania Lempart na koronawirusa (…) to niebywały skandal w demokratycznym kraju. Otóż, proszę państwa, od dziś możecie się spodziewać, że władza - mając dostęp do naszych informacji wrażliwych - bez wahania ich użyje, łamiąc prawo do prywatności i tajemnicę lekarską”. Otóż, proszę państwa, w demokratycznym kraju ktoś taki jak Marta Lempart natychmiast ujawnia, że jest zarażony. Natychmiast, czyli w dniu otrzymania wyniku testu.
Żadna poważna osoba publiczna (w Polsce i poza nią) nie ukrywała informacji o zarażeniu koronawirusem, gdyż w wypadku pandemii nie o informacje wrażliwe chodzi, lecz o odpowiedzialność. Każda zarażona osoba mająca w ostatnim czasie kontakt z tysiącami ludzi, a taką jest właśnie Marta Lempart, powinna natychmiast ujawnić, że jest zarażona, żeby te tysiące nie grały w rosyjską ruletkę. To jest tak proste jak instrukcja obsługi pracowników „Gazety Wyborczej”.
Ukrywanie informacji jest pogwałceniem wszelkich zasad tzw. współżycia społecznego, o kwestiach etycznych nie wspominając. Oznaczałoby to bowiem, że tylko minimalna liczba osób, czyli te, które Marta Lempart jest w stanie wyłowić w pamięci, byłaby objęta kwarantanną czy innymi ograniczeniami. Dla dobra wszystkich. Nawet gdyby pani Lempart miała pamięć słonia, nie jest w stanie odtworzyć tysięcy kontaktów. Czyli nie byłaby w stanie, przy pomocy Sanepidu, zrekonstruować wszystkich swoich kontaktów.
Organizując masowe demonstracje (mimo sanitarnych zakazów) i kontaktując się z tysiącami ludzi, sama Marta Lempart zwolniła się z zachowania w tajemnicy tych wrażliwych informacji, o które w tym wypadku chodzi. I choćby zadzwoniła do dwustu osób, które sobie przypomniała, a Sanepid do kolejnych dwustu, nic nie zastąpi upublicznienia informacji o jej zarażeniu, bo skala zagrożenia przekracza możliwości działania w sposób dyskretny i z zachowaniem tajemnicy.
Władza nie ma nic do rzeczy w sprawie, gdzie chodzi o zachowanie odpowiedzialne i etyczne, a dotyczące zdrowia i życia tysięcy ludzi. Osoba publiczna w takiej sytuacji po prostu mówi prawdę. Informacja o zarażeniu nie jest zresztą niczym wstydliwym w czasach pandemii, więc jej ujawnienie nie wiąże się z żadnym społecznym dyskomfortem. Nic tu nie jest problematyczne, więc zadęcie z „prawem do prywatności i tajemnicą lekarską” to zwykła bufonada i typowe dla „Gazety Wyborczej” znajdowanie problemów tam, gdzie ich nie ma.
W każdej innej sytuacji można się domagać ochrony równych danych, ale w wypadku koronawirusa ani nie są one de facto wrażliwe, ani nie wiążą się z żadnymi negatywnymi konsekwencjami. Negatywne byłoby ukrywanie takiej informacji i narażanie zdrowia i życia innych. Skąd zresztą „Gazeta Wyborcza” wie, że to nie jest typowa informacja dziennikarska, skoro Marta Lempart nie żyje pod kloszem i nie jest trudno przedrzeć się do kręgu jej znajomych i wtajemniczonych. Sama gazeta robi zresztą na co dzień rzeczy bez porównania bardziej wątpliwe moralnie i pod każdym innym względem.
Problemem w wypadku pozytywnego testu Marty Lempart jest coś zupełnie innego: czy i kiedy zamierzała ona poinformować opinię publiczną. Jeśli bowiem nie zamierzała, to mamy prawdziwy kłopot. Chyba nie ma obecnie drugiej takiej osoby w Polsce, która miałaby tyle kontaktów z innymi ludźmi, i to w sytuacjach kompletnie lekceważących obostrzenia i zalecenia sanitarne. I to jest dodatkowy powód, żeby informacji o swoim zarażeniu Marta Lempart nie ukrywała. Wręcz miała obowiązek ogłosić to publicznie.
Nie wystarczy zadzwonić tylko do Donalda Tuska, z którym Marta Lempart spotkała się w Brukseli, niezależnie od tego, za jakiego ważniaka by byłego premiera Polski uważać. Liderka ulicznych protestów jest coś winna choćby tym, których namówiła do łamania przepisów i ograniczeń. A wzmożenie „Gazety Wyborczej” w tej sprawie to tylko typowy dla niej „sen wariata śniony nieprzytomnie”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/531260-marta-lempart-miala-obowiazek-oglosic-ze-jest-zarazona
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.