Mógł być jednym z najczęściej cytowanych amerykańskich historyków, ale niestety wpadł w najgorsze z możliwych antyintelektualnych sideł. Z jednej strony zniszczyła go rewolta 1968 roku blokując mu dostęp do uniwersytetów, a z drugiej - spiskowa prawica przerobiła jego dzieła na fanatyczne straszenie tajnymi stowarzyszeniami. Jednak przypadek profesora Carrolla Quigleya (1910-1977) nie jest odosobniony - nieraz już wskazywanie faktycznych spisków było kompromitowane poprzez wprowadzanie paranoi i przesady.
Wielki nieznany
Jego licząca 1300 stron praca „Tragedia i nadzieja. Historia świata w naszych czasach” opisywała pierwsze 50 lat poprzedniego stulecia. Licząca ponad 400 stron praca „Ewolucja cywilizacji” zawierała wielką syntezę dziejów ludzkości, przynajmniej równą rozmachem rozważaniom Samuela Huntingtona „Zderzenie cywilizacji”, Davida Landesa „Bogactwo i nędza narodów” czy Darona Acemoglu i Jamesa A. Robinsona „Dlaczego narody przegrywają”.
CZYTAJ TAKŻE O TEORII INSTYTUCJI QUIGLEYA:
Gdy upada cywilizacja. Recepta profesora Quigleya, także na Unię Europejską
Miał być biochemikiem, ale na Harvard University trzeba było zaliczyć także kursy humanistyczne i zajęcia z „Historii Europy od upadku Rzymu” zmieniły jego patrzenie na świat. Quigley był katolickim konserwatystą, wykładowcą Georgetown University, na którego wykłady przychodziły setki studentów - jednocześnie. W czasie II wojny światowej przygotowywał młodych oficerów do wyprawy na III Rzeszę - tłumaczył im dzieje cywilizacji Zachodu z jej myślą, wartościami i - bo w tym też się specjalizował - militarną specyfiką. Był krytykiem Rosji Sowieckiej, którą wówczas zachwycano się na niejednym anglosaskim uniwersytecie. Jego prace publikowały najlepsze wydawnictwa na świecie - m.in. Macmillan Publishers, po latach z uznaniem wspominał go może niezbyt wybitny, ale wpływowy student - Bill Clinton. Ciesząc się sławą często recenzowanego historyka i szanowanego wykładowcy planował pod koniec lat 60-tych przejść na emeryturę i dopiero wtedy wydać - jak zapowiadał - najbardziej pogłębione i przełomowe badania.
Między spiskiem a teorią spiskową
I oto jego plany zawaliły się wraz tuż po opublikowaniu w 1966 roku jednej z najlepszych jego prac, wspomnianej wcześniej „Tragedy and Hope”. To w tej książce Quigley wzmiankował o swoim nietuzinkowym odkryciu - istnieniu wpływowego anglosaskiego lobby, założonego pod koniec XIX wieku przez diamentowego potentata Cecila Rhodesa. Milioner, zwolennik kolonializmu, twórca ekonomicznego prosperity Południowej Afryki, finansował nieformalne, ale prężne środowiska brytyjskiego establishmentu, które miały przekształcać Imperium Brytyjskie w coś co dziś nazywane jest „Wspólnotą Narodów”. Środowisko nazwało się „Grupą Okrągłego Stołu”, a po śmierci Rhodesa, określano je mianem „Przedszkola Milnera”, od nazwiska najbardziej wpływowego intelektualisty tego grona. Zadaniem tego establishmentu, palącego drogie cygara, pijącego ekskluzywne whiskey, ale też dyskutującego nad reformę swojej ojczyzny, było zbudowanie brytyjskiego soft power - kulturalnego i ekonomicznego, zwłaszcza że panowie nie wierzyli w możliwość utrzymania zamorskich kolonii tradycyjną, polityczną-militarną drogą.
Między badaniem a straszeniem
Historia zna tysiące takich środowisk i nie wszystkie mają tak antycywilizacyjne oblicze jak masoneria - przecież swoistym lobby byli XVII-wieczni jezuici i choć funkcjonowali formalnie, to wiele decyzji politycznych podejmowali poza protokołem. Zresztą Quigley zgromadził tyle dokumentów i informacji na temat współpracownika Rhodesa, że po jego śmierci starczyło na ułożenie całej książki na ten temat („Angloamerykański establishment”). Ciekawy ten proces rodzenia się silnej grupy wpływu został jednak fałszywie odczytany przez skrajnie prawicowych, antykomunistycznych publicystów. Czy to z cynizmu, czy w wyniku jakiejś pokracznej logiki enigmatyczne wzmianki o „Grupie Okrągłego Stołu” odczytali jako istnienie potężnego spisku… mającego sprzedać Amerykę Związkowi Sowieckiemu.
Do gry wchodzi „psychoprawica”
Jakby tego było mało pojawili się autorzy, którzy poprzez kompilacje fragmentów pracy Quigleya i dodanie tam swoich komentarzy napisali swoje książki, które stały się prawdziwymi bestsellerami. Gary Allen w książce o Richardzie Nixonie powoływał się na Quigleya jako tego, który zdradził światu istnienie potężnego antyamerykańskiego spisku, a Willard Cleon Skousen z organizacji John Birch Society w swoich tekstach żywcem przepisywał część prac historyka, bez powołania się na źródło. Popularna publicystyka sprzedała się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy a dalej zaczęła się gehenna wykładowcy, który zaczął być postrzegany jako prawicowy wariat. Wydawca odmówił dodruku książki, choć ta zbierała świetne recenzje a nakład został wyprzedany, w gazetach zaczęto pisać o Quigley’u jako autorze teorii spiskowych. Uwierzył temu np. współczesny historyk Daniel Pipes, który w książce „Potęga spisku” zrównuje rzekome teorie profesora z obawami murzyńskich slumsów o dodawaniu do oranżady środków na bezpłodność.
Quigley stwierdzał, że spisek jest zorganizowany przez niewielką, zlokalizowaną grupę, i zgadza się z jej celami.
-komentował historyk w rozdziale „Dom luster”, gdzie opisał teorie spiskowe wymyślone przez agenturę (Protokoły mędrców Syjonu), albo psychopatów (mężczyzna badający odciski palców córki, w obawie czy FBI nie podstawiło sobowtóra). Plagiatorzy i manipulatorzy treści Quigleya, jak on sam później przyznawał w wywiadzie, na płytkiej kompilacji jego cytatów zarobili wielokrotnie więcej niż on na pracy swojego życia. Najgorsza była jednak zszargana reputacja, która zepchnęła Quigleya na margines dyskursu, że nawet wydawcy „Encyklopedii Amerykańskiego Konserwatyzmu” (2006) nie znaleźli choćby jednego słówka, by opisać historyka.
Inny cios przyszedł z lewicowej strony - protesty na Georgetown University przyniosły bezpośrednie ataki na profesora, który wymagał dyscypliny, pracy i np. znajomości łaciny - hipisowska młodzież uznawała to za represje, na niektóre wykłady nawet go nie wpuszczano.
Koniec badań nad spiskiem
W tym czasie do historyka przychodzili dziwni goście i rozdzwonił się telefon - czytelnicy Skousena i Allena błagali Quigleya, by odkrył sekret spisku, który ma oddać Amerykę w ręce Rosji. Fanatycznie wierząc swoim radykalnym autorom nie dawali Quigleyowi spokoju przez wiele lat. Emerytura przyszła więc zupełnie inna niż sobie historyk wyobrażał - wtedy był już zażenowany, zmarginalizowany, oceniany jako paranoik, starzec. Po jego śmierci w 1977 roku studenci zdobyli się na nekrolog, w którym narzekali na jego legendę surowego egzaminatora - dziś badacz jest zupełnie zapomniany, nie jest też tłumaczony na europejskie języki.
Jak teorie spiskowe chronią spiski
Nie pierwszy raz historia, nauka lub polityka traci wybitnych lub przynajmniej zdolnych przedstawicieli, przez spiskową histerię i intelektualną przesadę. W ten sposób zmarnowano wiele słusznych postulatów Josepha McCarthy’ego, antymasońskich obaw przywódców Kościoła, nie tak dawno obok wątpliwości wokół śledztwa smoleńskiego przyćmiewały nierealistyczne wersje o uprowadzeniu samolotu, albo wybuchu już po wylądowaniu. Dziś dyskusję nad pandemią czy obawy przed szczepieniami utrudniają teorie, które dopisują do sceptycyzmu skrajne wersje teorii spiskowych - np. o realizowaniu w ten sposób planów depopulacji ludzkości. Potrzeba dyskusji nad presją wokół Jedwabnego została rozbuchana przez zwolenników teorii o tworzeniu w Polsce jakiegoś żydowskiego namiestnictwa. Przykładów można by mnożyć - a istotne problemy uciekają.
Spiski istniały od zawsze, ale teorie spiskowe egzagerują je, dokładają do nich wszechwładne macki otaczające świat - wtedy z takim spiskiem nie da się ani walczyć (bo jest wszechwładny) ani o nim dyskutować (bo krytyk jest najęty przez tajne gremium). Przesada u zwolenników teorii spiskowych utrudnia zmagania z faktycznymi grupami wpływu - nie da się bowiem krytykować masonerii, by zaraz nie być przypisanym do grupy, która wszechwładzę masonerii widzi nawet w znaczkach pocztowych. Trudniej jest dyskutować o pandemii, gdy pomiędzy obozem antyszczepionkowców a grupą przerażonych koronawirusem nie ma miejsca na jedynie łagodny sceptycyzm.
Ten sam mechanizm zadziałał zresztą wokół „Grupy Okrągłego Stołu” Cecila Rhodesa i „Przedszkola Milnera” - rzeczowo opisane przez Quigleya środowisko pozostało poza zainteresowaniami historyków. Ci którzy najbardziej straszyli sekretnym stowarzyszeniem, przestraszyli przede wszystkim badaczy, którzy mogliby odsłonić prawdę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/531168-jak-teorie-spiskowe-potrafia-zniszczyc-prawice